Paul obudził się nagle, wyrwany ze snu przez Tygryskę, która warczała:
— Wstawaj! Ubieraj się! Mamy gościa! Przestraszony, odskoczył od okna, przy którym spał i przez chwilę pływał bezradnie w zerowej grawitacji, usiłując się rozbudzić.
Wewnętrzne słońce znów świeciło, okna znów były różowe i wraz z kwiatami stwarzały cieplarniano-buduarowy nastrój.
Tygryska pośpiesznie wyciągała jakieś rzeczy przez drzwiczki w Tablicy Odpadów j rzucała je w stronę Paula.
— Ubieraj się, małpo!
Jedna z rzeczy zaczepiła się o jej pazury, kotka oderwała ją z furią i cisnęła w jego stronę.
Paul, zupełnie odruchowo i bez najmniejszego trudu, przechwytywał rzeczy, bo kotka rzucała wyjątkowo celnie. Było to jego ubranie, świeżo wyprane, pachnące i uprasowane, choć spodnie nie miały kantów. Trzymając je niezręcznie, powiedział głosem wciąż ochrypłym i zaspanym:
— Ależ, Tygrysko…
— Pomogę ci, ty głupia małpo!
Podpłynęła szybko do niego, chwyciła koszulę i zaczęła mu wpychać nogę do rękawa.
— Tygrysko, co się stało? — zapytał, nie starając się nawet jej pomóc. — Po tym, co zaszło dziś w nocy…
— Nie waż mi się wspominać dzisiejszej nocy, małpo! — warknęła. Koszula rozdarła się. Tygryska chwyciła następną część ubrania, jak się okazało płaszcz, i znów zaczęła wpychać nogę Paula do rękawa.
— Zachowujesz się tak, jakbyś była zła i wstydziła się tego, co się stało — powiedział niepomny jej gorączkowych wysiłków.
Tygryska znieruchomiała: unosili się w powietrzu, gdy nagle kotka chwyciła Paula za ramiona i z wściekłością spojrzała mu w oczy swoimi fioletowymi! źrenicami.
— A czego się tu wstydzić! — krzyknęła, a potem spytała ozięble: — Czy masturbowałeś kiedy zwierzę niższego gatunku?
Paul spojrzał na nią oniemiały, czuł, jak napinają mu się mięśnie, szczególnie mięśnie szyi.
— Nie udawaj niewiniątka! — warknęła rozdrażniona. — Na waszej planecie to jest na porządku dziennym. W ten czy inny sposób doprowadzacie byki i ogiery do ejakulacji, żeby zdobyć nasienie do sztucznego zapłodnienia!
— Więc to, co zaszło między nami, nie miało nic wspólnego z miłością? — zapytał cicho.
Tygryska syknęła jak ziemska kotka i powiedziała szorstko:
— Z prawdziwego uścisku miłosnego nie wyniósłbyś cało marnych ludzkich genitaliów. Zrobiłam głupstwo, nudziło mi się, żal mi było ciebie. To wszystko.
Nagle Paul wyraźnie zdał sobie sprawę z tego, że nadstworzenia tak jak ludzie mogą mieć nerwice, chwile słabości, robić to, czego nie wypada, nudzić się, trwonić czas i uczucia. Uświadomił sobie, jak bardzo musiałby być samotny i nieszczęśliwy, żeby kochać się z kotką, wyobrażając sobie, że to dziewczyna, żeby myśleć o Miau jako o partnerce, która budzi w nim pożądanie…
Wtem Tygryska! uderzyła go łapą i warknęła:
— Zejdź z obłoków, małpo! Ubieraj się!
Powoli zaczynał rozumieć Tygryskę, gdy nagle jej ostre słowa zepsuły wszystko. Nie dał jednak tego po sobie poznać, bo nadal pytał cicho i spokojnie:
— A więc dzisiejsza noc nic dla ciebie nie znaczyła? Po prostu chciałaś być „miła” dla bezbronnego zwierzątka?
— Zrobiłam to głównie z nudy i litości — odparła stanowczo.
— Czy tylko? — nalegał Paul.
Tygryska spuściła wielkie oczy.
— Nie wiem, Paul. Po prostu nie wiem — rzekła stłumionym głosem i znów chwyciła płaszcz.
— Sam się ubierz — syknęła po chwili rozjątrzona i skoczyła do tablicy sterowniczej. — Ale pośpiesz siei Nasz gość zaraz tu będzie.
Nie usłuchał. Mimo udręki poczuł złośliwą chęć odwetu. Wolno wyjął nogę z rękawa płaszcza.
— O ile sobie przypominam — powiedział — wszystko zaczęło się od tego, że to ja ciebie potraktowałem jak zwierzątko, jak zwykłą kotkę; drapałem cię w szyję, głaskałem twoje futro, a tobie to sprawiało rozkosz…
Różowa podłoga podskoczyła nagle. Paul wyrżnął o nią plecami.
— Włączyłam grawitację taką, jaką macie na Ziemi, żebyś mógł się wreszcie ubrać! — krzyknęła Tygryska. — Och, gdybyś tylko wiedział, co to znaczy przebywać w towarzystwie kogoś, kto ma ohydne, łyse ciało, bez porównania niższą inteligencję, przy kim wciąż trzeba męczyć gardło wydawaniem kretyńskich dźwięków…
Paul zaczął się wreszcie ubierać: powoli, bez pośpiechu odnalazł slipy i spodnie i położył je na podłodze. Jednocześnie zastanawiał się, jak by dopiec Tygrysce — chciał się na niej zemścić, wszystko jedno jak. Wkrótce znalazł sposób.
— Tygryska, chełpisz się tym, że się nigdy nie mylisz — rzekł wolno; nie mógł się przyzwyczaić do ciężaru własnego ciała, chociaż było mu całkiem wygodnie, gdy tak siedział na różowo-fioletowej podłodze, wciągając slipy i spodnie. — Nie przeczą, twój umysł pracuje znacznie prędzej od mojego. Zapewne masz ejdetyczną pamięć — pamiętasz wszystko, co się dzieje wokół ciebie, a nawet to, co się dzieje w moim mózgu, A jednak, kiedy wczoraj wspomniałem o czterech istotnych fotografiach gwiezdnych, które widziałem na własne oczy — dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że przedstawiały one planetę bezskutecznie usiłującą wyjść z nadprzestrzeni — zapewniłaś mnie, że były tylko dwa pola zniekształceń, jedno przy Plutonie, drugie przy Wenus. Ale bez względu na to, co myślisz, były cztery pola, czyli jeszcze dwie nieudane próby wyjścia z nadprzestrzeni…
Poczuł nagle, że Tygryska wkrada się mu do mózgu, żeby sprawdzić, czy nie kłamie. Mimo to mówił dalej:
— Pola, o których nie wiedziałaś, widać było wyraźnie na drugiej i na czwartej fotografii. Znajdowały się przy Jowiszu i przy Księżycu.
Odpowiedź Tygryski zaskoczyła go:
— Masz rację — rzekła krótko. — Muszę natychmiast połączyć się z Wędrowcem. To może być… właśnie to, czego się obawiamy.
Odwróciła się gwałtownie do tablicy sterowniczej. W warunkach normalnej grawitacji stała na tylnych łapach.
— A ty przywitaj naszego gościa!
Naprzeciw Paula pośrodku różowej podłogi otworzyła się klapa, w której ukazał się mężczyzna w mundurze oficera amerykańskiego lotnictwa kosmicznego. Czując działanie sztucznego pola grawitacyjnego, mężczyzna oparł się łokciami o krawędź podłogi, ale najwidoczniej nie bardzo go to zaskoczyło, bo szybko podciągnął się do góry.
Paul, który ledwo zdążył włożyć koszulę, wstał skwapliwie — i zanim klapa się zamknęła, ujrzał wnętrze szerokiej metalowej rury, jakby zrobionej z blachy falistej.
Przybysz spojrzał na Tygryskę, po czym rozejrzał się dokoła.
— Don!
— Paul!
— Myślałem, że zginąłeś na Księżycu. Jak…
— A ja myślałem, że ty… sam nie wiem. Ale jak… Zapadło niezręczne milczenie, każdy czekał, aż tamten pierwszy przemówi. Paul uświadomił sobie, że Don przygląda mu się zaintrygowany. Podciągnął szybko spodnie i zapiął koszulę.
Don znów spojrzał na Tygryskę — przyglądał się jej dłuższą chwilę. Potem spojrzał na kwiaty i wystrój wnętrza, a następnie skierował wzrok na Paula; uniósł brwi, wyciągnął bezradnie ręce i uśmiechnął się znacząco, jakby chciał powiedzieć: „Co mi tam, że układ słoneczny się rozpada, że jesteśmy w niezwykłym polu grawitacyjnym w niezwykłym statku, pośród pustki kosmosu, ale to, co widzę, jest zabawne jak buduarowa farsa”.
Paul poczuł, że się rumieni. Zły był na siebie.
Tygryska odwróciła się na chwilę od tablicy sterowniczej i powiedziała:
— Witam, Donaldzie Merriam. Wybacz małpie, wstydzi się własnej nagości. Ty pewnie zresztą też. Doprawdy, powinniście mieć futro!