Выбрать главу

— W porządku, dziękuję. A czy ciebie, Paul, dobrze traktowano?

— Hm… — zaczął Paul, uśmiechając się do niej pytająco.

— Tak czy nie? — warknęła Tygryska.

— A więc tak.

— Dziękuję. Pytanie drugie: czy widzieliście jakieś oznaki pomocy okazywanej przez nas ludziom na Ziemi podczas przypływów?

— Kiedy lecieliśmy nad Los Angeles, San Francisco i nad Leningradem, widziałem, jak deszcz gasi pożary, a coś — może jakieś pole siłowe — cofa wody przypływu — powiedział Paul.

— Podczas wizji czy taż snu widziałem chyba podobne rzeczy na monitorze telewizyjnym, mieszczącym się w jednej z wielkich sali na Wędrowcu — odparł Don.

— Ta wizja była zgodna z prawdą — zapewniła go Tygryska. — Pytanie…

— Tygrysko — wtrącił Paul. — Czy to wszystko ma związek z tymi dwiema fotografiami, które nie pokrywają Się z próbami wyjścia Wędrowca z nadprzestrzeni? Czy boicie się, że dogonią was wasi prześladowcy? Przygotowujecie obronę (na wypadek, gdyby was oskarżono o szkody wyrządzona na Ziemi?

Don spojrzał ze zdziwieniem na Paula, który jeszcze nic mu nie mówił o opowieści Tygryski, ale kotka odparła spokojnie:

— Przestań gadać, małpo… to znaczy, człowieku. Tak, to możliwe. Ale mam jeszcze jedno pytanie: z tego, co wam wiadomo, czy wasi bliscy ucierpieli z powodu Wędrowca?

— Trzech moich towarzyszy z bazy księżycowej zginęło, gdy Księżyc się rozpadł — odparł szorstko Don.

Tygryska skinęła szybko głową i powiedziała:

— Jeden z nich chyba się uratował — sprawdzamy to teraz. Na ciebie kolej, Paul.

— Właśnie rozmawiałem z Donem na ten temat, Tygrysko — zaczął Paul. — Margo i — inni członkowie sympozjum żyją, to znaczy żyli, kiedy ich ostatnio widziałem. Uciekali przed falami, któreś ty w jakiś sposób zmniejszyła. Ale to było dwa dni temu.

— Jeszcze żyją — powiedziała stanowczo kotka. Jej fioletowe oczy rozbłysły, a wąskie usta ułożyły się w cienki, ludzki uśmiech. — Mam ich ciągle na oku — dodała. — Wy, śmiertelnicy, nie zdajecie sobie nawet sprawy, jak bardzo bogowie troszczą się o was, myślicie tylko o pożarach i trzęsieniach ziemi. Nie każę wam wierzyć mi na słowo — udowodnię wam! Wstańcie, obydwaj! Wyślę was na Ziemię, żebyście się sami przekonali.

— Pojedziemy Babą Jagą? — zapytał Don wstając. — Na pewno wiesz, że jest połączona z twoim statkiem za pomocą rury przestrzennej, a mnie dano do zrozumienia, że będę mógł… to znaczy, że będziemy mogli, Paul i ja… wrócić na Ziemię. Dalibyśmy sobie radę, gdybyś wypuściła nas tuż nad atmosferą bez zbytniej prędkości orbitalnej i…

— Nie — przerwała mu. — Babą Jagą pojedziecie później, za godzinę czy dwie, i wylądujecie na terenie waszego Vandenbergu Dwa, który znajduje się osiemset kilometrów pod nami. Teraz jednak wyślę was na Ziemię znacznie szybszym sposobem. Stańcie twarzą do tablicy sterowniczej! Przysuńcie się bliżej do siebie!

— Zupełnie jakbyś chciała zrobić nam zdjęcie — stwierdził Don z niewesołym uśmiechem.

— Właśnie to zamierzam zrobić — odpadła Tygryska. Światło słoneczne w kabinie przygasło. Miau, jakby przeczuwając, że dzieje się coś niezwykłego, wybiegła z kwiatów i zaczęła ocierać się o nogi Paula. Pod wpływem nagłego impulsu Paul wziął ją na ręce.

Margo i Hunter ubrali się, zwinęli koc i trzymając się za ręce ruszyli w dół zbocza — upojeni wspólnym przeżyciem czuli się zjednoczeni ze sobą i z całym kosmosem. Nagle usłyszeli ciche wołanie:

— Margo! Margo!

U podnóża góry przy dwóch wozach zobaczyli obóz. Nikt się nie ruszał. Blask promieniujący z tarczy Wędrowca, ukazującej węża owiniętego wokół jaja, oświetlał jedynie przykryte kocami śpiące postacie. Furgonetka wciąż rzucała cień, ale znacznie mniejszy niż przedtem, gdyż Wędrowiec był teraz wyżej na niebie.

Wołanie nie pochodziło z obozu, lecz z góry. Spojrzeli na morze, które cofnęło się o dziesięć metrów, pozostawiając za sobą szeroki mokry pas na wzgórzu, tam, gdzie jeszcze niedawno sięgał przypływ. Woda, dzieląca ich od Vandenbergu 2, wyglądała teraz jak szeroka rzeka, z której gdzieniegdzie wyłaniały się wysepki. Skierowali spojrzenie w górę i na tle ciemnego szarego nieba ujrzeli dwie nikło świecące postacie mężczyzn, którzy sztywno wyprostowani, nie poruszając nogami, opadali coraz niżej, płynąc szybko jakby w stanie nieważkości, aż wreszcie w połowie drogi między Hunterem, Morgo a obozem zapadli się pod ziemię.

Margo i Hunter przywarli do siebie: drżeli, czuli ciarki na całym ciele — obydwoje pamiętali postać, którą widzieli w cieniu furgonetki, i teraz przemknęło im przez myśl, że jedną ze zniżających się postaci jest Brecht, a całe wydarzenie albo wyraźniejszym, choć bardziej widmowym powtórzeniem pierwszego, albo jego kontynuacją. Kiedy się przekonali, że nic się nie dzieje, zrobili kilka kroków do przodu; nagle Margo spojrzała w dół zbocza, przerażona wciągnęła powietrze i trzymając Huntera za rękę, cofnęła się, jakby ujrzała na drodze żmiję.

Przed nimi ze zbocza wystawały głowy dwóch mężczyzn, których ciała aż po ramiona tkwiły w ziemi. Chociaż rysy twarzy były zamazane, Hunterowi zdawało się, że jedna postać mu kogoś przypomina, ale nie wiedział kogo. Zorientowali się, że jeden mężczyzna jest kosmonautą, a drugi — ten ze znajomą twarzą — cywilem. Hunterowi przyszło na myśl, jak bardzo cała sytuacja przypomina spotkanie Odyseusza z duchami zmarłych w Hadesie, z tą tylko różnicą, że tych dwóch duchów nie przyciągnął zapach krwi tryskającej z byka, lecz głośne pulsowanie krwi jego i Margo, gdy trwali w uścisku miłosnym.

Naraz postacie zaczęły wynurzać się z ziemi, nie wskutek własnych wysiłków — bo w ogóle się mię poruszały — ale za sprawą jakiejś zewnętrznej siły, która podnosiła je coraz wyżej, aż wreszcie nogami dotykały powierzchni ziemi, a raczej unosiły się tuż mad powierzchnią w odległości zaledwie paru metrów od Margo i Huntera. Zamazane twarze stały się wyraźne i Margo, chwytając mocno za rękę Huntera, który w tej samej chwili rozpoznał drugą postać, krzyknęła:

— Don! Paul!

Postać, przedstawiająca Paula, uśmiechnęła się i otworzyła usta: głos idealnie zsynchronizowany z ruchem warg, choć nie wydobywający się z gardła, powiedział:

— Cześć, Margo. Dzień dobry, profesorze… pan wybaczy, ale nie pamiętam pana nazwiska. Nie, nie jesteśmy zjawami. To po prostu bardziej zaawansowany system porozumiewania Się.

Postać Dona, poruszając w ten sam sposób ustami, powiedziała:

— Paul i ja jesteśmy teraz w kosmosie w małym talerzu latającym, zawieszonym między Ziemią a Wędrowcem, choć trochę bliżej Ziemi. Cieszę się, że cię znów widzę, kochanie.

— Tak jest — wtrącił Paul. — To.znaczy, jesteśmy rzeczywiście w latającym talerzu. W tym samym, co porwał mnie z Ziemi. Widzisz? — Podniósł coś, co trzymał w ręku. — Mii a u jest z nami.

Kotka przez chwilę leżała spokojnie, potem ściągnęła pyszczek, wydając zsynchronizowany z ruchem warg syk i przebierając szybko łapkami, znikła w ciemnościach.

Postać Paula skrzywiła się, na moment podniosła rękę do ust, jakby ssała palec, po czym rzekła:

— Przestraszyła się. To wszystko jest dla niej takie dziwne.

Margo puściła rękę Huntera, uwolniła się z jego objęć, zrobiła krok naprzód, wyciągając jedną rękę do Paula, a drugą usiłując pogłaskać po policzku Dona. Jednocześnie uniosła twarz, żeby go pocałować. Kiedy zamiast dotknąć policzka Dona, przecięła ręką powietrze, wydała cichy okrzyk — nie tyle ze strachu, co ze złości na siebie — i wróciła do Huntera.