A tam, między Wędrowcem a górzystym horyzontem na wschodzie, wisiał jasny, stalowoszary obiekt, podobny do zwichrowanego koła, o pół średnicy szerszy od Wędrowca, z małym błyszczącym światłem pośrodku.
Zaraz niebo się zawali, jest zbyt przeciążone — pomyślała Margo.
A głos niczym trąba rozbrzmiał i Baranek otworzył następną pieczęć… i następną… i następną… i następną… — myślał Drągal.
— Mój Boże! — zawołał cicho Wojtowicz. — Anna miała rację. To rzeczywiście następna planeta.
— Jeszcze większa — zauważyła pani Hixon.
— Ale nie jest okrągła — wtrącił niemal ze złością pan Hixon.
— Jest okrągła — sprostował Hunter — tylko częściowo znajduje się w cieniu, bardziej niż Wędrowiec, gdyby się tu akurat znajdował.
— Jest o siedem średnic Wędrowca niżej od niego rzekł Dodd, który szybko otrząsnął się z pierwszego wstrząsu i właśnie wyciągnął notatnik. To znaczy o piętnaście stopni, czyli o godzinę.
Zdjął nasadkę z pióra i spojrzał na zegarek.
— A to światło jest odbiciem słońca — stwierdziła Rama Joan. — Powierzchnia planety to jakby matowe lustro.
— Nie podoba mi się ta nowa planeta — powiedziała Anna. — Wędrowiec to nasz przyjaciel, taki śliczny i złoty, ale ta nowa planeta jest opancerzona.
Rama Joan przytuliła do siebie córkę i nie odrywając oczu od nowej planety, zauważyła z przejęciem:
— Zdaje mi się, że bogowie toczą wojnę. Nowy diabeł przybył, żeby stoczyć walkę z diabłem, którego już znamy.
Dodd, który pisał już zawzięcie, rzucił uradowany:
— Nazwijmy go Nowy. To do niego pasuje. Moglibyśmy go nazwać „Wilkiem” — pomyślał Harry McHeath — chociaż nie, to by się nam myliło z „Pyskiem”.
— Na miłość boską — zirytowała się para Hixon. — Skończcie z tymi romantycznymi rozważaniami. Nowa planeta oznacza nowe przypływy, nowe trzęsienia Ziemi i licho wie, co jeszcze!
Przez cały ten czas Ray Hanks wołał płaczliwie z furgonetki:
— O czym mówicie? Ja nic nie widzę. Niech mi ktoś wreszcie powie, co się dzieje?
Harry McHeath cieszył się, że żyje, że jest tu akurat w tej chwili, że może oglądać te niezwykłe, fascynujące zjawiska, i współczuł tym, którzy ich nie widzą. Nic więc dziwnego, że właśnie on zareagował na wołanie Hanksa. Wskoczył do budy furgonetki, wziął do ręki lusterko i tak je ustawił, żeby Hanks mógł w nim zobaczyć Nowego.
Wanda, Ida i Drągal stali obok siebie. Nagle Wanda usiadła, wsparła głowę na rękach i zaczęła przejmująco jęczeć:
— Tego dla mnie za wiele. Znów chyba dostanę ataku serca.
Ida natomiast uderzyła Drągala w ramię i zapytała:
— Co to jest, Charlie? Jak n się naprawdę nazywa? Powiedz!
Udręczony Drągal spojrzał na Nowego i wreszcie głosem, w którym brzmiała rezygnacja, a zarazem dziwna ulga i zrozumienie, powiedział:
— Nie wiem, Ido. Po prostu nie wiem. Wszechświat jest większy, niż sądziłem, nie potrafię ogarnąć go myślą.
W tej samej chwili z Nowego wystrzeliły dwie jasne smugi — tak proste, jak gdyby narysowano je przy użyciu linijki lśniącym, (niebieskim atramentem — które w ciągu ułamka sekundy dotarły do Wędrowca: jedna minęła go z przodu, druga z tyłu i pomknęły dalej po szarym niebie, choć teraz ich prędkość chyba nieco zmalała. Tam, gdzie niebieska smuga minęła Wędrowca z przodu, nastąpił wybuch białych, niemal oślepiających promieni.
Jedna ze smug wydobywała się z ciemnej strony Nowego i rzucając niebieski odblask na jego czarny rąbek, podkreślała kulistość planety.
— Boże, to naprawdę wojna. — Wojtowicz znów odezwał się pierwszy.
— Lasery — powiedział Dodd. — Wiązki twardego światła. Takie wielkie — aż niewiarygodne.
— A my widzimy je tylko z boku — dodał Hunter, który oniemiał ze zdumienia. — Przecieki. A wyobraź sobie, co by było, gdyby skierowano je prosto na nas. Siła miliona słońc!
— A przynajmniej setki — rzekł Dodd. — Ale gdyby jeden taki promień choć przez ułamek sekundy padał na Ziemię…
Kolory niebieski i stalowy nasunęły Hixonowi pewne skojarzenia.
— Wiecie co? — zawołał podniecony. — Nowa planeta to policja! Przybyła aresztować Wędrowca za szkody, które wyrządził na Ziemi.
— Bili, chyba upadłeś na głowę! — krzyknęła do niego pani Hixon. — Zaraz powiesz, że to anioły.
— A niech walczą! A niech się zabijają! — wołał piskliwym głosem dziadek i drżąc na całym ciele, wygrażał im pięściami. — A niech wypalą sobie wszystkie wnętrzności.
— Co to, to nie — zaprotestował Wojtowicz, który wciąż chodząc w kółko, patrzył na niebo. — A jak w nas trafią? Podobałoby ci się, gdyby strzelano na twoim podwórku? A co, gdyby cię trafiła zabłąkana kula?
— Promień z naszej strony chyba nie bije w Wędrowca, tylko w pierścień z odłamków Księżyca — powiedział szybko Hunter. — Odłamki rozpadają się, gdy ich dotyka.
— Tak — stwierdził spokojnie Dodd. — Zdaje mi się, że oni specjalnie strzelają obok Wędrowca, jak gdyby go chcieli ostrzec.
Na to Hixon wtrącił z ożywieniem:
— Mówiłem, że chcą go aresztować. Wiecie, jeden ruch i kula w łeb.
Na Nowym widocznie przerwano wysyłanie olśniewająco niebieskich promieni, bo zgasły one równie błyskawicznie, jak przedtem wystrzeliły. Został po nich na tle szarego nieba żółty powidok, który migotał patrzącym jakby pod powiekami!. Jednakże pierwsze dwa niebieskie promienie, choć malały raptownie i bladły w oddali, wciąż jeszcze gnały za Wędrowcem — proste niebieskie kreski, mknące w szarą nieskończoność.
— Mój Boże, myślałem, że to się nigdy nie skończy. Trwało dobre dwie minuty — zauważył Hixon.
— Dokładnie siedemnaście sekund — poinformował go Dodd, spoglądając na zegarek. — Jest faktem stwierdzonym, że czas trwania katastrofy podawany przez świadków zajścia bywa bardzo różny i zeznania ich zwykle są sprzeczne. Musimy o tym pamiętać.
— Masz rację, Dodd, musimy zachować trzeźwość — powiedział głośno i całkiem wesoło Wojtowicz, który teraz niemal skakał w kółko. — Oni wciąż zasypują nos niespodziankami, a nam nie pozostaje nic innego, jak się z nimi godzić. Hurra! Zupełnie jakbym był na froncie i krył się podczas bombardowania.
Naraz, jakby na dźwięk słowa „bombardowanie”, ktoś pociągnął za cyngiel, rozległ się przytłumiony grzmot, potem dudnienie i szosa zakołysała się im pod nogami. Resory Corvetty i furgonetki piszczały i zgrzytały. Ray Hanks zaskomlał z bólu, a McHeath, który wciąż stał przy nim, oparł się o ścianę furgonetki, żeby nie upaść.
Gdyby ktoś obserwował ich z powietrza, odniósłby wrażenie, że wszyscy, słaniając się na nogach, przyłączyli się do tańczącego Wojtowicza., Jedna z kobiet wrzasnęła, pani Hixon zaklęła nieprzyzwoicie, a Anna krzyknęła:
— Mamusiu, głazy się osuwają!
Morgo usłyszała krzyk Anny, zerknęła na zbocze, gdzie niedawno była z Hunterem, i ujrzała, że głazy — między innymi również gigantyczna trumna, na której przedtem rozłożyli koc — odbijając się i podskakując, toczą się szybko w dół. Sumienie nagle ukłuło ją boleśnie, a mimo to natychmiast jedną ręką wyciągnęła spod kurtki pistolet impetu, drugą zaś oparła się o samochód, żeby nie stracić równowagi, choć niewiele to dało, bo Corvetta też kołysała się na wszystkie strony. Głazy toczyły się coraz szybciej. Hunter odgadł zamiar dziewczyny, podbiegł do niej i (krzyknął: