Выбрать главу

— Czy strzałka jest zwrócona w stronę lufy?

— Tak!

I kiedy głazy, niczym pędzące wielkimi susami szare bestie, zbiły się w gromadę, Margo wycelowała w nie pistolet i starając się utrzymać równowagę, nacisnęła spust.

Wstrząsy zmniejszyły się i ucichły, jednocześnie zaś spadające głazy zwolniły straszliwe, groźne tempo, zamieniając się niemal w wielkie szare poduszki — nie pędziły już po zboczu, lecz toczyły się wolno, coraz wolniej, aż wreszcie zatrzymały się przy szosie u stóp dziewczyny, a gigantyczna trumna spoczęła w miejscu, gdzie przedtem padał cień furgonetki.

Hunter zdjął palce Morgo ze spustu i spojrzał na podziałkę na kolbie. Ładunek był wyczerpany.

Spojrzał teraz na szosę prowadzącą przez góry Santa Monica, — którą dzieliło pół kilometra od szosy nadbrzeżnej — dziwnym trafem nie było na niej żadnych głazów, woda znikła, choć w oddali burzyły się jeszcze fale. Po przeciwnej stronie szosy nadbrzeżnej ujrzał lśniącą metalową siatkę, otaczającą płaskowyż z Vandenbergiem 2, a u wylotu szosy górskiej potężną bramę wjazdową.

Na niebie świecił Wędrowiec i Nowy: Wędrowiec obracał się, ukazując na tarczy trzy płaszczyzny — fazę półgodzinną między wężem i jajem a mandalą — natomiast Nowy lśnił zimno i obojętnie, jakby jego pole grawitacyjne nie miało nic wspólnego z niedawnym trzęsieniem ziemi.

Zaległa dojmująca cisza, którą przerwała Idą.

— Oj, maja noga — jęknęła.

— Co teraz robimy? Jaki jest następny numer programu? — spytał ironicznie Wojtowicz.

— Nic nie robimy, ty bałwanie! — krzyknęła na niego pani Hixon. — To już koniec!

Hunter wepchnął Morgo do samochodu, sam usiadł za kierownicą, potem wstał i zatrąbił, żeby zwrócić uwagę pozostałych.

— Wsiadajcie! — zawoła! głośno. — Wrzućcie szybko do furgonetki to, co chcecie zabrać, jedziemy do Vandembergu!

Wiele ludzi na Ziemi zareagowało na Widok Nowego w ten sam sposób, co Wonda i pani Hixon: „To już koniec” lub „Tego już za wiele”. Ci spośród pesymistów, którzy mieli pewne przygotowanie naukowe, zauważyli, że Nowy jest dość blisko Wędrowca — zaledwie sześć i pół tysiąca kilometrów, jeżeli dzieliła go taka sama odległość od Ziemi — aby jego pole grawitacyjne wzmogło raczej, niż zmniejszyło, olbrzymie pływy spowodowane przez Wędrowca.

Sporo jednak osób cieszyło się jak dzieci z nowej, stalowoszarej planety, która wysyła te niezwykłe promienie. Przynajmniej na chwilę fascynujący spektakl astronomiczny odwrócił uwagę od innych kłopotów i zmartwień, od problemów życia i śmierci. Na wzburzonym morzu, gdzieś w pobliżu Florydy, Barbara Katz, stojąca na dziobie „Albatrosa”, zawołała:

— Jak w komiksie fantastycznonaukowym!

Tak, panno Barbaro, to naprawdę wspaniałe! — przyznał z powagą Benjy.

— O rety, długo musieliśmy czekać na drugi akt — powiedział rozgoryczony Jake do Sally. Znów siedzieli na tarasie i owinięci wilgotnymi kocami, popijali dla rozgrzewki Hunters Friend — na rękach mieli nowe rękawice narciarskie, znalezione wśród rzeczy Hasseltine’a.

— Jeżeli akcja nie będzie się rozwijała prędzej, nasza sztuka zrobi klapę już w Filadelfii! — dodał.

W nie tkniętym wstrząsami obserwatorium astronomicznym w Andach siedemdziesięcioletni astronom francuski, Pierre Rambouillet-Lacepede, zatarł radośnie ręce, po czym chwycił ołówek i papier. Wreszcie naprawdę ciekawy przypadek trzech oddziaływujących na siebie ciał! — pomyślał.

Jednakże wiele osób po nocnej stronie Ziemi w ogóle nie widziało nowej planety z powodu gęstych chmur lub innych zakłóceń, nie mówiąc o tym, że niektórzy dotychczas nie widzieli nawet Wędrowca. Poprzez chmury, które opadały na dół w postaci gęstej mgły, Wolf Loner dojrzał niewyraźne, żółte światło. Kiedy podpłynął bliżej, zobaczył, że światło pochodzi z lampy naftowej umieszczonej kilka metrów nad wodą w oknie wysokiej murowanej budowli zwieńczonej kopułą. Gdy „Wytrwały” podpłynął jeszcze bliżej, Loner ujrzał wąski, żółty mur, a nad nim ciemną wieżę — rozpoznał miejsce, bo na tę wieżę wspinał się nieraz, ale mimo to nie mógł uwierzyć własnym oczom. Przekręcił ster, odwiązał grotżagiel, „Wytrwały” stuknął lekko w wąski daszek pod oknem. Woda przy murowanej budowli była spokojna, a żagiel łagodnie trzepotał na wietrze. Loner chwycił cumę, wskoczył na daszek, wszedł przez okno do środka, ostrożnie odsunął lampę naftową i rozejrzał się dokoła. Nie miał już najmniejszych wątpliwości: znajdował się w dzwonnicy kościoła Old North. Naprzeciw niego, oparta o mur, jakby się chciała w niego wtopić i zniknąć, stała ciemnowłosa, mniej więcej dwunastoletnia dziewczynka, wyglądająca na Włoszkę; dzwoniąc głośno zębami patrzyła bez słowa na Lonera. Nie odpowiadała na jego pytania — nawet gdy zadawał je łamaną hiszpańszczyzną lub po włosku, choć tym językiem też wcale nie władał biegle — potrząsała jedynie głową, ale to równie dobrze mogło być z zimna i przerażenia. Toteż po pewnym czasie, wciąż trzymając cumę, Loner podszedł do dziewczynki i choć mała cofnęła się lękliwie, wziął ją delikatnie, ale stanowczo na ręce i wyszedł przez okno. Ostrożnie ustawił z powrotem na parapecie lampę, wsiadł na jacht, położył dziewczynkę w ciasnej kajucie i owinął ją kocem. Zauważył, że woda cofa się w kierunku, z którego przypłynął. Potrząsnął z namysłem głową, patrząc tom, gdzie powinien był znajdować się cmentarz, odcumował jacht i korzystając z odpływu, wyprowadził jacht z bostońskiego North End, kierując go na otwarte wody.

Z niezamierzoną, szatańską precyzją kapitanowie-powstańcy skierowali transatlantyk „Prince Charles” prosto na Parowca. Ten przypływowy wal wodny na Amazonce w normalnych warunkach jest półtorakilometrowej długości wodospadem, wysokości około pięciu metrów, który płynie w górę rzeki z prędkością dwudziestu kilometrów na godzinę, rycząc tak głośno, że słychać go na odległość piętnastu kilometrów. Teraz jednak nie był to wodospad, lecz bulgocąca góra, wysokością równa połowie długości „Prince Charlesa”: góra ta pchała przed siebie pochylony pod kątem dwudziestu stopni wielki statek-miasto — niewiele co mniejszy od Manhattanu — po najgroźniejszej ze wszystkich rzek, teraz wezbranej pod wpływem Wędrowca i nowej planety. Huragan ryczał, wtórując grzmotom wału, a wichura zwiększała fale. Na wschodzie burza całkowicie przysłaniała niebo. Na zachodzie kłębiły się ciemne, poszarpane chmury. Kapitan Sithwise wszedł na mostek kapitański — przejęcie na powrót statku w tym kataklizmie odbyło się bez oporu — chwycił ster i zaczął przesyłać rozkazy do maszynowni atomowych. Z początku prowadził statek orientując się według kierunku i błysku wału wodnego, ale później — ponieważ jasny, nieruchomy blask planet wyraźnie przebijał się przez skłębione ciemne chmury — coraz bardziej zaczął polegać na jaskrawych światłach nawigacyjnych zawieszonego na niebie Nowego i niżej pod nim Wędrowca.

Paul i Don patrzyli na nową szarą planetę i otoczonego resztkami Księżyca Wędrowca przez przezroczysty sufit pojazdu Tygryski, który znajdował się osiemset kilometrów nad Vandenbergiem 2.

Sztuczne pole grawitacyjne wciąż było włączane, toteż mężczyźni leżeli na podłodze. Podłoga również była przezroczysta. Patrząc w dół, widzieli w świetle słonecznym, odbitym przez dwie planety, które przywędrowały z nadprzestrzeni, ciemne obszary południowej Kalifornii, gdzieniegdzie zalanej ciemnym srebrzystym morzem, a obok Kalifornii jaśniejszy obszar Pacyfiku, zarówno jednak woda, jak i ląd były trochę zamazane przez warstwę atmosfery ziemskiej.

Obraz w dole był z jednej strony przysłonięty. Z niewidocznego teraz włazu pośrodku przezroczystej podłogi wystawała gruba rura, która łączyła statek Tygryski z Babą Jagą, znajdującą się poza polem widzenia. Światło odbite przez Nowego i Wędrowca przenikało przez dwie nieruchome, przezroczyste płaszczyzny i lśniło po obu stronach metalowej rury, Oświetlając pierwsze dwa wewnętrzne uchwyty, służące do poruszania się w niej w stanie nieważkości.