W górze zgasły niebieskie promienie, znikła też mglista kurtyna wokół Wędrowca, ustępując miejsca setkom jaskrawych, białych świateł.
Mrużąc oczy, McHeath zawołał:
— Sfera implozyjna!
W tej samej chwili Wędrowiec skoczył nagle o dwie średnice wyżej i wszystkich ogarnęło dziwne uczucie, jakby wszechświat zadrżał w posadach. Kiedy białe światła, znajdujące się po przeciwnej stronie, zaczęły przenikać na tę stronę sfery implozyjnej, ta rozbłysła — na jej powierzchni widać było szeroki rozdarty kołnierz, przez który wyrwał się Wędrowiec.
— Mają napęd antygrawitacyjny — cała planeta! — zawołał Clarence Dodd.
Powlokę Wędrowca pokrywały czarne, postrzępione dziury, z których wydobywał się ciemnoczerwony blask — było ich tyle, że z trudem można było rozpoznać mandalę.
Z boku uszkodzonej planety wystrzelił w kierunku Nowego promień znacznie szerszy i jaśniejszy od poprzednich.
Zanim jednak przebył połową drogi, Nowy, wbrew prawom fizyki, niby szarżujący nosorożec, poderwał się z taką prędkością, z jaką pędziły jego promienie, i zawisł obok Wędrowca. Planety dzieliła niewielka odległość, mniejsza od średnicy Księżyca.
Wędrowiec znikł.
Nowy wystrzelił salwę niebieskich promieni, które przecięły niebo w miejscu, gdzie przed chwilą znajdował się Wędrowiec.
— Brawo, rozwalił go na kawałki! — wrzasnął ekstatycznie dziadek.
— Nie, Wędrowiec znikł o ułamek sekundy wcześniej — sprostował Dodd. — Trzeba patrzeć uważnie.
Nowy, którego szara powierzchnia była cała i niepodziurawiona, choć pokrywały ją brązowe i zielone blizny, świecił jeszcze przez jakieś trzy, cztery sekundy — i też nagle znikł, jakby był wielką matową żarówką z kręgiem odbitych promieni słonecznych, którą niespodziewanie zgaszono.
Wiązka niebieskich promieni laserowych i gruby pojedynczy fioletowy promień, wciąż proste, ale coraz krótsze i mniej wyraziste, minęły się, oddalając się od siebie w ciemność kosmosu, podczas gdy gruszkowata sfera implozyjna, z której wyrwa! się Wędrowiec, z każdą chwilą stawała się coraz większa i coraz bardziej widmowa.
— Uciekł w nadprzestrzeń — skomentował McHeath.
— Może, ale to już wrak — wtrącił Hixon. — Jest podziurawiony jak sito, a Nowy ruszył za nim w pościg. Już po Wędrowcu.
— Tego nie możemy być pewni — rzekł Hunter. — Może do końca swoich dni będzie uciekał przed Nowym. — A w myśli dodał: Jak Latający Holender.
— Nawet nie możemy być pewni, czy ich już naprawdę nie ma — powiedział Wojtowicz i roześmiał się nerwowo. — Może tylko przeskoczyli na drugą stronę Ziemi.
— To prawda — przyznał Dodd. — Nie widzieliśmy jednak żadnego ruchu… po prostu znikły. A mam przeczucie…
Dopiero wtedy, gdy znikł żółty i pomarańczowy powidok, członkowie sympozjum jeden po drugim zaczęli sobie uświadamiać, że stoją zupełnie bez ruchu w gęstych ciemnościach, Hunter zgasił silnik swojego wozu. Usłyszał, jak pani Hixon wyłącza silnik furgonetki. Gwiazdy znów zaczęły migotać na czarnym niebie — stare, znajome gwiazdy, które szare niebo ukrywało przez trzy noce.
Paul i Don wpatrywali się w ekran Baby Jagi, obserwując puste pole gwiezdne oraz niebieskie i fioletowe promienie laserowe, mknące w przestworza.
Obaj byli przypięci pasami do foteli. Paul trzymał przy policzku zaplamioną krwią chusteczkę. Don wpatrywał się we wskaźnik temperatury powłoki statku i w błyszczący zielony obraz radarowy, przedstawiający południową Kalifornię i Pacyfik. Mimo że mieli jeszcze prawie całą warstwę atmosfery ziemskiej do przebycia. Don przyhamował głównie po to, aby sprawdzić, czy silnik jeszcze działa.
— No i odpłynęli — powiedział.
— W burzę kosmiczną — dokończył za niego Paul. — Wędrowiec to już wrak.
— Gdyby był wrakiem, nie zdołałby wejść w nadprzestrzeń — zapewnił go wesoło Don. Na ekranie zaczęły się stopniowo wyłaniać gwiazdy. Don włączył silnik korekcyjny i wyrównał lot.
— Może wpłynie w inny kosmos — zastanawiał się Paul. — Może na tym właśnie wszystko polega: nie pchać się nigdzie na siłę, tylko dać się nieść niczym wrak prądom nadprzestrzeni, płynąć po wzburzonej fali.
Don spojrzał badawczo na Paula.
— Sporo się od niej nauczyłeś, co? — spytał. — Ciekaw jestem, czy zdążyła wrócić na Wędrowca.
— Na pewno — odparł krótko Paul. — O ile wiem, nawet te małe statki poruszają się z prędkością światła albo jeszcze prędzej.
— Nieźle cię podrapała — stwierdził z udaną obojętnością Don, po czym dodał skwapliwie: — Ja nie miałem tu żadnych przygód miłosnych. — Znów włączył silnik korekcyjny, skrzywił się widząc wskaźnik temperatury statku i ciągnął dalej: — I chyba nie czekają mnie żadne na Ziemi. Zdaje mi się, że Margo naprawdę zakochała się w tym Hunterze.
Paul wzruszył ramionami.
— Tobie to przecież nie robi różnicy. Zawsze bardziej ceniłeś samotność od ludzi. Nie chcę clę urazić, ale najpierw trzeba polubić siebie, żeby móc pokochać innych.
Don zerknął na Paula spod oka.
— Na pewno kochałeś Margo bardziej niż ja — powiedział. — Chyba zawsze o tym wiedziałem.
— To prawda — przyznał smętnie Paul. — Będzie na mnie zła, że straciłem Miau.
— Czegóż to ten kot nie zobaczy! — roześmiał się Don i nagle spoważniał. — Ty też chciałeś zostać z Tygryska, prawda? Po moim wyjściu powiedziałeś jej o tym.
Paul skinął głową.
— Za nic nie chciała się zgodzić. A kiedy zapytałem, co do minie czuje, oto, co mi zrobiła — dotknął zakrwawioną chustką policzka.
— Lubisz strugać męczennika — roześmiał się Don i dodał wesoło: — Wiesz, Paul, gdybym to ja był zakochany w tej damie, ślady jej pazurów jak nic przekonałyby mnie o tym, że mnie kocha. A teraz trzymaj się beczki — zaczyna się Niagara.
Członkowie sympozjum stali w ciemnościach pod gwieździstym niebem. Po chwili, tak blisko, że przez moment zdawało im się, że są w pokoju, zapaliło się małe światło, w którego blasku ujrzeli stół zastawiony różnymi przedmiotami, a przy nim chudego mężczyznę w nieokreślonym wieku, o ostrych rysach faraona. Margo, idąc za młodym mężczyzną w podkoszulku, podeszła do stołu, Hunter wysiadł z wozu i ruszył za nią.
Mężczyzna przy stole spojrzał w bok, skąd rozległ się czyjś głos:
— Pola magnetyczne obu planet znikły. Wszystko wróciło do normy.
— Profesorze Opperly — powiedziała głośno Margo. — Szukamy pana od dwóch dni. Przyniosłam panu pistolet, który wypadł z latającego talerza. Wprawia przedmioty w ruch. Myśleliśmy, że najlepiej będzie go panu oddać. Niestety w drodze zużyliśmy cały ładunek.
Profesor spojrzał na twarz dziewczyny, a potem na szary pistolet, który wyjęła spod kurtki. Jego wąskie usta wygiął złośliwy uśmiech.
— Wygląda jak blaszana zabawka — odparł krótko, po czym znów zwrócił się do mężczyzny stojącego obok.
— A zakłócenia radiowe, Denison? Ustąpiły czy też…
Margo prędko przesunęła strzałkę na kolbie pistoletu do siebie, wycelowała w stół i nacisnęła spust. Opperly i młody mężczyzna w podkoszulku rzucili się do przodu, żeby odebrać jej broń, ale nagle się zatrzymali. Kilka kartek papieru poleciało w stronę pistoletu, jak również trzy spinacze i metalowy ołówek, który przytrzymywał papier. Przez chwilę przedmioty wisiały przy lufie, a potem spadły na podłogę.