– Bardzo różne – wyznał. – Chciałbym zaspokoić wszystkie gusta. Minetta jest beztroska, Julia muzykalna, a Elena bardzo zmysłowa.
Bez wątpienia ten dziwny klient usiłował wytrącić ją z równowagi, mogła wyczytać to z jego wzroku.
– To bardzo upraszcza sprawę – zauważyła.
– Upraszcza?
– Mężczyzna o trzech nastrojach.
Zdumiała się własną odwagą. Do zadań ekspedientki należało obsługiwanie klientów, a nie obrażanie ich. On jednak wcale nie wydawał się urażony, tylko raczej rozbawiony dowcipną ripostą.
– Ma pani rację, trzy to za mało. Jest wolne miejsce dla damy z poczuciem humoru i pani mogłaby je zająć.
– Na pewno bym tam nie pasowała – odparła.
– Nie jestem tego taki pewien.
– A ja wręcz przeciwnie.
– Ciekawe, dlaczego? – roześmiał się.
Heather też się uśmiechnęła. Podjęła jego grę.
– Zacznijmy od tego, że z natury jestem solistką i bardzo nie lubię śpiewać w chórku. Musiałby się pan pozbyć pozostałych pań.
– Pewnie jest pani tego warta.
– Ale nie wiem, czy pan jest tego wart – droczyła się. – Zresztą nie jestem towarem na sprzedaż.
– A, słusznie, przecież już ma pani kochanka.
Znów to słowo. Dlaczego wszyscy wciąż przypisują jej kochanka?
– Powiedzmy raczej, że młodego człowieka, który mi odpowiada.
– Pochodzi z Sycylii, a pani uczy się jego języka. Pewnie spodziewa się pani wyjść za niego za mąż.
Heather z przerażeniem poczuła, że się rumieni, więc by to zatuszować, odezwała się nieco ostrzejszym tonem.
– Jeśli sądzi pan, że zamierzam usidlić mojego przyjaciela, to jest pan w błędzie. Na tym kończymy rozmowę.
– Przepraszam, to nie moja sprawa.
– W istocie.
– Mam nadzieję, że on nie uwodzi pani obietnicą małżeństwa, by potem zniknąć w swoim kraju.
– Mnie niełatwo uwieść. Nikomu – odparła pospiesznie, zastanawiając się, po co dodała to ostatnie słowo.
– Zatem nie wpuściła go pani do łóżka. Albo on jest głupi, albo pani bardzo sprytna.
Zmierzyła się z nim wzrokiem i to, co zobaczyła, wstrząsnęło nią. Pomimo zmysłowo brzmiących słów, w oczach miał ten sam chłodny, wyrachowany wyraz, jakby w istocie chodziło o transakcję handlową.
– Ubiera się pani inaczej niż koleżanki – zauważył. – Dlaczego?
Tak właśnie było. W przeciwieństwie do innych ekspedientek, które zgodnie z zachętą właściciela firmy nosiły nieco śmielsze stroje, Heather uparcie trwała przy konwencji klasycznej. Najczęściej przychodziła do pracy w czarnej spódnicy i białej bluzce. Szef namawiał ją, by „odsłoniła nieco więcej", lecz wreszcie dał spokój, widząc, że dziewczyna i tak ma znakomite obroty.
– Sądzę – ciągnął nieznajomy – że jest pani dumną i subtelną kobietą. Zbyt wyniosłą, by wystawiać za wiele na widok publiczny, i na tyle inteligentną, by wiedzieć, że to, co kobieta ukrywa, jest najbardziej pociągające. Zmusza pani mężczyzn, by zastanawiali się, jak wygląda pani bez ubrania.
Atak był bezpośredni i wyjątkowo bezczelny, lecz Heather, choć wiedziała, że musi twardo obstawać przy swoim, doceniła spostrzegawczość dziwnego klienta.
– Czym mogę jeszcze panu służyć, sir? – spytała uprzejmie.
– Proponuję dobry wspólny interes – odparł bez wahania. – Jeśli pójdzie pani ze mną na kolację, omówimy szczegóły.
– Nie ma o tym mowy, zwłaszcza że z pewnością zasypałby mnie pan kolejnymi podchwytliwymi pytaniami.
– Doskonale to pani wyraziła. Powiem wprost, jestem bardzo hojnym człowiekiem. Wątpię, czy pani przyjaciel naprawdę planuje małżeństwo. Zniknie, zostawiając panią ze złamanym sercem.
– A pan zostawi mnie tańczącą z radości?
– To zależy, co pani sprawia radość. Na początek porozmawiajmy o dziesięciu tysiącach funtów. Jeśli zagra pani w otwarte karty, nie sprawię pani zawodu.
– Myślę, że najlepiej będzie, jak pan stąd natychmiast wyjdzie. Nie interesuje mnie pan ani pańskie pieniądze. Jeszcze słowo i wzywam ochronę.
– Dwadzieścia tysięcy.
– Czy mam zapakować to, co pan wybrał, czy też zmienił pan zdanie, widząc, że nic ze mną nie wskóra?
– A jak pani sądzi?
– Myślę, że powinien pan poszukać kobiety, która traktuje siebie jak towar na sprzedaż, bo ja handluję tylko perfumami. Odstawię je, jeśli pan rezygnuje.
– Szkoda wysokiej prowizji.
– Nie pańska sprawa – wycedziła Heather. – Za chwilę zamykamy. Żegnam!
Uśmiechnął się przewrotnie i wyszedł z miną człowieka, który coś osiągnął, czym Heather wielce się zdumiała.
Była wściekła na niego i siebie. Najpierw obudził w niej złudną nadzieję na spory zarobek, a potem ją obrażał. Gorzej, przez chwilę usiłował zrobić wrażenie uroczego człowieka i prawie dała się wciągnąć w tę grę. Gdy jednak dostrzegła wyrachowanie w jego wzroku, zrozumiała, że kobieta, która poszłaby z nim do łóżka dla pieniędzy, byłaby po prostu głupia, a ta, która zrobiłaby to z miłości, okazałaby się skończoną idiotką.
Pospieszyła do domu. Jej współlokatorka wyszła, mogła więc spokojnie przygotować się na wieczór z Lorenzem Martel-lim, młodym człowiekiem, którego Sally nazwała „kochankiem Heather". Nie był nim ani też nie próbował zaciągnąć jej do łóżka, za co lubiła go jeszcze bardziej.
Od miesiąca znajdowała się w stanie zauroczenia, który może niewiele miał wspólnego z rzeczywistością, lecz nie groził jej kłopotami ani bólem. Nie nazwałaby tego miłością, zbyt mocno bowiem kojarzyło się to z Peterem i bezwzględnością, z jaką ją porzucił. Wiedziała jedynie, że Lorenzo wyrwał ją z przygnębienia.
Poznała go przez dział spożywczy „Gossways". Rodzina Martellich, słynna ze swych upraw, dostarczała sycylijskie owoce i warzywa, które hodowała w olbrzymich posiadłościach wokół Palermo. Lorenzo, od niedawna odpowiedzialny za eksport, odwiedzał starych klientów i przedstawiał się nowym.
Niczym młody książę żył w hotelu „Ritz". Czasem zapraszał ją do restauracji hotelowej, kiedy indziej chodzili do knajpek nad rzeką. Zawsze miał dla niej jakiś prezent, cenny lub żartobliwy, lecz Lorenzo wręczał go z namaszczeniem. Nie wiedziała, czego może się po nim spodziewać. Lorenzo emanował wdziękiem playboya, który zniewalał wszystkich. Domyślała się, że na Sycylii został z tuzin młodych kobiet, którym nie w smak byłby jego ożenek, dlatego też zbyt mocno nie liczyła na małżeństwo. Wystarczyło, że urok i elegancja włoskiego przyjaciela rozjaśniały jej świat. I to wszystko. Będzie jej czegoś brakować, gdy Lorenzo wyjedzie.
Na automatycznej sekretarce nagrał prośbę, by włożyła bladoniebieską jedwabną sukienkę. Kupił ją dla niej, bo podkreślała jej piękne, ciemnoniebieskie oczy.
Jak zwykle przybył pięć minut wcześniej, przynosząc czerwone róże, które wręczył jej wraz z naszyjnikiem z pereł. Kupił go do tej sukienki.
Na jego widok uśmiechnęła się. Ten wysoki i szczupły przystojniak wydawał się wręcz zapraszać cały świat do wspólnej zabawy.
– Dziś jest szczególny wieczór – powiedział. – Mój starszy brat, Renato, przyjechał z Sycylii. Powinienem wrócić do domu dwa tygodnie temu – dodał smętnie. – Wie, że zostałem z twojego powodu i chce cię poznać. Zaprasza nas do „Ritza".
– Ale wybieraliśmy się do teatru…
– Wybaczysz mi? Ostatnio zaniedbałem obowiązki służbowe. – Uszczypnął ją delikatnie w policzek. – Przez ciebie.
– Za karę wrzucisz mnie do jaskini z lwami? – zażartowała.
– Pójdziemy tam razem. – Objął ją.
Podczas krótkiej drogi do „Ritza" opowiadał o swoim bracie, który zarządzał rodzinnymi posiadłościami na Sycylii. Ciężką pracą odnowił winnice i plantacje oliwek, trzykrotnie podnosząc ich wydajność, dokupował ziemię, aż wreszcie sprawił, że nazwisko Martelli stało się synonimem najwyższej jakości we wszystkich luksusowych hotelach i sklepach na całym świecie.