– Nie odchodź. – Wziął ją za ręce. – Kocham cię.
– I ja ciebie, ale mówię: żegnaj.
– Wszystko przez niego? Czemu?
– Sam go spytaj. Ciekawe, czy ci powie.
Wyrwała się i odeszła. Lorenzo chciał ruszyć za nią, lecz Renato poskromił go wzrokiem.
– Zostaw to mnie – warknął.
Dysząca furią Heather była już blisko wyjścia, gdy Renato ją dopędził.
– Nie bądź śmieszna – powiedział, chwytając ją za rękę.
– Wcale nie jestem śmieszna – odparła, wyrywając się. -Śmieszne jest to, że usiłujesz przestawiać ludzi jak pionki na szachownicy.
– Jak dotąd szło mi bez trudu – zakpił.
– Pewnie dlatego, że nie spotkaliśmy się wcześniej.
– W rzeczy samej nie miałem…
– Była to krótka i niezbyt przyjemna znajomość, która właśnie się skończyła. – Gwałtownie się odwróciła i wybiegła na ulicę. Noc na Piccadilly dźwięczała klaksonami i jaśniała światłami aut.
Renato znów złapał ją za rękę.
– Heather, wróć do środka i porozmawiajmy spokojnie.
– Nie jestem spokojna. Najchętniej rozbiłabym ci coś na głowie.
– Mścisz się na Lorenzo, bo jesteś na mnie zła, a to nie fair.
– Nie fair jest to, że ma takiego brata. On sobie nie wybierał rodziny, ale ja jestem w innej sytuacji.
– W porządku, obrażaj mnie, ile zechcesz.
– Po tym, jak mnie potraktowałeś, nie potrzebuję zachęty!
– Ale nie obrażaj Lorenza.
– Tylko unieszczęśliwiamy się nawzajem. A teraz bądź łaskaw mnie puścić, albo zawołam policję.
Pobiegła na drugą stronę ulicy, bo dostrzegła nadjeżdżającą taksówkę. Była zbyt wzburzona, by zachować ostrożność. Zdawało się jej, że przez hałas uliczny słyszy głos wołającego ją Renata. Nie widziała zbliżającego się samochodu, gdy nagle oślepiły ją światła reflektorów. Jak spod ziemi wyrósł Renato, który odepchnął ją na bok. Ktoś krzyczał, rozległ się ogłuszający pisk hamulców. W następnej chwili leżała na jezdni.
Była przerażona, ale szczęśliwie nie odniosła poważniejszych obrażeń. Wokół natychmiast zebrał się tłum gapiów, przez który przedarł się Lorenzo.
– Mój Boże! Heather!
W jego głosie słychać było narastające przerażenie, nie patrzył jednak na nią, tylko na swego brata. Renato leżał na jedni, brocząc krwią z rany na ramieniu. Nagle Heather zrozumiała, co tak przeraziło Lorenza. Renato musiał mieć przeciętą arterię. Krew lała się strumieniem i żeby go uratować, należało działać błyskawicznie.
– Dawaj krawat! – krzyknęła do Lorenza. – Szybko!
Zaczął go ściągać, a Heather gorączkowo szukała pióra w torebce. Sprawnie owinęła krawatem rękę Renata, powyżej rany zawiązała węzeł, wsunęła pod spód pióro i przekręciła je. Renato utkwił w niej wzrok, lecz ona nie zwracała na to uwagi, tylko obracała piórem, aż wreszcie – dzięki Bogu – tętnica została zamknięta i krwawienie ustało.
– Lorenzo – jęknęła.
– Daj – odparł. – Ja się tym zajmę.
– Dzięki, czuję się nieco… – odparła nieobecnym głosem.
– Nie martw się, nie zemdlejesz – mruknął Renato.
– Nie?
– Takie jak ty nie mdleją. Działają, wydają rozkazy, lecz nigdy nie okazują słabości.
Głos miał cichy, lecz słyszała każde słowo.
– Proszę zrobić przejście.
Wreszcie pojawiła się karetka, a sanitariusze przepchnęli się przez tłum. Policjant rozmawiał z kierowcą, który załamując ręce, dowodził swej niewinności. Heather wzięła się w garść. Wciąż miała coś do zrobienia.
– To nie była jego wina – powiedziała pospiesznie do policjanta. – Wybiegłam wprost pod koła.
– Dobrze, panienko, porozmawiamy w szpitalu – odparł młody posterunkowy.
Lorenzo pomógł jej wsiąść do karetki i usiadł obok. Otulił Heather swoją marynarką, by przeciwdziałać skutkom szoku. Renato wyglądał upiornie, widać było, że ledwie uszedł z życiem. Gdy sanitariusz podał mu tlen, wreszcie otworzył oczy. Jego wzrok błądził od Heather do Lorenza.
Wyglądało na to, że chce im coś przekazać.
W szpitalu Renato trafił na ostry dyżur, a obrażenia Heather zostały opatrzone. Na korytarzu zastała Lorenza siedzącego obok dwóch policjantów. Powtórzyła im to, co mówiła wcześniej, usprawiedliwiając kierowcę. Wreszcie poszli sobie i mogła zostać sam na sam z Lorenzem.
Objął ją.
– Wszystko w porządku, kochanie?
– Tak, to tylko zadrapania. Co z Renatem?
– Jest tam. – Pokazał na drzwi naprzeciw. – Zatrzymali krwotok i zrobili mu transfuzję. Będzie musiał poleżeć kilka dni, ale wyzdrowieje.
Pojawił się lekarz.
– Jedno z was może wejść na chwilę.
– Jestem jego bratem – powiedział Lorenzo – a to moja narzeczona.
– Dobrze, ale zachowujcie się cicho.
Renato wyglądał mniej niepokojąco bez zakrwawionego ubrania, lecz wciąż był bardzo blady. Leżał z zamkniętymi oczyma, a o tym, że żyje, świadczyły jedynie rytmiczne ruchy klatki piersiowej.
– Nigdy nie widziałem go w bezruchu – rzekł Lorenzo. -Zawsze gdzieś pędzi, w przelocie wydając polecenia. Czym cię tak zdenerwował?
– Nieważne. Cokolwiek by to było, nie powinnam narażać jego życia.
– Wiem tylko, że bez ciebie wykrwawiłby się na śmierć. Uratowałaś go. Dziękuję, amor mia. Wiem, że jest trudny, ale ma dobre serce. Bogu dzięki, że przy nim byłaś.
– Nie doszłoby do tego, gdyby nie ja – odparła podbudowana zaufaniem, jakim darzył ją Lorenzo, lecz poczucie winy było silniejsze.
Przyciągnął ją bliżej. Oparła głowę na jego ramieniu i usiedli, czerpiąc i dając sobie nawzajem pocieszenie.
– Jesteś zła, że nazwałem cię moją narzeczoną? – spytał po chwili.
– Nie, nie jestem zła.
– Czy kochasz mnie wystarczająco, by wybaczyć mojemu bratu i wyjść za mnie?
Renato otworzył oczy i popatrzył na nich.
– Zgódź się – powiedział. – Nie odrzucaj nas.
– Nas?
– Poślubiając jednego z Martellich, wiążesz się z całą naszą bandą.
– Będę dobrym mężem – kusił Lorenzo.
– Co jeszcze chciałabyś usłyszeć? – spytał Renato.
– Już nic. – Uśmiechnęła się. – Chyba zaryzykuję.
Nagle wszystko się odmieniło. Gwałtowne wydarzenia wieczoru wzburzyły jej uczucia, toteż niesiona ich falą zgodziła się wyjść za Lorenza.
I natychmiast weszła do rodziny, bo Renato serdecznie uściskał ją zdrową ręką i powiedział:
– Od dziś będę miał siostrę.
W niespełna dwadzieścia cztery godziny miała na palcu pierścionek z dużym brylantem, a dwa dni później żegnała obu braci na lotnisku Heathrow.
Kiedy miesiąc później leciała do Palermo, wciąż nie mogła uwierzyć, że do tego doszło. Towarzyszyła jej dr Angela Wenham, czyli Angie, najbliższa przyjaciółka i współlokatorka, która korzystała z zasłużonego urlopu.
– Cieszę się, że wybrałaś mnie na druhnę – powiedziała Angie. – Poza tym to wspaniale, że spędzę kilka miłych dni.
Mądra i ciężko pracująca Angie była również śliczna i zgrabna, a także stanowiła ozdobę każdego towarzystwa, jednak ostatnia seria nocnych dyżurów w szpitalu wyłączyła ją z towarzyskiego życia. Miała więc nadzieję, że na ślubie Heather odbije to sobie z nawiązką.
– Zabawne, że straciłaś głowę – zaśmiała się Angie. – To bardziej w moim stylu.
– Owszem, to zupełnie do mnie nie podobne – przyznała Heather. – Zwłaszcza sposób, w jaki zachowałam się tamtej nocy. Zazwyczaj jestem cicha i spokojna, a wówczas klęłam i wrzeszczałam, każąc mu iść do diabła…