Łkała nad grobem ojca, nie mogąc pogodzić się z tym, że nie zdołała mu pomóc. Walka o przetrwanie, stały brak pieniędzy, wszystko to zniweczyło marzenia o studiach. Podjęła pierwszą pracę, jaką znalazła. Opowiedziała o tym w kilku słowach, ale miała wrażenie, że Baptista ją rozumie. Rozmawiały przez godzinę i z każdą chwilą Heather czuła, że staje się coraz bliższa tej władczej kobiecie. Gdy wreszcie Lorenzo wetknął głowę do środka i spojrzał na nie z pytającą miną, obie kobiety uśmiechnęły się zapraszająco. Z radością dołączył do nich, przynosząc świeże ciasto.
Pojawił się też Renato. Kiedy ostatni raz widziała go na lotnisku w Londynie, wyglądał bardzo blado, a rękę trzymał na temblaku, lecz zdrowie i dawna energia już mu powróciły. Patrząc na niego, przeżyła lekki wstrząs, zdążyła bowiem zapomnieć, jak był potężnie zbudowany. Tu, na ojczystej ziemi, pod palącym słońcem i wśród żywych kolorów, wyglądał jeszcze bardziej imponująco.
Renato podszedł najpierw do matki, pozdrawiając ją z szacunkiem i miłością, potem zwrócił się do Heather:
– Witaj, siostro – odezwał się, całując ją w policzek.
Poczuła zapach jego skóry zmieszany z wodą kolońską. Potem odsunął się, by żartobliwie klepnąć Lorenza w szczękę, a ten odwzajemnił poufałość i przez chwilę bracia przepychali się niby mali chłopcy, zachowując się jak rozbrykane źrebięta, śmiejąc się przy tym wesoło. Wreszcie poklepali się nawzajem po plecach.
Baptista spojrzała na Heather. Widać było, jak bardzo starsza pani jest dumna ze swoich wspaniałych synów. Heather przytaknęła skinieniem głowy, mając nadzieję, że i ona będzie dumna ze swoich.
Wreszcie uśmiechnięty Renato usiadł naprzeciw niej. Był ubrany w brązowe spodnie i koszulę z krótkim rękawem. Spod białego materiału wyłaniała się ostro kontrastująca ciemna opalenizna na rękach. Czarne włosy, dłuższe niż poprzednio, opadały mu na czoło, więc odsunął je niecierpliwym gestem. Heather miała wrażenie, że w porównaniu z nim wszystko wypada blado. Tylko przez samą swą obecność, mimo niedbałej pozy na krześle, Renato ściągał na siebie uwagę wszystkich obecnych:
Zaczęło się ściemniać. Ktoś spytał, gdzie podziali się Bernardo i Angie, więc Lorenzo ze śmiechem poszedł ich szukać. Heather przypomniała sobie rozmowę z Angie w samolocie i miała nadzieję, że przyjaciółka nie uległa swej romansowej naturze.
Nadchodził czas kolacji. Heather poszła więc do pokoju, by się przebrać. W chwilę potem zjawiła się tam Angie. Oczy jej błyszczały.
– Dobrze się bawiłaś? – spytała Heather.
– Owszem, dziękuję – odparła niewinnie Angie. Ledwie skończyły się przebierać, usłyszały pukanie do drzwi i wkroczyła Baptista, niosąc czarne pudełeczko.
– Doskonała – uśmiechnęła się na widok sukni ślubnej, którą Heather powiesiła na stojaku przy oknie. – To będzie idealnie pasowało. – Z pudełeczka wyjęła tiarę z bezcennych pereł. -Legenda głosi, że kiedyś zdobiła głowę Marii Antoniny – powiedziała – a później trafiła w ręce rodziny Martellich i przez pokolenia przytrzymywała welon panny młodej.
– Ale… to zbytnia hojność. A co ze ślubem Renata? Czy nie spodziewa się, że to jego…
– To nie ma nic do rzeczy – oznajmiła władczo Baptista. – Skoro upiera się jak osioł, jeśli chodzi o małżeństwo, to jego wina. Chodź tu i przymierz.
Tiara trzymała się świetnie bujnych włosów Heather, najważniejsze było jednak to, że Baptista zaakceptowała ją jako przyszłą synową. Mimo to ulżyło jej, gdy dowiedziała się, że tiara poczeka w sejfie do dnia ślubu.
Widząc przepych Residenzy, Heather cieszyła się, że przywiozła kilka drogich sukienek… no, nie aż tak bardzo, bo kupiła je w „Gossways" ze specjalnie dla niej ustaloną zniżką, co było miłym, ale i niezmiernie rzadkim gestem ze strony kierownictwa.
Dzięki temu mogła wystąpić w średniowiecznej jadalni w bladożółtej jedwabnej sukni bez ramiączek, która uwydatniała jej kształty, choć nie była ostentacyjnie wyzywająca. Towarzyszyła jej Angie w ostrych granatach i zieleniach, jednak Lorenzo patrzył tylko na Heather, a i Renato nie odrywał od niej wzroku.
Baptista wzięła przyszłą synową za rękę.
– Oto nasz gość honorowy – oświadczyła, przedstawiając ją kilku miejscowym notablom, a potem usadziła ją u szczytu stołu między sobą i Lorenzem, co wprawiło Hether w zakłopotanie, bo wszyscy traktowali ją jak królową.
W dodatku musiała zaakceptować każde kolejne danie. Przygotowano istną ucztę, a Baptista wyjaśniła jej, że kuchnia odbywa próbę generalną przed przyjęciem weselnym. Podano najlepsze sycylijskie potrawy. Na początek faszerowane pomidory, sałatkę pomarańczową, ryżowe klopsiki z mięsem, potem ryż we wszelkich możliwych odmianach, no i oczywiście makaron z sardynkami i kalafiorem, a były to tylko przystawki.
Zanim pojawiło się duszone jagnię, zraziki wołowe i królik na słodko-kwaśno, Heather miała już dosyć. Wiedziała jednak, że uskarżając się na brak apetytu, obraziłaby wszystkich, którzy pracowicie przygotowywali ucztę na jej cześć.
– Już się najadłaś? – spytała ze zrozumieniem Baptista.
– Muszę jeszcze spróbować deserów – odparła Heather. – Wyglądają zachęcająco.
Rzeczywiście tak było, a w dodatku wszyscy łapczywie spoglądali w stronę łakoci.
Męstwo Heather zostało docenione i nagrodzone.
– Doskonale, moja córko – szepnęła jej na ucho Baptista.
Wciąż była pod wrażeniem trzech braci. Ubrani w ciemne garnitury, wyglądali naprawdę wspaniale. Lorenzo, najwyższy i najprzystojniejszy, Bernardo, szczupły i śniady o zniewalającym uśmiechu, no i Renato, twardy, silny, nie oglądający się na nikogo. Byłby z niego trudny orzech do zgryzienia, pomyślała.
Podczas kolacji dwukrotnie proszono go do telefonu.
– Bernardo mówi, że Renato jest rodzinnym pracusiem, a Lorenzo czarusiem – mruknęła Angie, gdy wstały od stołu.
– A jaki jest Bernardo? – zapytała niewinnie Heather.
– Powiem ci potem – szepnęła Angie. Goście zaczęli się rozchodzić.
– Chodź – szepnął Lorenzo, wyciągając Heather z jadalni. Prowadził ją w górę po schodach i długim korytarzem, aż dotarli do dwuskrzydłowych dębowych drzwi. Za nimi krył się przestronny wielki pokój, obwieszony gobelinami.
– To była sypialnia wujka, lecz teraz… podejdź tu.
Objął ją, a podczas pocałunku zapomniała o wszystkim. Było jej tak dobrze. Wreszcie znalazła się w domu.
– Przepraszam – odezwał się ktoś z tyłu. Odskoczyli od siebie i w progu ujrzeli uśmiechniętego Renata. – Wybaczcie, jeśli przeszkodziłem. Jak ci się podoba wasz apartament?
– Co takiego?
– Te pokoje tworzą odrębną całość – wyjaśnił Lorenzo. – Będą w sam raz dla nas.
– To nie będziemy mieli własnego domu? – zdumiała się Heather.
– To będzie nasz dom.
– Nie zamierzam mieszkać razem z twoim bratem.
– Kiepska sprawa – przyznał Renato.
– To nic osobistego… – zaczęła.
– Chyba raczej tak – odparł, spoglądając jej w oczy.
– Jeśli tu zostaniemy, Lorenzo będzie, jak przedtem, na każde twoje skinienie.
– A czy starczy ci czasu na znalezienie domu przed ślubem? – spytał rzeczowo Renato. – Oczywiście Lorenzo mógł już coś wybrać, ale chyba wolałabyś to zrobić sama. Skąd ta zła opinia o mnie?
– Przeczucie.
– Błędne – uśmiechnął się bezwstydnie.
– Nic podobnego. – Też się uśmiechnęła. Cóż za czarujący diabeł.
– Domu poszukasz później – rzekł Renato. – To musi wam chwilowo wystarczyć.