Pan Archer wspominał, że Lucille Ganymede straciła protektora i dlatego, między innymi, zdecydowała się dać przedstawienie u hrabiego Lavenhama.
Ilonka nie do końca zdawała sobie sprawę ze znaczenia słowa „protektor”. Teraz stopniowo przypominała sobie różne zasłyszane przypadkiem rozmowy, których wówczas nie rozumiała, a które właśnie zyskały nowy sens.
Pewnego razu słyszała, jak ojciec opowiadał matce:
– Madame Vestris stanęła mocno na nogach.
Ma za protektora jednego z najbogatszych ludzi w Londynie.
– Sądziłam, że jest zamężna – odparła pani Compton.
– Rozeszła się z mężem – wyjaśnił pułkownik – co w jej sytuacji było najlepszym posunięciem, szczególnie pod względem finansowym.
– Zupełnie nie rozumiem, dlaczego sprawy takich kobiet ciebie interesują, kochanie – zaprotestowała pani Compton.
– Jeśli jesteś zazdrosna, najdroższa – roześmiał się jej mąż – to wiedz, że nie masz najmniejszego powodu. Po prostu powtarzam ci plotki z klubu.
Mieszkając tak daleko od towarzystwa, otrzymujemy wieści o kilka tygodni albo nawet miesięcy spóźnione.
Ilonka wyczuła, że bardzo żałował – nie pierwszy raz – iż nie było ich stać na częstsze wyjazdy do Londynu. Nie mogli też sobie pozwolić na uczestnictwo w sportach, które uważał za wyjątkowo zajmujące.
Matka, jakby wiedziona tą samą myślą, zarzuciła mężowi ręce na szyję.
– O mój kochany! Tak bym chciała być bogatą dziedziczką.
– Wówczas bez wątpienia wyszłabyś za jakiegoś księcia – roześmiał się pułkownik – a ja nie mógłbym na ciebie nawet spojrzeć! Kocham cię taką, jaka jesteś i pieniądze nie mają najmniejszego znaczenia.
– Nie, oczywiście, że nie – zgodziła się pani Compton.
Odeszli objęci, nieświadomi, że córka, siedząca za zasłoną na szerokim parapecie, słyszała całą rozmowę.
W owym czasie Ilonka nie była tą wymianą zdań specjalnie zainteresowana, ale teraz pomogła jej ona dokładnie zrozumieć intencje hrabiego.
Była wstrząśnięta… i czuła obawę, bo jego pocałunek wzbudził w niej uczucia, których istnienia nawet nie podejrzewała.
„Muszę wyjechać – myślała gorączkowo. – Nie mogę tu zostać i dalej go zwodzić. Nie mogę dać mu poznać, że jego pocałunek był dla mnie jak natchniony taniec na szczycie ośnieżonej góry”.
Dziwne porównanie dobrze chyba oddawało jej wrażenia.
A jednak… przeżywa znacznie więcej, bo uczucia, które w niej obudził, nie były zimne jak lód, lecz gorące i palące jak słońce albo jak płomienie cygańskiego ogniska wzbijające się wyżej i wyżej, gdy wokół nich tańczyła.
– Muszę wyjechać! – powtarzała w kółko, jakby w ten sposób mogła się zmusić do posłuchania własnego rozkazu.
Wreszcie wstała.
I nagle ogarnęło ją nieopanowane pragnienie, by usiąść, czekać na powrót hrabiego Lavenhama z wyścigów, móc z nim rozmawiać. Może wówczas, choć przecież nie powinna o tym nawet myśleć, pocałowałby ją raz jeszcze? Chciała poczuć jego wargi na ustach.
– Chyba oszalałam! – skarciła się hardo. – Co by sobie o mnie pomyślała mama?
Podeszła do okna. Rozciągał się z niego widok na front domu po lewej stronie i jezioro połyskujące wśród zieleni parku. Przed drzwiami widziała kilka faetonów ustawionych w rzędzie jeden za drugim.
Czekały na hrabiego oraz jego gości. Miały ich zawieźć na wyścigi.
Właśnie dżentelmeni zaczęli się pojawiać na schodach. Stali czas jakiś, aż dołączył do nich gospodarz z cylindrem zawadiacko przekrzywionym na bok, w ciemnych wysokich butach wypolerowanych do połysku, kontrastujących z kremowymi obcisłymi spodniami. Wraz z jednym z przyjaciół wsiadł do pierwszego faetonu.
Lokajczyk wdrapał się na wąską ławeczkę z tyłu i ruszyli. Hrabia powoził końmi w sposób zdradzający prawdziwego eksperta.
Inne powozy szybko zapełniły się pasażerami.
Ci, którzy nie chcieli jechać faetonami, podróżowali w bardzo wygodnym, wręcz luksusowym powozie na resorach.
Ilonka stała w oknie i przyglądała się odjeżdżającym, dopóki ostami pojazd nie zniknął za zielonym szpalerem dębów. Potem westchnęła i przeszła do sypialni.
Miała do wykonania trudne zadanie, nie tylko dlatego, że nigdy dotąd nie podróżowała zupełnie sama. Choć wstyd jej było się przyznać, serce nakazywało jej zostać.
Dwie godziny później była już w drodze.
Natychmiast po odjeździe hrabiego Lavenhama poleciła pokojówkom spakować swoje rzeczy i zamówiła powóz, który miał ją zawieźć do najbliższej gospody – przystanku dyliżansu pocztowego.
Wydawała rozkazy tak autorytatywnym tonem, że uniknęła wszelkich dyskusji ze służbą czy choćby sugestii, że powinna zaczekać na powrót pana domu.
Miała szczęście, że sekretarz hrabiego – który wydawał polecenia, gdy gospodarz był nieobecny – także wyjechał na wyścigi i w ten sposób nie został nikt, kto mógłby jej mówić, co powinna, a czego nie powinna robić.
Dopiero kiedy była już ubrana w podróżną suknię, a jej kufry zapakowano i przygotowano do zniesienia na dół, zagadnęła pokojową:
– Zanim odjadę, chciałabym jeszcze zobaczyć pana Archera.
– Czy… jest pani pewna? Ten widok może panią rozstroić…
– Chcę się przy nim pomodlić – odparła Ilonka.
Bez jednego słowa więcej służąca powiodła dziewczynę w stronę pokoju, który zajmowała zaraz po przyjeździe.
Story były zaciągnięte, ale przez szpary wpadało wystarczająco dużo światła, by dostrzec, że pan Archer został ułożony z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
Ilonka zbliżyła się do łóżka. Stary aktor wyglądał prawie jak kamienna rzeźba na kościelnym grobowcu.
Zdawał się młodszy niż w rzeczywistości, śmierć wygładziła mu zmarszczki. Jego twarz wyrażała dziwny spokój, jak gdyby wiedział, że już o nic nie będzie musiał się martwić.
Hrabia Lavenham miał rację mówiąc, że stary aktor umarł z uśmiechem na ustach. D'Arcy Archer po śmierci wyglądał na szczęśliwego.
„Był szczęśliwy” – pomyślała Ilonka.
Na pewno hrabia nie tylko by mu zapłacił za oba występy, lecz także polecił go przyjaciołom. Z drugiej strony jaką wartość miałyby rekomendacje, jeśli pan Archer nie mógł zagwarantować występu Ilonki? Hrabia miał na ten temat zupełnie inne wyobrażenie, a w efekcie pan Archer, wydawszy pieniądze, znów popadłby w biedę.
Uklękła przy łóżku i zmówiła modlitwę za spokój duszy zmarłego. Bóg z pewnością wiedział, co było najlepsze dla pana Archera. Może śmierć oszczędziła staremu aktorowi wielu nieszczęść i męki niepewności o przyszły los?
W korytarzu czekała pokojowa.
– Trumnę dla tego biedaka przywiozą dzisiaj po południu – powiedziała. – Nie zostanie pani na pogrzebie?
– Niestety, nie mogę – westchnęła Ilonka.
– Jeżeli pan hrabia będzie sobie życzył panią zobaczyć, czy będzie wiedział, jak ją odnaleźć?
– Sądzę, że pan hrabia wie wszystko co konieczne – odparła Ilonka wymijająco.
Podziękowała kobiecie i dała jej wysoki napiwek dla pokojówek, przy czym odniosła wrażenie, że służąca przyjmuje go z niemałym zdziwieniem.
Schodząc po wielkich schodach uświadomiła sobie boleśnie, że na zawsze opuszcza najwspanialszy pałac, w jakim kiedykolwiek gościła… a także jego właściciela. W końcu nie zobaczyła Apolla ani nawet nie zwiedziła domu. Odjeżdżała niepocieszona.
„Do końca życia będę musiała sobie jedynie wyobrażać wszystko to, czego tu nie widziałam”.
Jednego się nauczyła. Wiedziała, jakie to uczucie być całowaną. Zrozumiała słowa poetów i pisarzy.
„Jak to możliwe, żeby całował mnie człowiek, którego dopiero co spotkałam i który o mnie nic nie wie?” – pytała sama siebie.