A jednak jego pocałunek był bardziej ekstatyczny i gwałtowniejszy niż cokolwiek, o czym zdarzyło jej się czytać lub marzyć.
Kiedy dotarła do gospody, podziękowała woźnicy oraz lokajczykowi hrabiego za odwiezienie; zdumiała obu obdarowując ich napiwkami, a następnie wynajęła powóz.
Choć było to mało prawdopodobne, brała pod uwagę, że może hrabia zechce podążać jej tropem.
Dlatego dojechała jednym powozem tylko do pewnego miasteczka na granicy Bedfordshire, a tam ponownie się przesiadła i dopiero ostatnim środkiem transportu podążyła do Stonefield, w pobliżu którego znajdował się dom pani Adolphus.
Przewidywała, że tym sposobem mądrze i skutecznie zatarła za sobą wszelkie ślady. Jednocześnie nie była pewna, czy jej wyobrażenia, że hrabia Lavenham uczyni choćby najmniejszy wysiłek, by spróbować ją odnaleźć, nie są skutkiem wyjątkowego zarozumialstwa i próżności.
„Nie mogłam przecież dopuścić, by się dowiedział, kim jestem” – usprawiedliwiała się w myślach.
Żałowała, że D'Arcy Archer przedstawił ją prawdziwym imieniem, ponieważ w ten sposób dał hrabiemu do ręki klucz, dzięki któremu można b y ł o ją zidentyfikować.
„Dla niego jestem tylko podrzędną aktoreczką”
– przekonywała siebie, wyglądając przez okno powozu na płaskie, nudne pola Bedfordshire.
Nie będzie jej szukał. Po prostu zajmie się aktorką z Drury Lane i pozwoli się adorować pięknym kobietom, które bezustannie mu się narzucają.
Poczuła w sercu bolesne ukłucie. Nie, nie mogła sobie pozwolić na śmieszne uczucie zazdrości.
„Muszę pamiętać, że hrabia i lord Marlowe są gotowi całować każdą ładną kobietę, jaką spotkają”.
Ona sama nic dla nich nie znaczyła. Była jedną z wielu.
„Hrabia Lavenham na zawsze pozostanie dla mnie kimś szczególnym” – pomyślała.
Raz jeszcze poczuła w sobie to dziwne gwałtowne poruszenie, muzykę wypływającą z serca i drżenie ogarniające całe ciało, magnetyczne fale sięgające hrabiego, by uczynić z nich obojga na jeden pełen uniesienia moment spójną doskonałość.
„Nic dziwnego, że ludzie szukają miłości”.
Spłoszyła się tą myśl, gdyż właśnie przyznała przed samą sobą, że to była miłość.
Sarna jechałaś wynajętym powozem? Niesłychane!
– wykrzyknęła pani Adolphus.
Ilonka została przyjęta w zimnym brzydkim salonie, gdzie pani Agata Adolphus, z tamborkiem w ręku, siedziała przy oknie.
– Cóż miałam zrobić, ciociu Agato? – odparła dziewczyna. – Biedna Hanna zginęła w wypadku.
Pani Adolphus przeszyła ją ostrym spojrzeniem, jakby doszukiwała się kłamstwa. Ze zgrozą wzniosła ręce ku niebu.
– Jechałaś bez opiekunki? Jak mogłaś?
– Nie miałam wyjścia. Byłam w bardzo małym miasteczku. Nie przypuszczam, żeby ktokolwiek tam słyszał o najmowaniu damy do towarzystwa.
– Z pewnością mogłaś coś na to poradzić, gdybyś się porządnie zastanowiła – odparowała pani Adolphus, zawsze gotowa wytknąć błąd. – A gdzie spędziłaś noc, jeśli można spytać?
– Pastor był na tyle miły, że użyczył mi pokoju w plebanii. – Przynajmniej to wyjaśnienie nie powinno obudzić zastrzeżeń.
Jednak pani Adolphus nie czuła się usatysfakcjonowana.
– Czy to żonaty człowiek? – spytała ostro.
– Nie, ale po pierwsze, zbliża się do osiemdziesiątki, a po drugie, mieszka z nim gospodyni, starsza kobieta. Uwierz mi, ciociu, była z niej doskonała przyzwoitka.
– Nikogo więcej z tobą nie było?
Ilonka milczała przez chwilę. Gdyby wyznała prawdę, wzbudziłaby tysiące podejrzeń.
– Nie… nikogo więcej – odpowiedziała wreszcie.
Pani Adolphus westchnęła, nie z ulgą, lecz rozczarowana.
– No cóż – rzekła – w końcu dotarłaś tu bezpiecznie, chociaż muszę powiedzieć, że uważam całą tę historię za bardzo dziwaczną. Trudno doprawdy uwierzyć, że nie miałaś innego wyjścia, jak udać się w tak daleką drogę bez opieki.
Ilonka nie odpowiedziała na ten zarzut, bo sprowokowałaby tylko bezsensowną sprzeczkę.
– Czy mogę pójść na górę, ciociu? – spytała. – Chciałabym umyć ręce i twarz. Ostatnią część trasy przebyłam w tumanach kurzu.
– Wcale mnie to nie dziwi, niestety dawno nie padało – odparła pani Adophus. – Bóg jeden wie, co się stanie ze zbiorami, jeśli wkrótce nie nadejdą deszcze.
Ilonka odwróciła się do drzwi, lecz kiedy do nich dotarła, pani Adolphus odezwała się ponownie:
– Ach, Ilonko, w hallu jest dla ciebie list od matki – rzekła takim tonem, jakby przekazanie dobrej wiadomości sprawiało jej przykrość. – Rozpoznałam pismo. Spodziewam się, że jej ciebie brakuje.
– List od mamy? Cudownie!
Ilonka nie zwlekając wyszła do hallu. List adresowany ręką matki ujrzała starannie umieszczony z boku stołu, w takim miejscu, by go nie znalazła przypadkiem.
Chwyciła kopertę i pobiegła na górę. Chciała być sama, choćby w tym nieładnym, surowym pokoju, który zajmowała, kiedy mieszkała w Chmurnym Zamku.
Podeszła do okna, bo chociaż na zewnątrz było wciąż jeszcze dosyć światła, półmrok panujący we wnętrzu nie pozwolił jej wyraźnie widzieć liter.
Niecierpliwie otworzyła list. Pierwsze słowa zamazały jej się przed oczyma.
Mam dla ciebie dobre nowiny, kochanie. Lord Denton oświadczył się Muriel, a ona go przyjęła.
Zaręczyny zostaną ogłoszone w najbliższym porannym wydaniu „Gazette”.
Matka lorda Dentona, która ze względów zdrowotnych mieszka we Francji, chce jak najszybciej poznać przyszłą synową, stąd Muriel, w towarzystwie ciotki narzeczonego jako przyzwoitki, jedzie ją odwiedzić. Sam narzeczony nalega, by zostali u jego matki przynajmniej na miesiąc. Możesz więc szybko wracać do domu, bym w ciągu tego miesiąca, przed powrotem Muriel, mogła cię przedstawić na dworze królewskim.
Omówiłam z lordem Dentonem, który okazał się doprawdy czarującym młodym człowiekiem, sprawę prezentacji Muriel. Lord jest zdania, że jego matka będzie sobie życzyła przedstawić synową na dworze dopiero w dniu ślubu, dzięki czemu dla nas obu wszystko układa się znacznie pomyślniej.
Niestety, twój ojczym nie zechciał forsować koni aż do Chmurnego Zamku, chociaż jestem pewna, że w głębi serca bardzo się cieszy z twojego powrotu.
Przekonałam go, by wysłał po ciebie i Hannę do Saint Albans. Powóz będzie czekał w gospodzie,Pod Pawiem”, dokąd musicie dotrzeć dyliżansem pocztowym.
Dostaniesz mój list w środę, konie przybędą w piątek, będziesz więc miała czas udobruchać panią Adolphus. Zapewne się jej nie spodoba, że wyjedziesz wkrótce po przybyciu.
Ilonka chciała krzyczeć z radości. Był czwartek, a to oznaczało, że mogła wyruszyć nazajutrz z samego rana.
– Dzięki Bogu! – powiedziała do siebie. – Wrócę do domu, spędziwszy tutaj tylko jedną noc!
Była to wiadomość tak cudowna, że dla Ilonki z zachmurzonego nieba słońce zaświeciło pełnym blaskiem.
W czasie gdy czytała list, wniesiono na górę jej kufry. Starsza pokojówka mierzyła je złowrogim spojrzeniem.
– Nie musisz ich rozpakowywać, Józefo – oznajmiła Ilonka. – Jutro rano wyjeżdżam. Mama potrzebuje mnie w domu.
Nie czekając na reakcję służącej rzuciła czepeczek na krzesło i zbiegła na dół, by przekazać ciotce najświeższe wiadomości. Z łatwością sobie wyobraziła jej niezadowolenie. Przecież ciocia Agata będzie musiała kogoś z nią wysłać do Saint Albans.
Nie mogła jej pozwolić jechać samej, po długiej gadaninie na temat poprzedniej podróży.
„Jadę do domu! Wracam!” – myślała zachwycona, a stopy same niosły ją po schodach.