Zatrzymała konia i w milczeniu patrzyła szeroko otwartymi oczyma, nieświadoma własnego lęku.
Hrabia Lavenham zdjął kapelusz.
– Dzień dobry, panno Compton!
– Dzień dobry… hrabio. – Głos jej drżał.
Zdawało jej się, że hrabia skrzywił wargi w cynicznym uśmiechu.
– Może pojedziemy w stronę Serpentine? – zaproponował.
– Oczywiście… tak… chętnie.
Nie potrafiła zapanować nad głosem.
Skierowali konie w stronę wody i ruszyli wolno, ramię przy ramieniu. Lokajczyk trzymał się z tyłu.
Ponieważ Ilonka nie mogła wydobyć z siebie słowa, nastała cisza. Hrabia najwyraźniej nie miał ochoty prowadzić rozmowy. Podjechali aż do samego brzegu Serpentine, staw błyszczał złotem porannego słońca.
Tu hrabia Lavenham ściągnął wodze.
– Zostawmy konie pod opieką pani lokajczyka i przejdźmy się nieco dalej między drzewa. Znajdziemy tam jakieś miejsce, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
– Tak… oczywiście… jak pan sobie życzy…
Hrabia zsiadł z konia, skinieniem ręki przywołał służącego i podał mu wodze. Wydał polecenie dosyć ostrym tonem, jakby był w złym humorze.
Następnie podszedł do dziewczyny i pomógł jej zejść z siodła.
Objął ją dłońmi w talii i poczuła, jak przez jej ciało przepływa strumień światła. Mógł się na nią gniewać, nie miało to najmniejszego znaczenia.
I tak go kochała.
Gdyby tylko zechciał raz jeszcze obdarzyć ją pocałunkiem!
O niczym więcej nie śmiała marzyć.
Nagle znalazła się znów na ziemi. Hrabia Lavenham oddał wodze jej konia lokajczykowi.
Wolno szli przed siebie wąską ścieżką prowadzącą między krzewy pod brzozami. Niespodziewanie znaleźli ustawioną w zaciszu ławeczkę. Ilonka uznała to miejsce za odpowiednie, więc usiadła.
Ledwie to zrobiła, zdała sobie sprawę, że byli tutaj całkowicie ukryci przed ludzkim wzrokiem, można ich było dostrzec jedynie z łodzi, z Serpentine.
Była bardzo zdenerwowana, toteż rozmyślnie zajęła się wyjątkowo starannym układaniem fałdów spódnicy. Hrabia Lavenham stał obok i przyglądał się jej z wysoka.
Równie dobrze mógłby stać na piedestale, na którym wyobrażała sobie tego arystokratę, kiedy go po raz pierwszy ujrzała – w jadalni u szczytu stołu. Nigdy nie zstąpi z wyżyn, by się zmieszać z pospolitym tłumem.
Jednak usiadł koło niej, jak wówczas gdy siedzieli na sofie w buduarze w pałacu Lavenham, i położył ramię na oparciu ławeczki. Zdjął cylinder i postawił go obok, na ziemi.
– Tak więc, mademoiselle Ilonko Ganymede – zagadnął mało zachęcającym tonem – cóż takiego ma mi pani do powiedzenia?
Ilonka nabrała głęboko powietrza.
– Chciałam pana… przeprosić- zaczęła. – Nie zamierzałam zrobić… nic złego… ale wiem teraz, że popełniłam ogromny błąd przyjeżdżając do pańskiego domu.
– To nie był błąd, to było szaleństwo! Jak mogła pani udawać dublerkę madame Vestris i… – przerwał. – Dobrze już. Nieważne, co pani zrobiła.
Chcę wiedzieć dlaczego.
– Jeżeli powiem panu całą prawdę – rzekła Ilonka bardzo cichutko – czy przyrzeknie mi pan, czy mi pan przysięgnie na wszystko co dla pana święte, że nie powie pan nic mojej mamie?
– Domyślam się w związku z tym, że zdecydowanie powinienem jej wszystko opowiedzieć – mruknął hrabia.
Ilonka krzyknęła z cicha.
– Proszę pana, błagam…! Jeśli pan jej powie, nie tylko będzie na mnie zła, lecz także poczuje się niewymownie zawiedziona, że mogłam się zachować w tak naganny sposób.
– Wcale mnie to nie dziwi – stwierdził hrabia.
– Nie spodziewałam się spotkać pana w pałacu Buckingham- wyznała dziewczyna impulsywnie.
– Myślałam… że jeśli jeszcze kiedykolwiek się spotkamy, zdołam wcześniej uprosić pana, by nie odsłaniał przed mamą mojego… nietaktu.
– Aha, więc tak to pani nazywa. Ja potrafiłbym znaleźć kilka znacznie bardziej trafnych i dosadnych określeń na pani zachowanie.
– Wiem. – Ilonka była do głębi nieszczęśliwa.
– Tylko że… po prostu zostałam… uwikłana i nie zdawałam sobie sprawy… co się może wydarzyć.
– Zapewne nie zdawała sobie pani sprawy, jakim niebezpieczeństwom umknęła.
Ilonka pomyślała o lordzie Marlowe i zadrżała.
– Ale… pan mnie uratował.
Nastała chwila ciszy.
– Tak – odezwał się w końcu hrabia Lavenham oschłym tonem, który tak dobrze znała – uratowałem panią od lorda Marlowe a, lecz nie od siebie samego. – Przyglądał się, jak rumieniec ogarnia policzki dziewczyny.
– Nigdy nie sądziłam- szepnęła- nawet przez chwilę, że może się zdarzyć coś takiego. Ja… jedynie próbowałam pomóc panu Archerowi.
– Czy nie zdawała sobie pani sprawy, że podszywając się pod dublerkę madame Vestris kusi pani mężczyzn takich jak Marlowe, by się z panią spoufalali?
– Przysięgam panu… nigdy mi to nie przyszło do głowy. Oczywiście słyszałam o madame Vestris…
i wiedziałam, że mama uważa ją za… nieprzyzwoitą, ponieważ występowała na scenie w bryczesach… ale nie rozumiałam innych spraw, dopóki… – przerwał a, bo zbrakło jej słów.
– Dopóki nie zaoferowałem pani protekcji – dokończył hrabia Lavenham spokojnie. – Mogę chyba przypuszczać, że teraz już pani rozumie, co to oznacza?
– Tak… teraz tak- potwierdziła dziewczyna cicho. – Pan Archer powiedział, że panna Ganymede, której miejsce zajęłam, straciła swego protektora i dlatego właśnie… chciała… potrzebowała pieniędzy, które pan był gotów zapłacić za występ.
– Co się przydarzyło pannie Ganymede?
Ilonka wstrzymała oddech.
– Ona i moja dama do towarzystwa, Hanna, zginęły w wypadku dyliżansu pocztowego – rzekła z prostotą.
Hrabia patrzył na nią z niedowierzaniem.
– Chyba się przesłyszałem. Dyliżans pocztowy, którym pani podróżowała, uległ wypadkowi? – powtórzył.
– Tak. Mój ojczym nie życzył sobie wysyłać mnie powozem, bo to podróż zbyt męcząca dla koni, więc Hanna i ja… pojechałyśmy do Bedfordshire liniowym dyliżansem.
– Po co pani tam jechała?
– Córka mojego ojczyma… Muriel… mnie nie nawidzi… i miał przyjechać lord Denton… chciała, żeby się z nią ożenił… – Dziewczyna bezradnie rozłożyła ręce. – Och, wszystko jest takie skomplikowane… to długa historia. I tak dziwna, że trudno w nią uwierzyć.
– Spróbuję – rzekł hrabia – choć to z całą pewnością niejasna sprawa.
– Och, tak, bardzo skomplikowana – przytaknęła Ilonka. – Nie przypuszczał pan chyba ani przez chwilę, że mogłabym rozmyślnie… udawać aktorkę albo przyjechać do pana domu, jeślibym nie znalazła się w sytuacji, gdy odmowa byłaby wyjątkowym okrucieństwem? – spytała z pasją. – Błagam pana, zaklinam – dodała zupełnie innym tonem- niech pan spróbuje zrozumieć… i nie gniewa się na mnie.
– Dlaczego to dla pani ważne, bym się nie gniewał? – zdziwił się hrabia Lavenham.
Na chwilę zapadła cisza.
– Obawiam się, by nie był pan na mnie zły – rzekła w końcu Ilonka – i nie powiedział wszystkiego mamie…
– Nie powiem nic pani matce, jeśli przyrzeknie pani nie zrobić już nigdy, do końca życia, nic tak nagannego. Jednak w dalszym ciągu chciałbym wiedzieć, dlaczego zależy pani, bym się nie gniewał.
Ilonka mogła mu powiedzieć dokładnie, czego się obawiała. Chciała, by zamiast traktować ją ze wzgardą i lekceważeniem, zawstydzać i ganić, raczej podziwiał ją i szanował.
Nie, jednak znów kłamała. Tym razem okłamywała samą siebie. W rzeczywistości chciała, żeby ją po prostu kochał! Pragnęła, by ją całował tak samo jak wtedy, a jeśli było to niemożliwe, jakie miało znaczenie, co o niej sądził?