Sir James postanowił mianowicie, że dziewczyna powinna wziąć udział w otwarciu sezonu towarzyskiego w Londynie i choć oboje z żoną wiedzieli, iż to zamierzenie – ze względu na Muriel – będzie trudne do zrealizowania, jak dotąd nie zrezygnował z planów przeprowadzki do londyńskiego domu i wydania balu dla obu dziewcząt równocześnie.
Lady Armstrong miała niezbitą pewność, że za jej plecami Muriel wszelkimi sposobami próbuje wykluczyć Ilonkę z całego przedsięwzięcia. Była jednak równie mocno przekonana, że mąż jest zbyt lojalny w stosunku do żony oraz pasierbicy i zbyt uczciwy, by dać posłuch niecnym podszeptom własnej córki.
Tak czy inaczej nie chciała go irytować w tym szczególnym czasie. Pozostawało jej tylko modlić się jeszcze żarliwiej niż dotąd, by Muriel wyszła za mąż za lorda Dentona, a Ilonka mogła bez niej rozpocząć sezon towarzyski.
Nie zdradziła mężowi zatroskanych myśli.
– Dopilnuję przygotowań do wyjazdu – odezwała się stanowczym tonem – i wydam Hannie odpowiednie polecenia. Czy zechcesz nakazać przyszykowanie powozu, który odwiezie je na miejsce postoju dyliżansu? Pragnęłabym też, abyś wysłał z nimi kogoś, kto dopilnuje, by miały wygodne miejsca i zapłaci strażnikowi za szczególną opiekę nad Ilonką.
– Zajmę się tym – obiecał sir James. – Przykro m i, najdroższa – dodał kładąc dłoń na ramieniu żony – że cię troskam wyjazdem Ilonki, ale sama rozumiesz… Denton jest poważnym kandydatem i chętnie widziałbym go jako swego zięcia.
– Ton jego głosu mówił o wiele więcej niż słowa.
– Wiesz dobrze, mój ukochany – lady Armstrong czule przykryła dłonią rękę męża – że zależy mi na szczęściu Muriel równie mocno jak na twoim.
Sir James, nim wyszedł z pokoju, schylił się i bez słowa ucałował żonę; zaledwie w policzek, lecz lady Armstrong dostrzegła w jego spojrzeniu ogromny bezmiar miłości.
Niepokoiła ją planowana podróż córki. Przekonywała siebie, że nie ma powodu do obaw, bo największe niebezpieczeństwo podczas długiej jazdy przez cały kraj stanowiła dla Ilonki wielka nuda.
Pasażerami dyliżansu pocztowego nie będą młodzi eleganccy panowie oczarowani urodą dziewczyny, lecz żony farmerów jadące na targ, handlowcy zainteresowani wyłącznie własnymi towarami przeznaczonymi do sprzedaży, a prócz tego towarzystwa może jeszcze jakiś młodzik – wracający na farmę pomocnik, który spieniężył na targu konia lub może właśnie odprowadził stado krów do nowego właściciela.
„A któż zadba o Ilonkę lepiej niż Hanna? „ – zapytywała siebie lady Armstrong z uśmiechem.
Po śmierci pułkownika pani Compton mogła sobie pozwolić na zatrzymanie jednej tylko służącej i była to właśnie Hanna. Żarliwa prezbiterianka uważała cały świat za miejsce nieco zwariowane, a rodzaj ludzki określała słowami: „nic dobrego”. Nawet natrętni handlarze zachodzący do majątku czuli przed nią respekt, a lady Armstrong mogła mieć pewność, że jeśli jakiś mężczyzna miałby ochotę porozmawiać z Ilonką nie będąc jej najpierw przedstawionym, zostanie zmiażdżony spojrzeniem Hanny, nim z jego ust padnie pierwsze słowo.
– Hanno – zwróciła się lady Armstrong do starej pokojówki – obawiam się, że będzie to dla ciebie długa i nużąca podróż. – Zawsze traktowała służbę bardzo grzecznie i uprzejmie, w konsekwencji nie sposób jej było niczego odmówić.
– Praca to praca, proszę pani – odparła służąca.
– Dobry Bóg ani razu nie wspomniał, że ma być przyjemnością!
– Wiem, że otoczysz panienkę Ilonkę troskliwą opieką – podjęła lady Armstrong.
– Tego może być pani pewna, proszę pani.
– A jednak – ciągnęła lady Armstrong, jakby mówiła do siebie- wolałabym, żeby pan wysłał was obie do Bedfordshire naszym powozem.
Hanna mocno zacisnęła usta. Z taką miną robiła straszne wrażenie. Dobiegała siedemdziesiątki, twarz miała pooraną zmarszczkami i kiedy była zła, wyglądała – według słów pewnego impertynenckiego lokaja – „zupełnie jak stary gargulec”.
Służąca nigdy do końca nie zaakceptowała sir Jamesa, nie przepadała za nim już wówczas, gdy ubiegał się o rękę jej pani. Co ciekawe, w niczym nie przeszkodziło jej to cieszyć się znaczną poprawą warunków życia w następstwie przeprowadzki do nowego domu, choć gotowa była go znienawidzić natychmiast, gdyby „jej paniom”, jak nazywała w myślach pułkownikową wraz z córką, stała się najmniejsza krzywda.
– Nie jest mi przykro, że będę musiała jechać dyliżansem pocztowym – powiedziała Ilonka do matki, kiedy zostały same – ale żal mi pozostałych podróżnych, którzy będą musieli wytrzymać z Hanną! Trudno wyrazić, mamusiu, jak bardzo potrafi być czasem despotyczna.
– Znam ją dobrze i wiem, do czego jest zdolna – odparła rozbawiona lady Armstrong.
Oczy obu kobiet – matki i córki – roziskrzyły się wesołością na wyobrażenie sztywno siedzącej Hanny, przytłaczającej innych pasażerów dyliżansu samą tylko obecnością. Z pewnością jeśli spróbują zabawiać się wesołą głośną rozmową, wkrótce zapadnie ciężka cisza, a jeżeli ktoś niebacznie ośmieli się cokolwiek mruknąć pod nosem, zostanie zmiażdżony takim spojrzeniem pełnym dezaprobaty, że będzie wolał pośpiesznie zamknąć oczy i udawać sen, niż narazić się raz jeszcze. Na grę w karty, którą panowie lubili skracać sobie czas podróży, Hanna patrzyła krzywym okiem tak długo, aż ją wszystkim obrzydziła, a małe dzieci, w dyliżansie często niesforne i hałaśliwe, w obecności tej szczególnej osoby chowały bojaźliwie głowy za plecami matek.
– Będę pod doskonałą opieką – rzekła Ilonka.
– Nie martw się o moją podróż, mamusiu.
Raczej o to, co się ze mną stanie, kiedy już dotrę do Chmurnego Zamku. Swoją drogą, jaka trafna nazwa!
Roześmiały się obie.
– Och, moje kochanie – westchnęła lady Armstrong – gdyby tylko ludzie godni nie byli równocześnie tacy ponurzy i odpychający! Agata Adolphus rzeczywiście robi w życiu wiele dobrego, ale z pewnością większość z tych, których obdarowuje miłosierdziem, ma jej za złe sposób, w jaki to czyni.
Ilonka zarzuciła matce ręce na szyję i ucałowała gorąco.
– Tak cię kocham, mamusiu! Ty zawsze wszystko rozumiesz najlepiej. Jeżeli więc po powrocie od pani Adolphus zrobię coś naprawdę szalonego, nie wolno ci będzie mnie winić!
Lady Armstrong krzyknęła z cicha.
– Och, Ilonko, nie powinnam była tego mówić!
Proszę cię, kochanie, po prostu zachowuj się tak, bym mogła być z ciebie zadowolona. Masz wiele naturalnego wdzięku. Być może, nawet Agata Adolphus nie będzie dla ciebie taka straszna.
– Będzie! – rzuciła Ilonka lekko. – Ona jest jak skała Gilbraltaru… nic jej nie zmieni, nawet burza ani trzęsienie ziemi. A już na pewno nie ja.
Znowu się roześmiały, ale następnego ranka Ilonka nie potrafiła już znaleźć powodów do wesołości.
Gotowa do wyjazdu, przytuliła się mocno do matki.
– Kocham cię, mamusiu! – szepnęła. – Nie znoszę być daleko od ciebie.
– Będę za tobą tęskniła, kochanie – rzekła lady Armstrong – ale nie mamy innego wyjścia.
– Nie mamy – przyznała dziewczyna.
Nie chciała niepokoić matki, więc nie powtórzyła, co usłyszała od Muriel poprzedniego wieczoru, kiedy obie szły do swoich sypialni.
– W Bedfordshire na pewno są jacyś kawalerowie. Lepiej by było dla ciebie, gdybyś się koło któregoś zakrzątnęła.
Ilonka nie odpowiedziała, a Muriel mówiła dalej zjadliwie:
– Już przecież zdołałaś nakłonić kilku głupców, by ci się oświadczyli, więc teraz, kiedy zrobi to następny, wystarczy, że powiesz „tak”.