Ilonka niepotrzebnie dała się sprowokować.
– Nie zamierzam wyjść za mąż, dopóki się nie zakocham – odparła szczerze.
– Bardzo górnolotne – parsknęła Muriel. – Oczywiście nietrudno ci będzie obdarzyć wieczną miłością odpowiedniego kandydata, byle miał pieniądze jak mój ojciec!
Ilonka zesztywniała, a Muriel ciągnęła bezlitośnie:
– Masz już świetny przykład. Matka ci przecież pokazała, jak się łapie męża. Trzeba sterczeć na progu… rzewna postać, patetyczna w taniej czarnej sukni. – Wściekłość kipiąca w głosie dziewczyny znalazła odbicie na jej twarzy.
Ilonce przyszło do głowy, że w takiej chwili Muriel jest wyjątkowo brzydka i mało prawdopodobne, by jakikolwiek mężczyzna – prócz może głuchego ślepca – zechciał ją wziąć za żonę.
Nie zamierzała się zniżać do udzielania odpowiedzi na tak fałszywe i absurdalne zarzuty.
– Dobrej nocy, Muriel – powiedziała tylko, stojąc już pod drzwiami sypialni. – Możesz uwierzyć lub nie, ale naprawdę dobrze ci życzę. Mam nadzieję, że znajdziesz szczęście i modlę się, by dał ci je lord Denton.
Nie czekała na odpowiedź, która z pewnością byłaby cięta i pełna złośliwości.
Dopiero kiedy znalazła się w swoim pokoju, zdała sobie sprawę, że drży, podobnie jak za każdym razem, gdy musiała wysłuchiwać wymyślań i obelżywych uwag o matce.
Pułkownikowa Compton była po śmierci męża całkowicie przekonana, że żaden mężczyzna już nigdy nie będzie dla niej ważny.
– Twój ojciec i ja byliśmy tacy szczęśliwi… – rzekła któregoś razu, pogrążona w rozpaczy – tak cudownie szczęśliwi! Teraz czekam już tylko śmierci, dzięki niej znów się połączymy…
Ilonka patrzyła na matkę z przerażeniem.
– Nie wolno ci tak mówić, mamusiu. To bardzo samolubne. Gdybyś i ty umarła, ja zostałabym samiuteńka na świecie. Nie mogę przecież żyć bez ciebie.
Pani Compton objęła córkę i przytuliła mocno.
– Masz rację, kochanie, zachowałam się egoistycznie.
Ale tak tęsknię za twoim tatą, że od kiedy nie ma go z nami, życie straciło dla mnie sens.
Dla dobra córki pani Compton podjęła ogromny wysiłek.
Co prawda każdej nocy, gdy zostawała samotna w małżeńskiej sypialni, wypłakiwała oczy z żalu, lecz za dnia była dla córki troskliwą matką, a nawet próbowała się uśmiechać do świata.
Chodziły razem na długie spacery i dużo rozmawiały, świadome zawsze – choć żadna z nich nigdy nie powiedziała tego głośno – że pułkownik Compton pozostanie dla nich najważniejszy.
Potem, kiedy pierwsza rozpacz żałoby minęła, a sir James zaczął odwiedzać ich dom, pani Compton stopniowo przestała obmyślać wymówki, żeby się z nim nie spotykać.
– Dobrze ci zrobi, mamusiu, jeśli porozmawiasz z sir Jamesem – namawiała ją Ilonka. – Popraw włosy, zejdź na dół i postaraj się być dla niego miła.
– Och, Ilonko, czy to naprawdę konieczne? Nie mam ochoty nikogo widywać.
– Przyniósł nam ogromny kosz brzoskwiń ze swojej cieplarni, a do tego jeszcze winogrona – odparła Ilonka. – Nawet jeśli ty, mamusiu, nie tkniesz tych owoców, to Hanna i ja uważamy, że będą świetną odmianą po puddingu grysikowym.
Pani Compton nie miała siły się sprzeciwiać, dlatego w końcu ustępowała córce.
Jak wytłumaczyć Muriel, że pułkownikowa nigdy nie miała zamiaru nikogo usidlać i w ogóle nie wierzyła, by ktokolwiek mógł jej zastąpić ukochanego męża?
Wraz z powtórnym małżeństwem los jednak uśmiechnął się do niej raz jeszcze. Była szczęśliwa. Wszyscy byli szczęśliwi, wszyscy- oprócz Muriel.
„Och, pojadę w gościnę nawet do samego diabła – pomyślała Ilonka – jeżeli dzięki temu Muriel będzie miała szansę wyjść za mąż i nareszcie się stąd wynieść!”
Niestety, nawet wówczas gdy Muriel dostanie już od lorda zaręczynowy pierścionek, ona, Ilonka, będzie musiała pozostać w ukryciu. Przez cały okres narzeczeństwa, dopóki na palcu Muriel nie zabłyśnie obrączka i narzeczony nie będzie już mógł w ostatniej chwili zmienić zdania.
Ilonka nigdy nie uczyniła najmniejszego wysiłku, by ściągnąć na siebie uwagę jakiegokolwiek mężczyzny. Nie miała zresztą po temu zbyt wielu okazji. Spotykała tylko przyjaciół ojca, którzy patrzyli na nią z osłupiałym zachwytem, kiedy zawitali w dworku. Już jako uczennica, z długimi w ł o sami spływającymi na ramiona, była przedmiotem szczerych komplementów prawionych jej matce.
Podczas gdy mężczyźni – obojętne w jakim wieku – patrzyli na nią z tym specyficznym błyskiem w oku, kobiety przeciwnie: sztywniały i spoglądały pustym wzrokiem przed siebie lub spuszczały powieki, jak gdyby uważały, że jej obecność jest czymś nagannym.
– Wiesz, mamusiu, wydaje mi się, że wyglądam trochę jak aktorka w teatrze – rzekła pewnego razu Ilonka.
– Nonsens! – roześmiała się pułkownikowa.
– Pewnie myślisz o tej śmiesznej uwadze ojca, że powinnaś występować na scenie, bo dobrze tańczysz.
Rude włosy zawsze były uważane za sceniczne, ale tak naprawdę, kochanie, wyglądasz na prawdziwą damę i w dodatku wielką arystokratkę.
– Jak moja prababcia?
– Tak, właśnie. My mamy zaledwie jej miniaturę, ale widziałam u ojca twojego taty portret naturalnych rozmiarów.
– Nic o tym nie słyszałam. Co się stało z obrazem?
– Nie bardzo wiem, gdzie by można go teraz odnaleźć. Chyba w domu twojego dziadka. Niedługo po tym, jak twój ojciec wyjechał z regimentem, dziadek zmarł i dom został sprzedany. Ojciec nigdy się nie dowiedział, co się stało ze sprzętami i obrazami.
– Jaka szkoda! Tak bym chciała go zobaczyć.
– Wydaje mi się, że był identyczny jak miniatura.
W dodatku artysta równie dobrze mógłby namalować ciebie.
Niestety, miniatura już wyblakła i choć dawało się zauważyć duże podobieństwo, Ilonka marzyła o odnalezieniu portretu, który lepiej niż jej wyobraźnia ukazałby piękną prababkę.
W wieku osiemnastu lat Ilonka rozkwitła tak wielką urodą, że bez wątpienia olśniłaby całe światowe towarzystwo.
Matka dziewczyny nieraz słyszała, że pięknych kobiet w Londynie nie brakuje. Dżentelmeni z Saint James mogli w nich wręcz przebierać. A jednak, mimo to, i choć Ilonka był a jej dzieckiem, musiała obiektywnie przyznać, że trudno doprawdy byłoby znaleźć dziewczynę równie piękną i niezwykłą.
Teraz, spoglądając na córkę ubraną w podróżną suknię, dosyć prostą, lecz podkreślającą wdzięk i wrodzoną elegancję, których nie można było kupić za żadne pieniądze, pomyślała, że to niewybaczalne marnotrawstwo wysyłać Ilonkę na przygnębiające zesłanie do Bedfordshire.
Ucałował a ją ponownie.
– Zawiadomię cię natychmiast, gdy będziesz mogła wrócić do domu. Uważaj na siebie, moja maleńka.
– Będę uważała, mamusiu.
Ilonka zmusiła się do uśmiechu i ruszyła ku frontowym drzwiom, a potem w dół po schodach, do czekającego na nią powozu ojczyma.
Lady Armstrong przyglądała się stangretowi w cylindrze z rozetą, usadowionemu na skrzyni, i dwóm wspaniałym rumakom w srebrnej uprzęży.
Nie mogła się wyzbyć cichego żalu, że jej mąż nie okazał się na tyle wspaniałomyślny, by wysłać Ilonkę powozem aż do Chmurnego Zamku.
Obie jednak tyle zawdzięczały sir Jamesowi, że byłoby niestosownie zwracać uwagę na jego drobne wady. Nie miał ich zresztą wiele.
Pułkownik Compton zwykł był mawiać ze śmiechem:
– W każdym człowieku jest trochę ze skąpca i trochę z rozrzutnika. W moim przypadku zwykła równowaga została, niestety, zachwiana i nieubłaganie bierze górę skąpiradło.
– Kochanie – roześmiała się jego żona – nigdy nie zauważyłam w tobie najmniejszej oznaki skąpstwa.