Woźnica krzyknął na konie i gwałtownie ściągnął lejce.
Jadący poczuli raptowne szarpnięcie. Panna Ganymede krzyknęła z przestrachu. Hanna, spojrzawszy na czubek własnego nosa, rzekła oschle:
– Karygodne! Ciekawam, o co znowu chodzi tym razem.
Na zewnątrz trwało jakieś poruszenie, lecz nie można było rozróżnić słów. Pan Archer wystawił rękę przez okno, otworzył drzwi i wyszedł na drogę.
Oddalił się o kilka kroków, na chwilę stanął patrząc przed siebie, aż nagle biegiem zawrócił do dyliżansu.
– Wysiadać! – wołał głośno. – Wysiadać, szybko!
Ilonka siedziała przy drzwiach. Chwycił ją za rękę i wyciągnął z powozu.
W chwili gdy dziewczyna, zdumiona obrotem spraw, znalazła się na drodze, powóz zachybotał się niebezpiecznie i pochylił w bok pod dziwnym kątem.
Woźnica rzucił lejce i zeskoczył ze skrzyni.
Ilonka patrzyła w przerażeniu, jak wóz przechyla się coraz mocniej. Wreszcie razem z wierzgającymi końmi zsunął się ze zbocza i w następnej sekundzie zniknął z oczu.
Przez długą chwilę nie potrafiła uwierzyć, że katastrofa nie jest wyłącznie tworem jej imaginacji.
Powóz jednak przecież zniknął. Dziewczyna wraz z panem Archerem oraz woźnicą stała na drodze, która nagle się urywała – dosłownie dwa metry przed nimi. Ilonka uczyniła kilka kroków.
Parę metrów niżej, w błocie i kamieniach obsuniętego gruntu ujrzała dyliżans leżący kołami do góry.
Konie waliły kopytami w powietrze, próbowały się wyswobodzić z uprzęży, rżały przerażone. Strażnik, który cudem jakimś wyszedł z wypadku cało, gramolił się ku oszalałym ze strachu zwierzętom.
Woźnica zaczął schodzić po stromym zboczu.
– Trzeba ratować… – szepnęła Ilonka. Niespodziewanie zdała sobie sprawę, że przywiera kurczowo do ramienia pana Archera.
– Musimy zaczekać na pomoc – rzekł. – Jestem pewien, że nawet w tak odludnym zakątku wkrótce ktoś się pojawi. – Spojrzał w kierunku, z którego nadjechali.
W tej właśnie chwili ukazało się na drodze dwóch jeźdźców, najprawdopodobniej robotników z jakiejś pobliskiej farmy.
– Jak… jak mogło dojść do tak strasznego wypadku?
– spytała Ilonka, wciąż oszołomiona. – Przecież ktoś powinien był nas ostrzec, że droga się zapadła i nie można tędy jechać.
– Chyba się to zdarzyło całkiem niedawno – odparł pan Archer.
Ilonka przyznała mu rację, lecz uczyniła to mimochodem, bowiem myślała jedynie o Hannie uwięzionej w przewróconym dyliżansie. Nie wiedziała, jak mogłaby jej pomóc.
Ponownie zbliżyła się do skraju drogi.
– Powinniśmy tam zejść, ratować…
Postąpiła krok naprzód. W tej samej chwili towarzysz podróży chwycił ją za ramiona.
– Ostrożnie! Spadnie pani! – krzyknął. – Sami nie damy rady ich uwolnić, trzeba przecież odwrócić powóz. Musimy zaczekać na pomoc.
Woźnica i strażnik wspinali się po zboczu, prowadząc za sobą śmiertelnie przerażone konie.
Po niezbyt długim czasie wokół zaczęli się pojawiać -jakby za sprawą czarów – coraz to nowi ludzie. Dużo później Ilonka zdała sobie sprawę, że byli to chłopi wracający z pól albo może mieszkańcy pobliskiego miasteczka, którzy jakimś szóstym zmysłem odgadli tragedię.
Tak czy inaczej, nareszcie jedni zaczęli podnosić dyliżans, inni uspokajali konie, jeszcze inni wyciągali na drogę kufry i resztę bagaży z dachu powozu.
Ilonka raz jeszcze spróbowała zsunąć się po zapadłym urwisku do leżącego w dole dyliżansu.
– Ty tu teraz zostań, kochanieńka – odezwał się za jej plecami głos nabrzmiały macierzyńską troską. – Nic im nie pomożesz tam na dole.
– Muszę się zająć pokojówką. Została w środku, uwięziona!
– Nic jej nie pomożesz – sprzeciwiła się kobieta.
– Siadaj no tutaj! Trudno tak czekać, ja dobrze wiem, ale tylko byś im tam zawadzała.
Ilonka musiała przyznać nieznajomej rację, lecz ciągle wstawała z kufra, na którym ją posadzono, i próbowała dojrzeć, co się dzieje. Wysiłki ratowników zdawały się jej bezładne i chaotyczne: w powietrzu bezustannie krzyżowały się wołania i rozkazy, ale nikt ich nie słuchał i nie wykonywał.
Mężczyźni mieli ogromne trudności z poruszeniem wozu, który ugrzązł głęboko w błocie.
Wyobrażała sobie, jakie katusze musi cierpieć służąca, najpewniej ranna i przerażona. Każda sekunda nerwowego oczekiwania na wieści o stanie Hanny ciągnęła się w nieskończoność. Dziewczyna mogłaby przysiąc, że minęło przynajmniej kilka długich godzin, gdy przy jej boku pojawił się miejscowy pastor.
– Powiedziano mi, że to ty, panienko, podróżowałaś z pokojówką, z tą starszą kobietą.
– Czy nic jej się nie stało? – spytała Ilonka.
– Tak mi ogromnie przykro… – rzekł duchowny cicho. – Ona nie żyje. Nie żyją obie kobiety, które zostały w dyliżansie.
Ilonka wraz z panem Archerem siedziała w skromnym saloniku na plebanii. Próbowała sobie w pełni uświadomić nieuchronność śmierci. Nie zobaczy więcej biednej Hanny, nie usłyszy charakterystycznych oschłych komentarzy pełnych dezaprobaty, które najczęściej tylko ją bawiły.
Gospodyni pastora dała gościom gorącą herbatę w filiżankach oraz kanapki. Ilonka odruchowo odgryzała kęsy. Nie czuła smaku.
– Nie w mogę w to uwierzyć! – odezwała się nagle.
– Ja także nie potrafię – rzekł cicho pan D'Arcy Archer.
– Uratował mi pan życie… Wyciągnął mnie z wozu. Jestem panu… niezmiernie wdzięczna.
– Lepiej by się stało, gdybym to ja zginął zamiast tej biednej dziewczyny – westchnął pan Archer.
– Jestem już niemłody i straciłem ostatnią szansę w życiu. Ona nie powinna była umierać.
Ilonka nie chciała być niegrzeczna, zmusiła się, by okazać zainteresowanie.
– Dlaczego mówi pan, że stracił ostatnią szansę?
– Zapewne to pani nie zaciekawi… Cóż, nie miałem ostatnio szczęścia.
– Nie dostawał pan ról w teatrze?
– Obszedłem biura chyba wszystkich agentów w Londynie – rzekł gorzko D'Arcy Archer – niestety, jedyna praca, jaką znajdowałem, to zabawianie gości w tawernach. Śpiewałem, opowiadałem anegdoty, ale klientela takich miejsc nie jest zbyt szczodra.
– To przykre – powiedziała Ilonka cicho i umilkła zasmucona.
– Nagle wczoraj… grom z jasnego nieba! – ciągnął pan Archer. – Otworzyła się przede mną życiowa szansa.
– Jaka to szansa?
– Byłem akurat w biurze agenta, Solly'ego Jacobsa.
Niemal na kolanach błagałem o pracę. Nawet jeśli miałbym zarobić tylko kilka szylingów, oddaliłbym od siebie widmo śmierci głodowej. – Wziął głęboki oddech. – Tak, śmierci głodowej.
Może być pani wstrząśnięta, ale taka jest prawda.
– Co się wydarzyło?
– Właśnie mi powiedział, że nic dla mnie nie ma i jest już chory od widoku mojej gęby – odparł D'Arcy Archer- kiedy posłaniec w liberii przyniósł mu jakiś list. Solly Jacobs otworzył kopertę i zaczął czytać. Ja czekałem. Wreszcie agent skończył i odezwał się do posłańca: „Możesz powiedzieć swojemu panu, że nie mam nikogo, kto by chciał jechać przez cały kraj na prowincję, jeśli ma pełno roboty w Londynie”.
Ilonka z uwagą słuchała słów pana Archera. Zainteresowanie dziewczyny jakby go ośmieliło.
– Byłem zdesperowany – rzekł – więc odważyłem się powiedzieć: „Ja pojadę na prowincję!”
,Ach, więc pan pojedzie! – roześmiał się Solly Jacobs. – Pojedzie pan na prowincję? Hrabia życzy sobie zabawić przyjaciół. Chce wystawienia świeżego i miłego dla oka”.
„Czego dokładnie życzy sobie hrabia?” – spytałem szybko, na wypadek gdyby posłaniec chciał już odejść.