Выбрать главу

– No to wal śmiało. Cały zamieniam się w słuch.

Tanny Brown wziął głęboki oddech i zaczął:

– Nie wyjaśnione zniknięcia. Zabójstwa. Cały ubiegły rok. Dzieciaki, nastolatki, dziewczyny. I do tego czarni. Czy na twoim terenie miałeś podobne sprawy?

Policjant milczał, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. Brown wyczuł coś w rodzaju tłamszenia czegoś po drugiej stronie linii.

– Tanny, czemu pytasz mnie o takie rzeczy?

– Po prostu…

– Powiedz mi zupełnie szczerze, Tanny. Czemu dzwonisz z tym do mnie akurat teraz?

– Lukę, łapię się wszystkich możliwości. Mam pewne złe przeczucia i po prostu węszę wszędzie gdzie się da.

– Wywęszyłeś tu coś dużego, stary.

Brown zesztywniał w jednej chwili.

– Powiedz mi – poprosił miękko. Wyczuł, jak grzmiący głos po drugiej stronie słuchawki naprężył się, zawibrował, jakby słowa nabrały nagle większego znaczenia.

– Szalony dzieciak – powiedział powoli Harris. – Dziewczynka o imieniu Alexandra Jones. Lat trzynaście. Z tych co to czasami wydają się ośmioletnim dzieckiem, a czasami osiemnastoletnią panną. Raz słodka i grzeczna przychodzi popilnować dziecka pani Harris i mojego, a chwilę później widzę, jak pali papierosa przed sklepem, zachowując się jak dorosła i otrzaskana z życiem kobieta.

– Podobnie jak moje własne córki – wtrącił Brown mimowolnie.

– Nie. Twoje córki coś już osiągnęły, a ta mała nie. W każdym razie coś jej się pomieszało i zaczęła szaleć, rozumiesz, o co mi chodzi. Zaczyna myśleć, że to miasteczko jest dla niej zbyt małe. Pewnego razu ucieka i ojciec znajduje ją przy drodze wlokącą małą walizkę. Tatuś jest jednym z moich patrolowych, a więc wiemy o wszystkim. Ucieka po raz drugi i tym razem znajdujemy ją tuż za Landerdale na Alei Aligatora czekającą na okazję. Trzy miesiące temu ucieka po raz trzeci. Matka i ojciec objeżdżają wszystkie możliwe drogi, poszukując swego dziecka. Przypuszczają, że tym razem jedzie na północ do Georgii, gdzie mają krewnych, a między innymi kuzyna, w którym dziewczynka się podkochuje. Rozmawiam ze wszystkimi wydziałami stanowymi. Rozsyłamy jej rysopis, czujesz to? Ona nigdy jednak nie pojawia się w Georgii ani Landerdale, Miami, Orlando czy w innym pieprzonym miejscu. Pojawia się natomiast na Wielkim Cyprysowym Bagnie, gdzie jacyś łowcy znaleźli ją trzy tygodnie temu. Znaleźli to, co z niej zostało, czyli kilka kości. Obrobione do czysta przez małe zwierzęta, ptaki i słońce. Niezbyt przyjemny widok. Trzeba było robić identyfikację przez badanie zębów, ale nawet to nie było do końca przekonujące. Nie znaleźliśmy nawet żadnych szczątków odzieży w pobliżu. Ktokolwiek to zrobił, musiał ukryć ciuchy w jakimś innym miejscu. Widzisz, nietrudno, do cholery, stwierdzić, co jej się przytrafiło, co? Dojść jednak, kto za tym stoi, to już zupełnie inna sprawa.

Brown nie odezwał się ani słowem. Słyszał, jak Harris bierze głęboki oddech.

– … Nigdy nie zakończymy tej sprawy, stary. Czy wiesz, Tanny, ile wywiadów przeprowadziliśmy w związku z nią? Ponad trzysta. Robiłem to osobiście wraz z moim szefem detektywów, Henrym Lincolnem, którego przecież znasz. Pracowało nad tym również kilku najlepszych facetów z kryminalnej z tego okręgu. Nie kadzę. Żadnych świadków, bo nikt nie widział, jak wsiadała do jakiegoś samochodu. Żadnych dowodów z laboratorium, bo nic z niej nie zostało. Żadnych podejrzanych, chociaż rozesłaliśmy rysopis i postawiliśmy na nogi mnóstwo ludzi. I nic. Jak się tak dobrze zastanowić, to możemy jedynie pomóc jej rodzinie zrozumieć. Chyba sam powinienem poświęcić trochę czasu i pójść do kościoła, bo może jakaś modlitwa czy dwie pomogą. Wiesz, o co się modlę, Tanny?

– Nie – odparł ochryple Brown.

– Tanny, nie modlę się, żebyśmy znaleźli tego faceta. Wcale nie o to, ponieważ nie sądzę, żeby sam Bóg potrafił rozwiązać tę zagadkę. Modlę się o to, żeby ten, kto to zrobił, przejeżdżał kiedyś przez Eatonville zmierzając do jakiegoś innego miasta, gdzie ktoś by go zauważył, gdzie mają świetne ekipy i sprzęt w laboratoriach. Może właśnie tam facet popełni jakiś błąd i wtedy wpadnie. O to się właśnie modlę.

Kapitan umilkł, zdając się rozmyślać nad czymś.

– … Bo myślę, że ta dziewczyna przeżyła koszmar. Ból i strach, Tanny. Ból, strach i przerażenie, a tak naprawdę mało kogo to interesuje. – Przerwał ponownie. – A potem dzwonisz do mnie nagle z tym pytaniem, a ja zachodzę w głowę, dlaczego dzwonisz i zadajesz takie pytanie właśnie mnie.

Na chwilę zapanowała głucha cisza.

– Słyszałeś o facecie, który wyszedł z celi śmierci? – spytał Brown.

– Pewnie, że tak. Robert Earl Ferguson.

– Był kiedykolwiek w Eatonville?

Lucious Harris wzdrygnął się. Brown słyszał, jak kapitan łapie powietrze w płuca, po czym mówi:

– Myślałem, że jest niewinny. Tak przynajmniej twierdzą w gazetach i telewizji.

– Czy był kiedykolwiek w Eatonville? Mniej więcej w tym czasie kiedy zniknęła ta dziewczynka?

– Był tutaj – odparł wolno Harris.

Z ust Browna wydobył się dźwięk przypominający trochę charczenie, trochę warczenie. Zdał sobie nagle sprawę, jak mocno zaciskał zęby.

– Kiedy? – rzucił krótko.

– Nie tak dawno. Może trzy lub cztery miesiące przed zniknięciem Alexandry. Prawił kazanie. Do diabła, sam poszedłem, żeby go zobaczyć. Całkiem ciekawie gadał. Mówił o Jezusie, który stoi przy nas i oświetla nasze drogi bez względu na to, jak ciemny wydawałby się świat dookoła.

– A co…

– Został tu przez kilka dni. Chyba przez sobotę i niedzielę, a potem wyjechał. Słyszałem, że wrócił do jakiejś szkoły. Nie sądzę, żeby tu był, kiedy Alexandra Jones uciekła. Sprawdzę wszystkie hotele i motele, ale nie wiem, czy to jeszcze możliwe. To prawda, że mógł tutaj wrócić. Dlaczego jednak sądzisz, że…

Brown pochylił się nad stołem, czując nieprzyjemne walenie w skroniach.

– Sprawdź to dla mnie, Lukę. Upewnij się, czy przebywał w tym rejonie, w czasie gdy zniknęła dziewczyna.

– Spróbuję. Nie sądzę jednak, żeby coś z tego wyszło. Naprawdę nie podejrzewam. Mówisz, że nie jest niewinny?

– Nic nie mówię. Po prostu sprawdź, co?

– Nie ma sprawy, Tanny. Sprawdzę. A potem sobie pogadamy, bo nie podoba mi się coś, co słyszę w twoim głosie, przyjacielu.

– Mnie też się nie podoba – odparł Brown i odłożył słuchawkę. Przypomniała mu się Pachoula tuż po zniknięciu Joanie Shriver. Słyszał odgłos syren radiowozów, widział ludzi zbierających się w grupki i wyruszających na poszukiwania. Pierwsze kamery przybyły już w nocy, niedługo po tym jak telefony z gazet zaczęły zalewać biuro. Mała biała dziewczynka znika w drodze powrotnej ze szkoły. To koszmar, który uderza we wrażliwy punkt znajdujący się w każdym człowieku. Jasne włosy. Niewinny uśmiech. Nie minęły cztery godziny, a twarz dziewczynki znalazła się w telewizji. Każda upływająca minuta pogarszała sytuację.

Czego się nauczył? – zastanowił się Brown. Nauczył się, że podobne wydarzenie zostanie zignorowane; żadnych kamer ani mikrofonów, żadnych harcerzyków ani Gwardii Narodowej przeszukujących moczary, jeśli zmieni się jeden jedyny szczegół sytuacji: białe zamieni się w czarne.

Walcząc z sobą o przywrócenie wewnętrznej równowagi, wstał i poszedł szukać Cowarta. W biurze wisiała na ścianie duża mapa stanu Floryda. Zatrzymał się przed nią i powiódł wzrokiem do Eatonville, a następnie w dół ku Perrine. Tuziny, pomyślał. Tuziny małych czarnych enklaw w całym stanie. Południe. Zepchnięte przez historię i gospodarkę na niski poziom, na którym ludzie żyli z perspektywą większego lub mniejszego sukcesu. Całe terytorium nadzorowane przez niedostateczną liczbę, często niedostatecznie wyćwiczonej policji, operującej połową zasobów dostępnych białym, a posiadającą dwukrotnie więcej problemów z narkomanią, alkoholem, rabunkami, desperacją i rozgoryczeniem.