– Rozmawiałeś z nim?
– Jeszcze nie. Pomyślałem, że poczekam, aż przyjedziesz.
– Dzięki – powiedziała. – Doceniam to, ale mam jedno pytanie.
– O co chodzi?
– Jak to się stało, że po egzekucji nie pozbył się rzeczy Sullivana? Chodzi mi o to, że musiał zorientować się, czy Sullivan zamierza go oszukać, zgadza się?
– Myślałem o tym również i rzeczywiście nie ma sensu, żeby zostawił tamte pudełka. Może jednak nie jest aż tak sprytny. Może nie poznał się na Sullym, a może to po prostu umknęło mu z głowy. Takie duże zaćmienie.
– W porządku – powiedziała. – Zajmę się tym.
– On jest naprawdę dobrym podejrzanym, Andy. Naprawdę dobrym. Chciałbym się dowiedzieć, czy był w Keys w momencie zabójstwa, i sprawdzić wszystkie rozmowy telefoniczne, żeby dowiedzieć się, czy nie rozmawiał zbyt dużo ze swoim bratem. Wtedy może poszlibyśmy porozmawiać z prokuratorem okręgowym z tym, co mamy. – Detektyw umilkł na chwilę, po czym dodał: – Tylko jedna rzecz mnie niepokoi…
– Jaka?
– Do cholery, Andy. Mamy na ostrym celowniku tego sierżanta, któremu Sully zostawił swoje rzeczy. Nie wyobrażam sobie jednak, żeby zaufać Sullivanowi, nawet po jego śmierci. Wiesz, najlepszym sposobem na spieprzenie śledztwa jest wkopanie kogoś. Nawet jeśli możemy wyeliminować innych podejrzanych, to jakiś obrońca zacznie manipulować tymi podejrzanymi w czasie procesu i pogmatwać w umyśle jakiegoś sędziego. Sądzę, że Sully również o tym wiedział.
Ponownie potaknęła gorliwie.
– Ale, hej, to jest tylko takie moje paranoiczne ględzenie. Popatrz, rozpracujemy tego faceta, Andy, dostaniemy pochwały i podwyżki. Twoja kariera dostanie potężnego kopa na rozpęd. Zaufaj mi. Wracaj tutaj i dostaniesz swoją część. Będę wciąż przesłuchiwał ludzi, dopóki nie przyjedziesz, a potem wrócimy do Keys.
– Zgoda – powiedziała powoli.
– W twoim głosie słyszę wciąż jakieś „ale”.
Czuła się rozdarta wewnętrznie. Entuzjazm jej rozmówcy zdawał się niwelować cały strach, jaki odczuwała. Uniosła głowę i rozejrzała się po pokoju. Wydawało się, jakby cienie z jej wnętrza zniknęły. Przez chwilę zawahała się.
– Może powinnam po prostu spakować się i wrócić do domu.
– No cóż, zrobisz, co uważasz za stosowne. Dla mnie wszystko będzie w porządku. W każdym razie tu nieźle grzeje. Nie marzniesz tam?
– Rzeczywiście jest zimno i mokro.
– No i masz ci los. A co z tym Fergusonem?
– Zły człowiek, Mikę. – Złapała się na tym, że znowu to mówi. – Bardzo zły człowiek.
– No cóż, do diabła. Sprawdź ten plan zajęć, pomyszkuj trochę, upewnij się, czy rzeczywiście ma tak dobre alibi, jak sam twierdzi, potem zrób, co powiedziałem i zapomnij o tym. Na pewno nie będzie to stracony czas. Może rzeczywiście coś nie gra, rozumiesz. W każdym razie moje najbliższe plany dotyczą wywiadów ze wszystkimi, którzy pracowali w celach śmierci. Nasz sierżant jest jednym z wielu. Wiesz, rutynowe pytania, nic, co mogłoby go zaniepokoić czy zdenerwować. Zaczekam, aż tu przyjedziesz. Chciałbym zobaczyć, jak go rozpracujesz, a tymczasem zaspokój swoją ciekawość i potem przyjedź tutaj. – Umilkł na chwilę, po czym dodał: – Widzisz, jaki ze mnie rozsądny szef. Bez krzyku. Bez przekleństw. Kto mógłby narzekać?
Odłożyła słuchawkę zastanawiając się, co powinna zrobić. Przypomniała sobie matkę, która spakowała tyle rzeczy, ile mógł pomieścić ich samochód, i zabrała ją do Chicago. Było dosyć późno, szaro i wietrznie. Od jeziora Michigan wiała silna bryza. Przygoda połączona ze stratą. Przypomniała sobie, jak zamknęła drzwi samochodu odgradzając się od chłodu i jak właśnie w tym momencie zdała sobie naprawdę sprawę, że jej ojciec nie żyje i nigdy nie wróci. Nie wtedy, gdy schodząc ze schodów zobaczyła księdza i dwóch umundurowanych policjantów stojących w przedpokoju, nie będących w stanie spojrzeć jej w oczy. Nie w czasie pogrzebu, gdy jakiś kobziarz zaczął grać rozdzierającą serce melodię. Nie wtedy, gdy jej rówieśnicy z klasy wpatrywali się w nią z tą okrutną dziecięcą ciekawością. Właśnie w tamto popołudnie. W dzieciństwie są takie krytyczne chwile, kiedy wszystko zostaje dosłownie sprasowane, pomyślała, pod stalową, twardą skorupą. Podjęte decyzje, powzięte kroki. Nieodwracalność zdarzeń. Właśnie teraz nadszedł czas, by tak zdecydować.
Przypomniała sobie Fergusona. Widziała, jak szczerzył zęby w uśmiechu, kpiąc sobie z detektywa z wydziału zabójstw.
Dlaczego? – zadała sobie ponownie pytanie.
Odpowiedź nadeszła natychmiast.
Ponieważ pytała o zupełnie inne zabójstwo.
Położyła się na łóżku stwierdzając, że nie nadszedł jeszcze czas, by pozostawić w spokoju Roberta Earla Fergusona.
Ponurość zawieszona nad światem i lekka mżawka utrzymały się do następnego ranka, niosąc na swoich niewidzialnych skrzydłach przenikliwy, przesycony wilgocią chłód. Szare niebo zdawało się zlewać w jedno z ciemnobrązową barwą odmętów rzeki Raritan przepływającej tuż obok ceglastego, porośniętego bluszczem budynku Uniwersytetu Rutgersa.
Przeszła przez parking, otulając się szczelnie trenczowym płaszczem, czując się jak jakiś uciekinier.
Wkrótce została całkowicie pochłonięta przez biurokrację uniwersytetu. Dotarła do Wydziału Kryminologii, gdzie wyjaśniła sekretarce cel swojej wizyty i z wdzięcznym uśmiechem została odesłana z powrotem do budynku administracyjnego. Tam asystent dziekana wyłożył jej swoją teorię o poufnym charakterze podejścia do studentów i mimo niecodziennej skłonności do monotonnej paplaniny, w końcu wydał jej pozwolenie na rozmowę z trzema profesorami, których poszukiwała. Znalezienie trzech mężczyzn okazało się jednak niezmiernie trudne.
Godziny konsultacji były całkiem różne, a nie miała dostępu do telefonów domowych. Próbowała machać przed różnymi nosami swoją policyjną odznaką, jedynie po to, żeby przekonać się, jak niewielki wpływ wywiera ona na pracownikach tego uniwersytetu.
W południe dotarła do pierwszego z trzech profesorów akurat w chwili, gdy szanowny belfer spożywał lunch. Wykładał medycynę sądową. Sprawiał wrażenie człowieka delikatnej postury, z włosami sztywnymi jak druty. Nosił sportową kurtkę i spodnie khaki. Miał irytujący zwyczaj wpatrywania się w przestrzeń podczas rozmowy. Interesowała ją odpowiedź z jednej konkretnej dziedziny: czas związany z morderstwami popełnionymi w Keys. Czuła się nieswojo próbując się tego dowiedzieć, szczególnie przypominając sobie historię ze strażnikiem więziennym. Mimo to punkt ten nie był najgorszy do rozpoczęcia rozmowy.
– Nie mam pojęcia, w jaki sposób mogę okazać się pomocny – odparł profesor między kęsami zielonej sałaty. – Pan Ferguson uchodzi za więcej niż przeciętnego studenta. Nie najlepszy, ale całkiem dobry. Może jakieś cztery plus. Nie pięć, w to wątpię, ale jest naprawdę solidny. Zdecydowanie solidny. Można się zresztą tego spodziewać. Zdobył nieco więcej praktycznego doświadczenia niż wielu studentów. To oczywiście taki mały żart. Ma spore zdolności w tym kierunku. Wydaje się szczerze zainteresowany medycyną sądową. Rzeczowy. Bez zażaleń.
– A frekwencja?
– Zawsze uczęszcza na zajęcia.
– A te konkretne dni, o które pytam?
– W tamtym tygodniu zajęcia odbyły się dwukrotnie. Obecnych tylko dwudziestu siedmiu studentów. Nie można się ukryć, rozumie pani. Nie można wysłać kolegi z pokoju, by podpisał się na liście. Wtorki i czwartki.