Выбрать главу

– Nie – odpowiedziała. – I nie o to mi chodzi.

– Łatwo ci powiedzieć.

– Tak, lecz wciąż wiem wystarczająco dużo, żeby nie popełnić tego samego błędu po raz drugi.

Wilcox zaczął odpowiadać gniewnie, lecz w końcu mruknął tylko:

– Masz rację – wziął głęboki oddech. – Masz rację.

Wcisnął się głębiej w swój fotel, tak jakby fala gniewu i wspomnień zaczęła powoli ustępować.

– Racja, racja, racja – powiedział wolno. – Nie można grać, dopóki nie zobaczymy wszystkich kart.

Shaeffer spodziewała się, że Wilcox sięgnie do kluczyka i uruchomi samochód. Jego ręka zawisła nad stacyjką. Kiedy jednak zacisnął palce na wystającym kluczyku, znieruchomiał, sztywniejąc nagle, a w jego oczach pojawiły się płomienie.

– Sukinsyn – powiedział cicho. Spojrzała na ulicę.

– Oto i jest – wyszeptał Wilcox.

Przez moment para na przedniej szybie przesłaniała jej widoczność, ale po chwili, podobnie jak kamera nastawia ostrość, ona również spostrzegła Fergusona. Znieruchomiał na chwilę, stojąc na najwyższym stopniu jak ktoś, kto właśnie przełamuje się, żeby wkroczyć w wilgotną, ciemną, zimną noc. Zauważyła, że jest ubrany w dżinsy i długi niebieski płaszcz, a pod pachą niesie jakąś saszetkę. Przygarbił się pod padającym deszczem i wyszedł z budynku, w którym znajdowało się jego mieszkanie. Nawet nie spojrzał w ich stronę, oddalając się szybko w przeciwnym kierunku.

– Cholera! – powiedział Wilcox. Odsunął rękę od rozrusznika i otworzył drzwi samochodu. – Pójdę za nim.

Nie zdążyła nawet zaprotestować. Ogarnął go dziki impuls. Wyskoczył z samochodu, uderzając stopami o chodnik z odgłosem podobnym do strzałów z pistoletu. Drzwi zamknęły się za nim i detektyw ruszył szybkim krokiem w górę ulicy. Shaeffer przecisnęła się na przednie siedzenie za kierownicę, chwytając najpierw płaszcz Wilcoxa, a następnie kluczyki ze stacyjki. Starała się wydostać z samochodu, lecz nie mogła otworzyć drzwi. Nacisnęła na klamkę, ale drzwi pozostały nieruchome. Torba zaczepiła się o siedzenie. Wydawała się ciężka jak ołów. Pas bezpieczeństwa zaplątał się w ubranie. Poślizgnęła się na gładkim chodniku. W końcu wydostała się na zewnątrz i stwierdziła, że będzie musiała biec, żeby dogonić Wilcoxa.

Zaklęła brzydko i ruszyła biegiem, trzymając torbę w jednej ręce, a kluczyki w drugiej.

– Co ty, do cholery, robisz? – pytała, szarpiąc go za ramię. Nie zatrzymał się.

– Po prostu idę za tym skurczysynem! Puść mnie!

Zatrzymała się, z trudem łapiąc oddech, i patrzyła, jak detektyw maszeruje uparcie przed siebie. Ponownie pochyliła głowę i pobiegła za nim. Przez jakiś czas szła obok, starając się dotrzymać mu kroku. Widziała szybko poruszającego się Fergusona wyprzedzającego ich o jakieś pół przecznicy. Nie oglądał się za siebie, zagłębiając się coraz bardziej w ciemność, pozornie niepomny ich obecności.

Potrząsnęła ponownie ramieniem Wilcoxa.

– Puść mnie, do cholery! – powiedział, gniewnie wyrywając rękę z jej chwytu. – Zgubię go.

– Nie wymaga się od nas…

Odwrócił się nagle pełen złości.

– Spadaj do wozu! Zostań tutaj! Chodź ze mną! Rób, co chcesz, tylko nie wchodź mi w drogę, cholera!

– Ale on…

– Nie dbam o to, czy on wie, że jestem za jego plecami! A teraz, do cholery, zejdź mi z drogi!

– Co ty, do diabła, robisz? – prawie krzyknęła.

Odwrócił się gniewnie, jak gdyby odrzucając pytanie. Następnie pobiegł naprzód, próbując zmniejszyć dystans dzielący go od Fergusona.

Shaeffer zawahała się nie wiedząc zupełnie, co ma uczynić. Widziała jaśniejszą plamę pleców Wilcoxa poruszającą się w ciemności. Spojrzała dalej i zobaczyła, jak Ferguson znika za rogiem. W tym samym momencie Wilcox przyspieszył.

Wymamrotała jakieś przekleństwo, odwróciła się i pobiegła do samochodu. Dwie kobiety, pewnie bezdomne, ubrane w grube płaszcze i czapki naciągnięte głęboko na oczy, wyłoniły się z mroku tarasując jej drogę. Jedna pchała wózek gderając coś pod nosem, druga gestykulowała zawzięcie. Zaskrzeczały na nią, gdy starała się przedostać pomiędzy nimi. Jedna z nich wyciągnęła rękę próbując chwycić dziewczynę. Zderzyły się i stara upadła na chodnik. Jej głos wyrażał oburzenie i zdumienie. Shaeffer zachwiała się, lecz po chwili odzyskała równowagę i rzuciwszy krótkie przeprosiny, pobiegła w stronę wozu. Towarzyszyły jej okrzyki kobiety. Jakichś dwóch mężczyzn pomimo deszczu wyszło na werandę, a jeden z nich zawołał:

– Hej! Co robisz, kobito? Śpieszy ci się, czy co?

Zignorowała te nawoływania i wskoczyła szybko za kierownicę.

Przekręciła kluczyk w stacyjce, próbując uruchomić silnik. Z jej ust wydobywał się nieprzerwany potok przekleństw. Poczuła panikę i zamęt w głowie. Zupełnie nie wiedziała, co robi Wilcox. Spróbowała ponownie zapalić, wdeptując nerwowo pedał gazu i przekręcając co chwila kluczyk. W końcu silnik warknął głucho i zawył przeraźliwie. Skierowała wóz prosto na ulicę, nie spoglądając nawet w lusterko wsteczne. Opony zapiszczały na mokrym chodniku i zarzuciło samochodem. Wyprostowała i pomknęła przed siebie.

Przyspieszyła skręcając w boczną uliczkę za rogiem. Dostrzegła Wilcoxa znajdującego się w połowie przecznicy, akurat w momencie gdy oświetliło go słabe światło ulicznej latarni. Wytężyła wzrok, lecz nigdzie nie mogła dostrzec Fergusona.

Ponownie wcisnęła pedał gazu, aż silnik zawył skarżąc się na takie traktowanie. Klęła głośno na powolny, wynajęty wóz. Zrównała się z Wilcoxem przed końcem przecznicy. Detektyw skręcał właśnie w jednokierunkową ulicę kierując się pod prąd. Pospiesznie opuściła szybę i natychmiast poczuła na twarzy mżawkę.

– Jedź! – szybko wskazał Wilcox. – Odetnij mu drogę!

Popędził za swoją ofiarą, omijając nierówności chodnika. Shaeffer krzyknęła na znak zgody i pomknęła mokrą ulicą.

Musiała minąć jeszcze jedną przecznicę, zanim mogła skręcić. Przejechała skrzyżowanie na czerwonym świetle, po czym skręciła gwałtownie, zmuszając parę nastolatków do odskoczenia w tył. Posłali pod jej adresem wiązankę przekleństw. Wjechała w wąską ulicę. Po obu stronach majaczyły ciemne budynki, które ograniczały jej widoczność. Mniej więcej w połowie drogi do następnej przecznicy dwa samochody stały zaparkowane równolegle do siebie i Shaeffer musiała się nieźle nabiedzić, by zmieścić wóz między nimi. Przejechała prawie na styk.

Za następnym rogiem szarpnęła mocno kierownicę w prawo i skierowała się do miejsca, gdzie, jak się spodziewała, dogoni Wilcoxa i Fergusona. Tysiące myśli kłębiły się w jej głowie; co powiedzieć, jak działać. Zdała sobie sprawę, że dzieje się coś, co wymyka się spod kontroli.

Skoncentrowała się na drodze przed sobą, próbując dostrzec w ciemności dwóch mężczyzn kluczących po wąskich uliczkach miasta.

Nigdzie ich jednak nie zauważyła.

Zwolniła, rozglądając się bacznie, zaglądając do wąskich bocznych alejek i zniszczonych zaułków. Cienie zdawały się rozbudowywać w monolit ciemności. Ulica była całkowicie opustoszała.

Zatrzymała wóz na środku ulicy i wyskoczyła z niego, zostawiając otwarte drzwi. Rozejrzała się uważnie, szukając jakiegoś śladu dwóch mężczyzn. Nie widząc nikogo, zaklęła głośno i usiadła ponownie za kierownicą.

Do cholery, powiedziała do siebie. Na pewno skręcili w inną ulicę albo przecięli jakiś pusty parking. Mogli zniknąć w ciemnym zaułku.

Ruszyła szybko, próbując zgadywać i szacować. Skręciła za następnym rogiem tylko po to, żeby poczuć jeszcze silniejszą rozpacz, gdy nic nie zauważyła.

Zatrzymała wóz, ostro wrzuciła wsteczny bieg i wycofała skręcając w ulicę, z której właśnie wyjechała. Ruszyła przed siebie. Światła samochodu rozpraszały mrok. Przejechała przez kolejną przecznicę i gwałtownie nacisnęła na hamulec, zatrzymując wóz niemal w miejscu.