Drżącą ręką przekręciła kluczyk w stacyjce. Kiedy zamknęła drzwi, poczucie bezpieczeństwa pozwoliło jej złości obudzić się ponownie.
– Ten cholerny, głupi sukinsyn. Gdzie on się podziewa, do diabła?
Własny głos wydał jej się chrapliwy i skomlący. Pożałowała, że w ogóle otworzyła usta. Potrząsnęła mocno głową i wyjrzała przez okno, przez moment pozwalając sobie na pokrzepiające marzenia, że Bruce Wilcox wyjdzie z jakiegoś cienia zdyszany, oblany potem, mokry i niezadowolony. Spoglądała przez jakiś czas na ulicę, ale nigdzie go nie zauważyła.
– Cholera – powiedziała ponownie, podniesionym głosem.
Nie chciała odjeżdżać, bo z pewnością minutę później on by wyłonił się z ciemności i będzie musiała się tłumaczyć, że zostawiła go samego.
– Przecież go nie zostawiam, do diabła – tłumaczyła sobie. – To on mnie.
Nie miała pojęcia, co robić. Nad miastem zapadła głęboka noc. Deszcz padał teraz ze zdwojoną siłą, tworząc kałuże na ulicy. Bezpieczne i ciepłe wnętrze samochodu wzmacniało w niej poczucie samotności. Położyła rękę na dźwigni zmiany biegów i ruszyła z przesadnym, bolesnym wysiłkiem na twarzy. Przebycie jednej przecznicy wydawało się niezwykle wyczerpujące.
Jechała powoli, z powrotem do budynku, w którym znajdowało się mieszkanie Fergusona, rozglądając się uważnie. Zatrzymała się, spoglądając na nie wyróżniający się dom, ale nie dostrzegła żadnych świateł. Wjechała na krawężnik i czekała przez pięć minut. Potem następne pięć. Nie zauważyła żadnego znaku życia i pojechała do miejsca, gdzie po raz ostatni widziała Wilcoxa. Następnie sprawdziła kilka sąsiednich ulic. Próbowała wmówić sobie, że złapał taksówkę lub zatrzymał jakiś wóz patrolowy i czeka teraz w motelu razem z Cowartem i Tannym Brownem. Że jest na posterunku, przesłuchuje Fergusona i zastanawia się, gdzie, do diabła, jestem. Prawdopodobnie tak. Może właśnie skłonił go do mówienia i zamknął się z nim w jakimś małym pokoju, i nie ma czasu wysłać kogoś po mnie. W każdym razie uważa, że będę, do cholery, wiedziała, co robić. Skręciła w szeroką drogę prowadzącą do centrum miasta. Po chwili znalazła wyjazd na rogatki, a kilka minut później jechała z powrotem do motelu. Czuła się jak dziecko; młoda i strasznie niedoświadczona. Zawaliła rutynowe postępowanie; nie zastosowała się do przepisów i spieprzyła wszystko fatalnie.
Oczekiwała, że Bruce Wilcox nakrzyczy na nią za to, że straciła go z oczu i nie ubezpieczała. Chryste! To jest pierwsza rzecz, jakiej uczą w akademii, przypomniała sobie.
Wjechała na motelowy parking, szybko uporządkowała swoje rzeczy i pobiegła przez strugi deszczu w stronę pokoju, w którym – jak oczekiwała – trzej mężczyźni będą czekali na nią niecierpliwie.
Cowart pomyślał, że śmierć zakradła się blisko niego. Uciekł z mieszkania Fergusona przepełniony strachem i niepokojem, starając się powstrzymać emocje, jednak bez większego powodzenia. Tanny Brown wypytał go o szczegóły rozmowy z Fergusonem, potem pozwolił Cowartowi zatopić się w ciszy, gdy ten milczał uparcie. W umyśle policjanta pojawiło się przeczucie, że coś się jednak wydarzyło. Coś, czego Cowart naprawdę się przestraszył.
Zatrzymali się przy New Brunswick i Rutgers, żeby zobaczyć, gdzie Ferguson uczęszczał na zajęcia. Szli skuleni w strugach deszczu i w wilgotnym zimnie, omijając studentów spieszących do domów. Cowart ostatecznie opisał przebieg rozmowy. Przedstawił zaprzeczenia Fergusona i jego interpretacje, przekazując treść rozmowy policjantowi jak najdokładniej, aż do momentu gdy dotarł do punktu, w którym Ferguson groził jemu i jego córce. To zatrzymał dla siebie. Widział oczy detektywa wpatrzone w swoją twarz, czekające na coś.
– Co jeszcze?
– Nic.
– Dalej, Cowart. Jesteś przerażony. Co ci powiedział?
– Nic. Cała ta rzecz mnie przeraziła.
Teraz zaczyna się pan trochę domyślać, jakie to uczucie przebywać w celi śmierci…
Tanny Brown chciał przesłuchać taśmę.
– Nie możesz – odparł Cowart. – Zabrał ją.
Detektyw poprosił, żeby Cowart pokazał mu swój notes, ale reporter stwierdził, że po pierwszej stronie pismo przemieniło się w bezużyteczne bazgrały. Obaj poczuli się schwytani w sidła, lecz nie chcieli przyznać się do tego wrażenia.
Powrócili do motelu wczesnym wieczorem, znużeni, zniechęceni godzinami szczytu i wzajemnym brakiem współpracy. Brown zostawił Cowarta w pokoju, a sam wyszedł załatwić swoje sprawy i wykonać kilka telefonów, przyrzekając wcześniej, że przyniesie coś do jedzenia. Policjant wiedział, że wydarzyło się więcej, niż zostało mu powiedziane, ale wiedział także, że będzie musiał na swój sposób zdobyć tę informację. Nie sądził, żeby Cowart był w stanie przetrzymać swój strach i milczenie zbyt długo. Niewielu ludzi potrafiło tego dokonać. Pozostało tylko kwestią czasu, zanim pęknie i podzieli się tą groźbą.
Nie miał pojęcia, jaki powinien uczynić następny krok, ale zakładał, że byłaby to reakcja na jakieś posunięcie Fergusona. Rozważył sens ponownego aresztowania, oskarżając go o morderstwo Joanie Shriver. Wiedział, że to będzie nielegalne, ale pozwoli sprowadzić Fergusona z powrotem na Florydę. Istniało jeszcze inne wyjście. Mógł kontynuować swoją pracę zajmując się wszystkimi nie rozwiązanymi sprawami w stanie, aż do czasu gdy znajdzie coś, co mogłoby ściągnąć faceta na salę sądową.
Westchnął ciężko. To mogło potrwać tygodnie, miesiące, a nawet dłużej. Czy masz tyle cierpliwości? – zapytał sam siebie. Przez chwilę próbował wyobrazić sobie zaginioną małą dziewczynkę z Eatonville. Jak moje własne córki, pomyślał. Ile jeszcze innych umrze, podczas gdy ty będziesz wykonywał tę pracę muła?
Nie miał jednak wyboru. Zaczął wykręcać numery telefonów, przesyłając wiadomości do różnych wydziałów policji stanu Floryda, z którymi kontaktował się kilka dni wcześniej. Pracuj według schematu, nakazywał sobie. Przeszukać każde małe miasteczko i wioskę, które odwiedził Ferguson w minionym roku. Znaleźć zaginioną dziewczynkę, następnie znaleźć jakiś dowód, który pozwoli go przymknąć. Znajdzie się jakiś przypadek, gdzie dowód nie został ukryty bądź zniszczony. To była żmudna, staranna robota. Pomyślał, że każda godzina zbliża jakieś dziecko, gdzieś, nie wiadomo gdzie, do śmierci. Nienawidził każdej uciekającej mu sekundy.
Cowart siedział w małym pokoju próbując podjąć jakąś decyzję. Przejrzał swój notes, lecz bazgroły drwiły sobie z niego. Odczytał listę miejsc, które odwiedził Ferguson na Florydzie, odkąd wyszedł z celi śmierci i powrócił do Newark, do szkoły. Siedem podróży. Czy umarło siedem małych dziewczynek? Zastanowił się.
Czy podczas każdej podróży ktoś umierał?
Czy może morderca powracał innym razem?
Joanie Shriver. Dawn Perry. Musiały być jeszcze inne. Jego głowę wypełnił korowód małych dziewczynek – wszystkie idące do innego świata; dziewczynki w krótkich spodenkach i podkoszulkach, w dżinsach, z włosami spiętymi w końskie ogonki, wszystkie samotne i niewinne. Oczami wyobraźni ujrzał Fergusona czołgającego się w ich kierunku z rozwartymi ramionami, z uśmiechem na twarzy. Wzbudzającego poczucie bezpieczeństwa, blefującego i niosącego śmierć. Potrząsnął głową, jakby chciał uwolnić się od przykrych wyobrażeń i zastąpiły je słowa Blaira Sullivana. Przypomniał sobie bezwzględnego mordercę wyrażającego się z łatwością, z jaką pozbawiał życia.
Czy jesteś zabójcą, Cowart?
Czy jestem? – zastanowił się.
Spojrzał ponownie na listę miejsc na Florydzie, które odwiedził Ferguson, i poczuł obezwładniający strach przechodzący od barków po koniuszki palców.