Выбрать главу

W wejściu pojawił się Tanny Brown. Trzymał w ręku dwie brązowe papierowe torby, które podał Cowartowi.

– Mieli jedynie majonez – powiedział. Jego wzrok spoczął na Shaeffer stojącej sztywno na środku pokoju. – Gdzie jest Bruce? – zapytał.

– Rozdzieliliśmy się – odparła.

Brown uniósł brwi w zdziwieniu. W tym samym momencie poczuł niepokój, który aż skręcił mu żołądek. Natychmiast ulotniło się wszystko, zniknęły wszelkie problemy – prócz tego jednego. Przeszedł powoli przez pokój, jak gdyby przesadzał ze zbyt rozważnym stawianiem kroków. Nie mógł powstrzymać myśli, które nagle zaczęły wypełniać jego wyobraźnię.

– Rozdzieliliście się? Gdzie? Jak?

Shaeffer spojrzała na niego nerwowo.

– Zauważył, jak Ferguson wychodzi ze swego mieszkania, i poszedł za nim. Zostałam w samochodzie, starałam się nie tracić ich z oczu. Poruszali się bardzo szybko. Chyba się przeliczyłam. W każdym razie rozdzieliliśmy się. Szukałam go na obszarze jakichś pięciu, sześciu przecznic. Wróciłam i sprawdziłam w mieszkaniu Fergusona, lecz tam również go nie było. Pomyślałam, że może powrócił tutaj, złapał jakiś wóz patrolowy lub taksówkę.

– Pozwól mi zrozumieć… Poszedł za Fergusonem…

– Poruszali się szybko.

– Czy musiał?

– Nie sądzę.

– Dlaczego w takim razie to zrobił?

– Nie mam pojęcia – odparła Shaeffer, przerażona i wściekła. – Po prostu zobaczył Fergusona i wypadł jak bomba z samochodu. Wyglądało, jakby koniecznie chciał się z nim zmierzyć. Nie wiem, co zamierzał zrobić.

– Czy słyszałaś coś? Widziałaś coś?

– Nie. Wilcox szedł jakieś pięćdziesiąt metrów, może trochę mniej, za Fergusonem, potem żadnego śladu, niczego.

– Co zrobiłaś?

– Wysiadłam z samochodu, chodziłam po ulicach, wypytywałam ludzi i nic.

– A zatem – spytał zirytowany Tanny Brown – jak sądzisz, co się zdarzyło? Shaeffer spojrzała na potężnego detektywa i wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. Myślałam, że będzie tutaj albo przynajmniej zadzwoni. Brown rzucił krótkie spojrzenie na Cowarta.

– Jakieś wiadomości na sekretarce? – Nie.

– Czy próbowałaś dzwonić na posterunek?

– Nie – odparła Shaeffer. – Jestem tutaj dopiero od kilku minut.

– W porządku – mruknął Brown. – Zróbmy przynajmniej to. Skorzystaj z telefonu w swoim pokoju. Gdyby dzwonił, ta linia nie będzie zajęta.

– Chciałabym się przebrać – powiedziała Shaeffer. – Pozwól, że…

– Zadzwoń od razu – polecił chłodno Brown.

Zawahała się, po czym skinęła głową. Wyjęła z kieszeni klucz do pokoju. Chciała powiedzieć coś jeszcze do Tanny’ego Browna, ale przemyślała to i wyszła bez słowa.

– Co o tym myślisz? – spytał Cowart.

Brown odwrócił się i strzelił palcami w powietrzu.

– Nic nie myślę. I ty też nic nie myśl.

Cowart skinął jedynie głową, zdając sobie sprawę, że żądanie detektywa było niemożliwe do wykonania. Brak informacji był denerwujący. Jedli kanapki, czekając w milczeniu na dzwonek telefonu.

Shaeffer wróciła po półgodzinie.

– Połączyłam się z oficerami dyżurnymi na okolicznych posterunkach – powiedziała. – Ani śladu po nim. Przynajmniej tam się nie zameldował. Żaden z nich nie miał dziwnych telefonów, jak powiedzieli. Na jednym posterunku mieli na głowie jakąś sprawę strzelaniny, ale to miało związek z gangiem ulicznym. Wszyscy stwierdzili zgodnie, że pogoda wpływa na spokój na ulicach. Zadzwoniłam do kilku stacji pogotowia, dla zasady. Do straży pożarnej. I nic.

Brown spojrzał na nich.

– Tracimy czas – odezwał się nagle. – Zbieramy się. Musimy znaleźć Wilcoxa.

Cowart spojrzał do swego notesu.

– Ferguson ma dzisiaj zajęcia, późno wieczorem. Postępowanie karne. Dwudziesta – dwudziesta druga trzydzieści. Być może śledził go przez całą drogę, aż do New Brunswick.

Brown skinął głową, po czym pokręcił nią przecząco.

– To jest możliwe, ale nie możemy czekać.

– Co to da, że się stąd zabierzemy? Przypuśćmy, że on właśnie wraca.

– Przypuśćmy, że nie wraca.

– On jest twoim partnerem. Jak myślisz, co teraz może robić?

Shaeffer wypuściła powoli powietrze z płuc. To jest to, pomyślała sobie. To musi być to. Prawdopodobnie ścigał tego skurczybyka aż do jakiegoś autobusu, a następnie do pociągu i nie miał okazji zadzwonić. A teraz śledzi go w drodze powrotnej z zajęć i nie wróci przed północą. Odczuła niewielką ulgę, która jednak pozwoliła jej uwolnić się od przykrego uczucia bezradności, trapiącego ją od czasu, gdy straciła Wilcoxa z oczu. Nagle uświadomiła sobie, że w pokoju świeci światło, dostrzegła plastikowe dekoracje, meble, uspokajający znajomy wystrój wnętrza. Przez chwilę wydawało się, jakby powróciła z kopalni zatopionej głęboko w trzewiach ziemi i znalazła się na jasno oświetlonej słońcem powierzchni. Poczucie bezpieczeństwa płynące z tej iluzji rozprysło się jak mydlana bańka rozbite przez ostry dźwięk głosu Browna.

– Zamierzam teraz wyjść. – Wskazał na Shaeffer. – Chcę, żebyś pokazała mi, gdzie to wszystko się wydarzyło. Chodźmy.

Cowart wziął swój płaszcz i wyszli prosto w objęcia nocy.

Shaeffer prowadziła, Tanny Brown wcisnął się głęboko w fotel.

Gdyby Wilcox miał możliwość, na pewno by zadzwonił i Brown był o tym święcie przekonany.

Nie miał wątpliwości, że Wilcox jest bezczelny, wybuchowy, czasami niebezpieczny i za często działa pod wpływem impulsów, zadufany we własne możliwości. Te cechy Wilcoxa potajemnie bawiły Tanny’ego Browna. Czasami czuł, że jego własne życie jest zbyt sztywne, wyraźnie określone. Zawsze był podporządkowany odpowiedzialności: jako dziecko, jedząc niedzielny obiad po kościele, słuchał, jak jego ojciec mówi: „Powstaniemy!” – i odbierał te słowa jako komendę; nosił piłkę drużynie futbolowej, niósł pomoc rannym podczas wojny; został najbardziej nobilitowanym czarnym w siłach okręgu Escambia. W moim życiu nie ma odrobiny spontaniczności. Nie ma jej już od wielu lat. Zdał sobie sprawę, że tym się kierował przy doborze partnerów; Bruce Wilcox, który odbierał świat na prostych zasadach, widząc dobro i zło, i nigdy nie zastanawiając się zbyt długo nad żadną decyzją, był idealną przeciwwagą dla niego.

Jestem bez mała zazdrosny, pomyślał Brown.

Wspomnienia sprawiły, że poczuł się jeszcze gorzej. Instynkt podpowiadał mu, że coś się stało, lecz nie był jeszcze w stanie przeciwdziałać temu przeczuciu nieszczęścia. Przypominał sobie ich przyjaźń. Dziesiątki razy Wilcoxa nieco ponosiło, a potem wracał do stada skruszony, pobity, z zaczerwienioną twarzą i gotów wysłuchać tyrady, którą wygłaszał mu Tanny Brown. Problem polegał na tym, że wszystkie te wypadki miały miejsce w przeszłości, w bezpiecznych granicach ich rodzinnych stron, gdzie obaj dorastali i gdzie czuli się bezpieczni i silni.

Tanny Brown złapał się na tym, że wpatruje się przez okno w nieprzeniknioną ciemną noc.

Nie tutaj, pomyślał. Nigdy nie powinniśmy tutaj przyjeżdżać.

Odwrócił się gniewnie do Cowarta.

Powinienem pozwolić skurczybykowi utopić się samemu, pomyślał.

Cowart również wpatrywał się w mroki nocy. Ulica wciąż świeciła się od deszczu, odbijając wilgotne światła z ulicznych latarni i neonów umieszczonych w oknach barów. Mgła unosiła się nad chodnikiem, poruszana od czasu do czasu przez parę z kanałów, która wystrzeliwała w górę niczym płomień z palenisk rozzłoszczonych nocą bogów. Shaeffer prowadziła samochód, a Tanny Brown rozglądał się uważnie dookoła. Cowart obserwował dwójkę policjantów.

Nie pamiętał, kiedy stwierdził, że te poszukiwania nie przyniosą żadnego rezultatu. Może to stało się wtedy, gdy wpadli na drogę szybkiego ruchu i kluczyli przez środek miasta, kiedy uderzyła w niego lodowata obojętność nocy. Nie podzielił się z nikim swoimi przypuszczeniami; widział, że z każdą przemijającą sekundą Brown zbliżał się do jakiegoś krańca. Widział, jak Shaeffer prowadzi samochód, i zrozumiał, że ona również jest wstrząśnięta zniknięciem Wilcoxa. Z całej trójki on przejmował się najmniej. Nie lubił Wilcoxa, nie ufał mu, ale wciąż czuł chłód na myśl, że detektyw mógł zostać na zawsze połknięty przez ciemność.