– Rzeczywiście – odparł. – To wcale nie jest głupi żart. Takie są okoliczności. Mężczyźni uśmiechnęli się, lecz nie z powodu dopisujących humorów.
– W porządku – powiedział Tanny Brown. – Czas na pobudkę. Odwrócił się w stronę chałupy, przypominając sobie, jak zjawił się tutaj po raz pierwszy w poszukiwaniu Fergusona. Nie rozumiał nagłego wybuchu uprzedzeń i ogarniającej go fali nienawiści. Wszystkie uczucia, o których w Pachouli chciał zapomnieć, ujawniły się, kiedy Robert Earl Ferguson został zabrany do miasta na przesłuchanie w sprawie zabójstwa małej Joanie Shriver. Bardzo nie chciał przechodzić przez to powtórnie.
Ruszył ostrożnie, krocząc prosto po ubitej ścieżce prowadzącej do werandy, nie sprawdzając, czy Cowart podąża za nim. Reporter wziął głębszy oddech, zastanawiając się przez chwilę, dlaczego powietrze wydało się nagle suche, po czym ruszył szybko za porucznikiem.
Brown zatrzymał się na stopniach werandy prowadzących do wejścia. Obrócił się do Cowarta i syknął:
– Jeśli wypadki potoczą się diabelnie szybko, upewnij się, że nie stoisz na linii strzału.
Cowart przytaknął. Poczuł podniecenie penetrujące jego ciało i ścigające strach, który odzywał się wewnątrz.
– I oto jesteśmy – powiedział policjant.
Pokonał schody, skacząc po dwa stopnie naraz. Cowart podążał tuż za nim. Ich kroki rozbrzmiały na wypłowiałych drewnianych deskach, które zaskrzypiały uzupełniając nagły dźwięk przeszywający poranną ciszę. Brown stanął z jednej strony drzwi i popchnął Cowarta na drugą stronę. Otworzył drzwi z siatką zabezpieczającą przed owadami i złapał za klamkę, chcąc przekręcić ją ostrożnie, lecz pozostała nieruchomo.
– Zamknięte? – wyszeptał Cowart.
– Nie. Po prostu się zacięła. Przynajmniej tak myślę – odparł Brown.
Pokręcił klamką ponownie. Potrząsnął głową w kierunku Cowarta. Uniósł pięść i walnął trzy razy w drewnianą framugę pokrytą pęcherzykami odpadającej farby, aż zatrzęsła się ściana domu.
– Ferguson! Policja! Otwierać!
Zanim ucichło echo jego głosu, gwałtownym ruchem otworzył szerzej drzwi z ochronną siatką. Potem cofnął się o krok i kopnął dziko. Framuga trzasnęła, wydając odgłos przypominający strzał z pistoletu. Cowart bezwiednie uskoczył w bok. Brown przyglądał się przez chwilę, po czym wycelował uważnie i kopnął ponownie. Tym razem drzwi odchyliły się nieco, ukazując ciemny korytarz.
– Policja! – krzyknął ponownie.
Przecisnął się przez powstałą szczelinę, wsuwając najpierw ramiona, niczym jakiś oszalały zawodnik futbolowy pragnący za wszelką cenę zdobyć następny punkt dla swojej drużyny.
Zniszczone drzwi skrzypiały niemiłosiernie. Tanny Brown odepchnął je z furią i wskoczył do małego saloniku. Pochylił się stojąc na ugiętych nogach i z broni trzymanej przed sobą mierzył we wszystkie strony.
– Policja! Ferguson, wyłaź! – krzyknął ponownie.
Cowart wahał się przez chwilę, po czym podążył za detektywem. Stanął za jego plecami. Zdawało mu się, że wciąż słyszy odgłos roztrzaskujących się drzwi. To było jak stanięcie na skraju urwiska. Jakby wiatr drążył jego uszy, szumiąc przeraźliwie.
– Cholera! – zawołał Brown, jak gdyby zaczynał wymawiać następny rozkaz. Jego głos przeciął powietrze niczym brzytwa.
Robert Earl Ferguson wyszedł z bocznego pokoju.
Przez moment wydawało się, że jego ciemna skóra zlewa się z szarymi cieniami poranka pełzającymi we wnętrzu chaty. Ruszył wolno w kierunku przyczajonego policjanta. Miał na sobie luźną koszulkę marines i pospiesznie naciągnięte dżinsy. Jego bose stopy wydawały ciche odgłosy stąpania w zetknięciu z wypolerowaną podłogą z twardego drewna. Uniósł ociężale ręce, prawie ironicznie. Wszedł do saloniku i spojrzał na Browna, który wyprostował się ostrożnie i powoli. Na twarzy Fergusona błąkał się fałszywy uśmieszek. Rozejrzał się szybko dookoła, zatrzymując wzrok na wyważonych drzwiach, potem na Matthew Cowarcie. Na koniec spojrzał prosto na Tanny’ego Browna.
– Zapłacisz za drzwi? – zapytał. – Nie były zamknięte. Po prostu trochę się zacinają. Nie było potrzeby ich rozwalać. Wieśniacy nie muszą zamykać swoich domów. Wiesz przecież. Co znowu do mnie masz, detektywie? – W głosie zabójcy nie wyczuwało się ponaglenia czy paniki, jedynie wyprowadzający z równowagi spokój, tak jakby oczekiwał ich przybycia.
– Wiesz, czego od ciebie chcę – powiedział Brown przez zaciśnięte zęby i wycelował broń w klatkę piersiową Fergusona.
Stali bez ruchu, spoglądając na siebie wojowniczo.
– Wiem, czego chcesz. Chcesz kogoś oskarżyć. Zawsze to samo – powiedział zimno Ferguson.
Przyjrzał się wycelowanej w siebie broni, po czym spojrzał policjantowi prosto w oczy, mrużąc powieki tak, że oczy wydawały się tak szorstkie jak jego głos.
– Nie mam przy sobie broni – powiedział. Rozłożył ręce, pokazując puste dłonie. – I niczego nie zrobiłem. Nie potrzebujesz tego rewolweru.
Tanny Brown nie poruszył się i Cowart zauważył przebłysk zdenerwowania i zwątpienia w oczach Fergusona, przebłysk, który zniknął tak szybko, jak się pojawił. Ferguson zachowywał się jak człowiek, który wie, że nie można go przyskrzynić. Cowart spojrzał na Browna i stwierdził, że porucznik nie może nic zrobić Fergusonowi.
Zabójca obrócił się w stronę Cowarta, ignorując policjanta. Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu i reporter poczuł nieprzyjemny chłód.
– Po co pan tutaj przyjechał, panie Cowart? Oczekiwałem, że pan zmądrzał. Czy ma pan jakieś nowe powody?
– Nie. Po prostu wciąż szukam odpowiedzi – odparł Cowart.
– Myślałem, że nasza pogawędka rozwiała pana wszelkie wątpliwości. Nie mogę sobie wyobrazić, jakie pytania pozostały jeszcze bez odpowiedzi. Myślałem, że wszystko jest jasne.
Ostatnie słowa zostały wypowiedziane wolno i szorstko.
– Nic nigdy nie jest jasne – odparł Cowart.
– No cóż – odezwał się ostrożnie Ferguson, rzucając szybkie spojrzenie na Browna. – Dostałeś już pan jedną odpowiedź. Widzisz, co ten człowiek robi. Kopie w drzwi. Straszy ludzi rewolwerem. Prawdopodobnie szykuje się, żeby ponownie skopać mój tyłek.
Ferguson odwrócił się w kierunku Browna.
– Co chcesz wykopać ze mnie tym razem?
Tanny Brown nie odpowiedział.
Cowart potrząsnął głową.
– Nie tym razem – powiedział.
Ferguson warknął gniewnie. Mięśnie ramion napięły się gwałtownie, żyły na szyi nabrzmiały.
– Nie mogę ci nic powiedzieć – w głosie Fergusona pojawiła się złość. Zrobił jeden krok w kierunku reportera, ale natychmiast się zatrzymał. Cowart zauważył, jak Ferguson z trudem się opanowuje.
– Nic nie wiem. A gdzie twój partner, poruczniku? Zamierza mnie znowu pobić? Stęskniłem się za detektywem Wilcoxem. Skorzystasz znowu z jego pomocy, hę?
– Ty mi powiedz, gdzie on jest… – powiedział Tanny Brown. Jego głos był wciąż spokojny, lecz słowa niczym miecze cięły przestrzeń pomiędzy dwoma mężczyznami. – Jesteś ostatnią osobą, która go widziała.
– Doprawdy? – Ferguson sprawiał wrażenie dopiero co przebudzonego człowieka, który przygotowuje się do odpowiedzi. Zaczął mówić szybciej. – Czy mógłbym opuścić ręce, zanim zaczniemy rozmawiać?
– Nie. Co się stało z Wilcoxem?
Ferguson uśmiechnął się ponownie. Opuścił ręce, nie zważając na słowa policjanta.