Выбрать главу

– Zużyła ostatni nabój strzelając do mnie kilka dni temu. Nie jest naładowana.

Stara kobieta odwróciła się w jego stronę.

– Jesteś głupcem, jeśli tak myślisz. – Patrzyła zimno na reportera. – Założysz się o swoje życie, że nie włożyłam nowego naboju?

Tanny Brown trzymał swój rewolwer wycelowany w kobietę.

– Nie chcę strzelać – powiedział.

– Może ja chcę – odparła. – Jedną rzecz wiem na pewno. Nie zabierzesz drugi raz mego wnuka. Najpierw musiałbyś zabić mnie.

– Pani Ferguson, wie pani, co on zrobił…

– Nie obchodzi mnie, co zrobił. On jest wszystkim, co mi pozostało i nie pozwolę ci znowu go zabrać.

– Czy kiedykolwiek słyszała pani, co on zrobił tej małej dziewczynce? – zapytał nagle Cowart.

– Nie obchodzi mnie to – odparła. – Nie mój interes.

– Ona nie była jedyną – powiedział powoli Cowart. – Były jeszcze inne. W Perrine i Eatonville. Małe czarne dzieci, pani Ferguson. Zabił je również.

– Nic nie wiem o żadnych dzieciach – odparła drżącym głosem.

– Zabił również mojego partnera – powiedział cicho Tanny Brown, jak gdyby głośne wymówienie tych słów mogło sprawić, że straci nad sobą kontrolę.

– Nie obchodzi mnie to. Nie obchodzi mnie żadna z tych rzeczy.

Ferguson schował się za babkę.

– Zatrzymaj ich tam, babciu – powiedział i wycofał się głównym korytarzem w głąb domu.

– Nie mam zamiaru pozwolić mu uciec – oznajmił Tanny Brown.

– No to zabiję cię albo ty zabijesz mnie – odparła stara kobieta.

Cowart ujrzał, jak Brown naciska powoli na spust. Widział również, jak lufa przesuwa się delikatnie.

Cisza, podobnie jak słabe poranne światło, wypełniła pokój. Stara kobieta i Tanny Brown stali bez ruchu.

Nie zrobi tego, pomyślał Cowart. Gdyby zamierzał ją zabić, już by to zrobił. W tym samym momencie kiedy ujrzał strzelbę. Teraz tego nie zrobi.

Tanny Brown poczuł, jak coś ściska mu wnętrzności. Smak kwasu wydzielanego z żołądka drażnił język. W tej starej kobiecie widział kruchość, lecz równocześnie stalową, silną wolę.

Zabij ją, powiedział sobie w duchu, po czym dodał: jak możesz?

Wszystkie myśli uporządkowały się nagle; wagi, ciężary przesuwały się to w jedną, to w drugą stronę.

Robert Earl Ferguson wszedł ponownie do pokoju. Miał teraz na sobie szarą bluzę przewieszoną przez szyję, a na nogach modne buty. W dłoni trzymał małą sportową torbę.

Spróbował po raz ostatni.

– Załatw ich, babciu – powiedział, lecz w jego głosie brakowało przekonania. Nie wierzył, że mogła spełnić jego żądanie.

– Idź – odezwała się lodowato. – Idź i nie wracaj tu więcej.

– Babciu – odezwał się głosem przepełnionym nie uczuciem czy smutkiem, lecz frustracją i niezadowoleniem.

– Nie do Pachouli. Nie do mojego domu. Nigdy więcej. Jesteś opętany złem, którego nie potrafię zrozumieć. Idź i rób to gdzieś indziej. Ja próbowałam – powiedziała gorzko. – Może nie byłam bardzo dobra, ale próbowałam, jak mogłam. Lepiej byś umarł młodo i nie przyniósł tutaj tego całego zła. Idź więc i nie przynoś go tu więcej. To wszystko co mogę ci teraz dać. Idź już. Cokolwiek się stanie jak wyjdziesz za próg, to już twoja sprawa, nie moja. Rozumiesz?

– Babciu…

– Ani jednej kropli krwi więcej, ani jednej – powiedziała ostatecznie. Ferguson roześmiał się nieprzyjemnie i odparł bez charakterystycznego akcentu:

– Dobrze. Jeśli tego chcesz, to w porządku.

Odwrócił się w kierunku Cowarta i Browna. Uśmiechnął się znowu i rzekł:

– Myślałem, że skończymy to dzisiaj. Zdaje mi się, że jednak nie. Przypuszczam, że innym razem.

– On nigdzie nie pójdzie – powiedział Brown.

– Pójdzie – odparła stara kobieta. – Chcesz go? To będziesz musiał poszukać gdzieś indziej. Nie w moim domu. I będziesz musiał zabrać gdzieś indziej cały ten zły interes, tak jak powiedziałam jemu. To samo tyczy się ciebie. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. To dom, gdzie mieszka Jezus, i chcę, żeby tak zostało.

Tanny Brown skinął potakująco głową. Wyprostował się, a ruch ten świadczył, że zgadza się ze starą kobietą. Nie opuścił jednak broni, trzymał ją wciąż wycelowaną w babkę Fergusona, podczas gdy zabójca przeszedł obok niego ostrożnie, lecz zdecydowanie w kierunku drzwi wejściowych. Brown nie spuszczał go z oczu, a lufa rewolweru zmieniała położenie, podążając śladem mordercy.

– Po prostu idź – powiedziała staruszka i jakiś głęboki smutek przeszył jej głos, a stare oczy wydawały się nabrzmiałe od krwawych łez żalu.

On również ją zabił, myśl niczym błyskawica przemknęła przez mózg Cowarta.

Ferguson, wciąż poruszając się ostrożnie, dotarł do rozwalonych drzwi wejściowych. Obejrzał się po raz ostatni.

– To bez różnicy. Znajdę cię znowu – powiedział Brown.

– Nawet jeśli ci się uda, nadal nic to nie będzie oznaczało, ponieważ znowu odejdę czysty – odparł Ferguson. – Zawsze tak będzie, Tanny Brown. Zawsze.

Nie miało znaczenia, czy było to fałszywe chełpienie się czy nie. Możliwość wypowiedziana w tych słowach zawisła w przestrzeni między dwoma mężczyznami.

Cowart pomyślał, że świat przewrócił się do góry nogami; zabójca odchodził wolny, a policjant został uwięziony bez możliwości reakcji. Zrób coś! – krzyknął w myśli do siebie, lecz nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Widział jedynie nieustanny strach i zagrożenie, które ukazywały się niczym jakaś koszmarna wizja. Teraz na mnie kolej, pomyślał i nagle zauważył, jak na twarzy Fergusona wykwita wyraz zdumienia, po czym usłyszał krzyk:

– Wszyscy nie ruszać się!

Wysoki, wibrujący maksymalnym napięciem głos.

Jakieś pięć kroków za babką Fergusona stała Andrea Shaeffer w pozycji gotowej do oddania strzału, trzymając w obu dłoniach odbezpieczony pistolet kaliber.38. Znajdowała się w korytarzu prowadzącym do tylnych, kuchennych drzwi, przez które niezauważenie dostała się do środka.

– Rzuć strzelbę! – wrzasnęła ponownie, starając się zagłuszyć krzykiem własny niepokój.

Stara kobieta nie posłuchała jednak i jak w starym filmie zaczęła się powoli odwracać w kierunku, skąd doszedł ją głos następnego intruza. Wyglądała, jakby przygotowywała się do oddania strzału.

– Stój! – krzyknęła detektyw, gdy podwójna lufa niczym oczy zabójcy została wymierzona dokładnie w jej klatkę piersiową. Wiedziała, że śmierć często chodzi w parze z wahaniem i tym razem nie mogła pozwolić, by wymknęła jej się spod kontroli.

Cowart otworzył usta w niezrozumiałym krzyku. Brown zdążył jeszcze zawołać: – Nie! – lecz słowo utonęło w głębokim huku wystrzałów.

Olbrzymi pistolet poderwał się gwałtownie w jej dłoniach, jakby ożywiony złą intencją. Z wielkim wysiłkiem starała się nad nim zapanować. Trzy strzały eksplodowały w małym, ciemnym pomieszczeniu i odbijały się echem w pozostałych pokojach.

Pierwsza kula ugodziła w starą kobietę, odrzucając ją w tył, jakby ważyła nie więcej niż powiew wiatru. Druga rozbiła się o ścianę, wyrzucając w powietrze fragmenty tynku i fontannę drzazg. Trzeci pocisk roztrzaskał szybę w oknie, znikając w budzącym się poranku. Trafiona staruszka wypuściła strzelbę z rąk w momencie, gdy bezlitosny pocisk rzucił nią o ścianę domu, po której osunęła się powoli z szeroko rozłożonymi ramionami, jakby w błagalnym geście.

– Jezu, nie! – zawył Tanny Brown.

Podszedł do leżącej kobiety i zawahał się. Odwrócił wzrok od szybko powiększającej się plamy krwi na nocnej koszuli. Spojrzał najpierw na Cowarta, który stał zmrożony, szeroko rozdziawiając usta. Reporter zamrugał powiekami, jakby budził się ze złego snu.