Przejrzał pozostałe zdjęcia, w większości ujęcia z miejsca zbrodni, pokazujące, jak wyglądała po wyciągnięciu jej z bagniska. Dostrzegł na nich również potwierdzenie słów Bruce’a Wilcoxa. Wokół ciała widniały dziesiątki odbitych w błocie śladów stóp. Dokładniej przyjrzał się fotografiom i dostrzegł więcej oznak zatarcia śladów w miejscu zbrodni; podniósł wzrok, gdy usłyszał głos Wilcoxa.
– Na Boga, Tanny, co ci zajęło tyle czasu?
Wstał, odwrócił się i jego wzrok padł na porucznika Theodore’a Browna.
– Miło mi pana poznać, panie Cowart – powiedział policjant, wyciągając dłoń.
Cowart uścisnął ją, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Natychmiast odnotował wygląd zewnętrzny policjanta: Tanny Brown był gigantycznym mężczyzną, wysokim na ponad dwa metry, o szerokich barach i długich, potężnych ramionach. Miał krótko przycięte włosy i nosił okulary. Ale przede wszystkim był czarny, jak głęboka barwa ciemnego onyksu.
– Coś nie tak? – spytał Tanny Brown.
– Nie – odparł Cowart. – Nie wiedziałem, że jest pan czarny.
– A co, wy, chłopcy z miasta, myślicie, że my tu wszyscy jesteśmy jak jakieś białe herbatniczki, jak Wilcox?
– Nie. Po prostu się nie spodziewałem. Przepraszam.
– Nic się nie stało. Właściwie – policjant mówił dalej swoim jednostajnym głosem bez żadnego akcentu – jestem przyzwyczajony do zdziwienia. Ale gdyby pan pojechał do Mobile, Montgomery albo Atlanty, spotkałby pan znacznie więcej czarnych przyodzianych w mundury policyjne, niż się panu zdaje. Czasy się zmieniają. Nawet policja, choć w to pewnie pan nie uwierzy.
– Dlaczego?
– Ponieważ – kontynuował Brown mówiąc jasno i przejrzyście – jedynym powodem, dla którego pan tu jest, jest to, że uwierzył pan w te bzdury, których naopowiadał panu ten sukinsyn morderca i jego adwokaci.
Cowart nie odpowiedział. Po prostu usiadł na krześle i patrzył, jak porucznik rozparł się na miejscu, które wcześniej zajmował Wilcox. Detektyw wziął rozkładane krzesełko i usiadł obok porucznika.
– Wierzy pan w to? – spytał Brown niespodziewanie.
– Dlaczego? Czy to dla pana ważne, żeby wiedzieć, w co wierzę?
– To mogłoby uprościć parę spraw. Mógłby pan powiedzieć: „Tak, wierzę, że przemocą wyciągnęliście od tego dzieciaka zeznanie”, i nie mielibyśmy za bardzo o czym mówić. Odpowiedziałbym: „Nie, to absurd”; mógłby pan to zapisać w swoim notesiku i to by zamykało sprawę. Napisałby pan swój artykuł i stałoby się, co by się stało.
– A więc nie upraszczajmy sprawy – odpowiedział Cowart.
– Tak też sądziłem – odparł Brown. – Więc czego chce się pan dowiedzieć?
– Chcę się dowiedzieć wszystkiego. Od samego początku. A szczególnie chcę się dowiedzieć, dlaczego aresztował pan Fergusona, i chcę się dowiedzieć, jak wyglądało przyznanie się do winy. I proszę niczego nie pomijać. Czy nie tak właśnie zwraca się pan do osoby, która ma złożyć zeznanie?
Tanny Brown poprawił swe potężne ciało na krześle i uśmiechnął się, bynajmniej nie z zadowolenia.
– Tak, tak się zwracam – odpowiedział. Obrócił się na krześle, zastanawiając się i przez cały czas nie spuszczając oka z Cowarta. – Robert Earl Ferguson znajdował się na czele listy najbardziej podejrzanych od momentu, kiedy znaleziono ciało dziewczynki.
– Dlaczego?
– Był podejrzanym przy innych napadach.
– Co? Tego wcześniej nie słyszałem. Jakich innych napadach?
– Sześć gwałtów w okręgu Santa Rosa i po drugiej strony granicy z Alabamą, koło Atmore i Bay Minette.
– Jakie ma pan dowody, że był zamieszany w inne napady?
Brown potrząsnął głową.
– Nie mam dowodów. Fizycznie najlepiej odpowiadał charakterystyce, jaką stworzyliśmy wspólnie z detektywami w tamtych okręgach. I wszystkie gwałty zdarzyły się w czasie, kiedy był poza szkołą, na wakacjach; odwiedzał tę swoją starą babcię.
– Tak, i co?
– I tyle.
Cowart przez chwilę milczał.
– Tylko tyle? Żadnych dowodów śledczych, które wiązałyby go w jakiś sposób z tymi napadami? Chyba pokazał pan tym kobietom jego zdjęcie.
– Tak. Nikt go nie poznał.
– A włos, który znalazł pan w jego samochodzie – ten, który nie pasował do Joanie Shriver – porównał go pan z włosami ofiar w tych innych sprawach?
– Tak.
– I co?
– Nie pasował.
– Czy sposób dokonania przestępstwa, w przypadku tych pozostałych napadów, był taki sam jak w przypadku Joanie Shriver?
– Nie. W każdym z tych pozostałych przypadków występowały pewne podobieństwa, ale aspekty spraw były różne. W kilku wypadkach użyto broni palnej, żeby zastraszyć ofiary, w innych noża. W przypadku kilku kobiet przestępca wyśledził je i wszedł do domu. Jedna akurat uprawiała jogging. Nie byliśmy w stanie określić spójnego wzorca.
– Czy ofiary były białe?
– Tak.
– Czy były młode, jak Joanie Shriver?
– Nie, wszystkie były dorosłe.
Cowart zastanowił się przez chwilę, zanim zadał dalsze pytania.
– Wie pan, poruczniku, jakie są statystyki FBI dotyczące gwałtów dokonywanych przez czarnych na białych?
– Pan mi na pewno powie.
Cowart kontynuował:
– Mniej niż cztery procent przypadków w skali całego kraju. Jest to rzadkość, mimo stereotypu i powszechnej paranoi. Ile miał pan w Pachouli przypadków gwałtów dokonywanych przez czarnych na białych, przed sprawą Roberta Earla Fergusona?
– Nie przypominam sobie żadnego. I niech mi pan nie robi wykładów o stereotypach. – Brown zmierzył Cowarta wzrokiem. Wilcox gniewnie poruszył się na krześle.
– Statystyki niczego nie dowodzą – dodał cicho.
– Nie? – zdziwił się Cowart. – Dobrze. Więc przebywał w domu na wakacjach.
– Zgadza się.
– I nikt go za bardzo nie lubił. Takie są moje spostrzeżenia.
– Dokładnie. Był podłym sukinsynem. Patrzył na innych z góry.
Cowart przyjrzał się policjantowi.
– Zdaje pan sobie sprawę, jak to głupio brzmi? Nielubiany osobnik przyjeżdża odwiedzić babkę, a pan chce go posądzić o gwałt. Nic dziwnego, że mu się tu nie podobało.
Tanny Brown zaczął coś mówić ze złością, chcąc udzielić odpowiedzi, ale przerwał. Przez kilka chwil wpatrywał się w Cowarta, jakby chciał przewiercić go wzrokiem. W końcu odpowiedział powoli:
– Tak. Zdaję sobie sprawę, jak to głupio brzmi. Pewnie po prostu jesteśmy tu głupi. – Oczy zwęziły mu się ostro. Nie masz na mnie żadnego haczyka, pomyślał.
Cowart pochylił się na krześle i mówił spokojnym głosem pozbawionym emocji:
– I to dlatego najpierw pan pojechał do domu jego babki, żeby go znaleźć?
– Tak, zgadza się.
Brown zaczął mówić coś jeszcze, lecz nieoczekiwanie zamknął usta. Cowart wyczuwał napięcie, jakie wytworzyło się między nimi, i wiedział, co porucznik miał zamiar w tym momencie powiedzieć. Dlatego odezwał się do niego:
– Bo miał pan takie przeczucie, tak? Szósty zmysł doświadczonego policjanta. Podejrzenie, które musiał pan zbadać. To właśnie chciał pan powiedzieć, tak?
Brown spojrzał na niego z wściekłością.