Porucznik skończył i czekał na reakcję Cowarta. Dziennikarz dostrzegł nagle szansę i zdecydował się wykorzystać swoją przewagę.
– Jakie są przepisy w waszym departamencie w kwestii wnoszenia broni do sali przesłuchań?
– Proste; nie wolno. Trzeba ją zostawić u dyżurnego sierżanta. Wszyscy gliniarze o tym wiedzą. Dlaczego?
– Czy mógłby pan wstać na chwilkę?
Brown wzruszył ramionami i wstał.
– Teraz proszę odsłonić kostki.
Zdziwił się i zawahał.
– Nie rozumiem.
– Niech pan spełni moją prośbę, poruczniku.
Brown wpatrywał się w niego gniewnie.
– To chciał pan zobaczyć? – Podniósł nogę i oparł but o biurko, jednocześnie podciągając nogawkę spodni. Do łydki przymocowaną miał małą kaburę z brązowej skóry, w którą wetknięty był rewolwer o kalibrze.38, z krótką lufą.
Porucznik opuścił nogę.
– Nie wymierzył pan tej broni w Fergusona i nie powiedział, że go zabije, jeśli się nie przyzna, czy tak?
– Nie, absolutnie nie. – W głosie detektywa pojawiło się chłodne poirytowanie.
– I nigdy nie pociągał pan za spust tak, żeby iglica trafiała w pustą komorę?
– Nie.
– Więc skąd wiedział o tym rewolwerze, skoro mu go pan nie pokazywał?
Brown wpatrywał się w Cowarta ponad biurkiem, w oczach miał lodowatą złość.
– Rozmowa skończona – powiedział. Wskazał drzwi.
– Myli się pan – odparł Cowart, podnosząc się z miejsca. – Dopiero się zaczęła.
Rozdział piąty
Dziennikarze wkraczają niekiedy w pewną strefę, przestrzeń – omijają muszkę i trafiają w sam cel. Wszelkie inne sprawy codzienne zacierają się, a zebrany materiał zaczyna przybierać w wyobraźni konkretne kształty. Luki w fabule, niekompletne fakty, które należy uzupełnić, ukazują się w pełnym świetle; dziennikarz uzupełnia wszystkie elementy artykułu, jak grabarz rzucający na wieko trumny zgarnianą łopatą ziemię.
Matthew Cowart dotarł do tej strefy.
Niecierpliwie stukał palcami po pokrytym linoleum blacie stołu, czekając, aż sierżant Rogers przyprowadzi Fergusona do sali widzeń. Podróż do Pachouli napełniła go energią pytań i odpowiedzi. Artykuł już na wpół powstał w jego umyśle; nastąpiło to w chwili, gdy Tanny Brown gniewnie przyznał, iż Wilcox uderzył Fergusona. To niewinne przyznanie się rozpostarło całą panoramę kłamstw. Cowart nie wiedział, co dokładnie zaszło pomiędzy detektywami i ich ofiarą, ale wiedział, że było wystarczająco dużo pytań, aby uzasadnić jego artykuł i prawdopodobnie, żeby ponownie rozpatrzyć sprawę. Teraz pragnął nowych składników. Jeśli Ferguson nie zabił dziewczynki, to kto to zrobił? Gdy Ferguson stanął w drzwiach z nie zapalonym papierosem wystającym z ust i naręczem dokumentów sądowych, Cowart omal nie skoczył na równe nogi.
Uścisnęli sobie dłonie i Cowart przyglądał się, jak Ferguson sadowi się na krześle na przeciwko niego.
– Będę na zewnątrz – powiedział sierżant, zamykając dziennikarza i skazańca w małym pomieszczeniu. Rozległ się trzask przekręcanego zamka. Więzień uśmiechał się, nie z zadowoleniem, ale kołtuńsko i przez krótką chwilę Cowart, porównując uśmiech, który widział przed sobą, z lodowatą złością, jaką wyrażały oczy Tanny’ego Browna, poczuł niezdecydowanie. Po chwili to uczucie minęło, a Ferguson rzucił swoje akta na stół, który pod ich ciężarem wydał stłumiony łoskot.
– Wiedziałem, że pan wróci – powiedział Ferguson. – Wiedziałem, czego się pan tam dowie.
– I jak się panu wydaje, czego się dowiedziałem?
– Że mówiłem prawdę.
Cowart zawahał się i postanowił osłabić nieco pewność siebie więźnia.
– Dowiedziałem się, że część z tego, co pan mówił, była prawdą.
Ferguson natychmiast się najeżył.
– Co, do diabła, ma pan na myśli? Nie rozmawiał pan z tymi gliniarzami? Nie widział pan tego miasteczka wsioków? Nie dotarło do pana, co to za mieścina?
– Jeden z tych wsiowych gliniarzy jest czarny. Nie powiedział mi pan o tym.
– Co, myśli pan, że dlatego iż ma ten sam kolor skóry co ja, natychmiast jest w porządku? Sądzi pan, że to mój brat? Że nie jest takim samym rasistą, jak ten jego zasrany współpracownik? Gdzieś pan był, Panie Dziennikarzu? Tanny Brown jest gorszy niż jakikolwiek inny wsiowy szeryf. Przy nim wszyscy inni gliniarze z głębokiego Południa wyglądają jak grupa zranionych serduszek ze Związku Chrześcijan. Jest biały aż po serce i duszę, i jedyna rzecz, jakiej nienawidzi bardziej niż siebie samego, to ludzie o takim samym kolorze skóry. Niech pan o to popyta. Niech pan się dowie, kto jest największym rzeźnikiem w Pachouli. Ludzie panu powiedzą, że to ta świnia. Jestem pewien.
Ferguson zerwał się z krzesła. Chodził po celi uderzając pięścią w otwartą dłoń; ostre klaśnięcia podkreślały jego słowa.
– Nie rozmawiał pan z tym starym prawnikiem, który mnie sprzedał?
– Rozmawiałem z nim.
– Rozmawiał pan z moją babką?
– Tak.
– Nie przejrzał pan akt?
– Za dużo tego nie mieli.
– Nie rozumie pan, dlaczego konieczne im było to przyznanie się do winy?
– Rozumiem.
– Nie widział pan tego rewolweru?
– Widziałem.
– Nie czytał pan tego zeznania?
– Czytałem.
– Pobiły mnie te skurczysyny!
– Przyznali, że uderzyli pana raz albo dwa…
– Raz albo dwa! Chryste! To dobre. Pewnie powiedzieli, że było to coś w rodzaju miłosnych poklepywań, co? Raczej małe nieporozumienie niż pobicie, czy tak?
– Tak z ich relacji wynikało.
– Skurwysyny!
– Spokojnie…
– Spokojnie! Niech mi pan powie, jak mam do tego podchodzić spokojnie? Te cholerne skurwysyny siedzą tam sobie i wygadują, co im się podoba. A mnie pozostają tylko mury i krzesło w perspektywie.
Ferguson podniósł głos i znowu otworzył usta, ale zamilkł i zatrzymał się gwałtownie na środku pokoju. Spojrzał na Cowarta, jakby starał się odzyskać spokój, który tak nieoczekiwanie go opuścił. Wydawało się, że starannie rozważa, co ma powiedzieć, zanim zaczął kontynuować.
– Wiedział pan, panie Cowart, że do dzisiaj rana mieliśmy szlaban? Wie pan, co to znaczy, prawda? – spytał Ferguson, wyraźnie starając się stłumić podniecenie brzmiące w głosie.
– Niech mi pan powie.
– Gubernator podpisał nakaz wykonania kary śmierci. Wszystkich nas trzyma się w celach przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, aż minie ważność nakazu lub egzekucja zostanie przeprowadzona.
– Co się stało tym razem?
– Facet dostał jeszcze trochę odroczenia. – Ferguson pokręcił głową. – Ale balansuje na skraju przepaści. Wie pan, jak to się wszystko odbywa. Najpierw składa się wszelkie apelacje w oparciu o sprawę. Potem przechodzi się do poważnych zagadnień, jak zgodność kary śmierci z Konstytucją. Albo uprzedzenia rasowe przysięgłych. To ostatnie jest tutaj niezwykle popularne. Stara się wybronić na tej podstawie. Próbuje się wymyślić coś nowego. Coś, na co nie wpadły jeszcze te wszystkie prawnicze umysły. A przez cały czas tik-tak, tik-tak. Czas ucieka.
Ferguson podszedł z powrotem do krzesła, usiadł ostrożnie i skrzyżował ręce na stole przed sobą.