Выбрать главу

– Wie pan, co się dzieje z duszą, jak ogłaszają szlaban? Cała zamarza. Jest się w pułapce i czuje się każde tyknięcie tego zegara, jakby był zainstalowany w sercu. Czujesz się, jakbyś to ty miał umrzeć, bo wiesz, że pewnego dnia przyjdą i zarządzą szlaban, bo na nakazie wykonania wyroku śmierci będzie widniało twoje nazwisko. To tak jakby cię zabijali, powoli, tak żeby krew kapała kropla po kropli, aż wykrwawisz się na śmierć. Wtedy wszyscy w celach śmierci dostają szału. Niech pan spyta sierżanta Rogersa, on panu powie. Najpierw rozlegają się gniewne wrzaski i krzyki, ale to trwa tylko kilka minut. Potem w celach śmierci zapada cisza. Niemal słychać, jak ci faceci pocą się z przerażenia. Nagle coś się zaczyna dziać, jakiś drobny hałas przerywa ciszę i wszyscy znowu zaczynają krzyczeć, inni wrzeszczą. Jeden facet wrzeszczał przez dwanaście godzin, aż umarł. Szlaban wyciska z człowieka wszystkie zdrowe zmysły, pozostawia jedynie nienawiść i szaleństwo. Tylko to zostaje. A w końcu cię wyprowadzają.

Ostatnie zdanie Ferguson wypowiedział bardzo cicho, po czym wstał i znowu zaczął chodzić po pokoju.

– Wie pan, czego tak nienawidziłem w Pachouli? Jej spokoju ducha. Tego, jak była przyjemna. Jak cholernie przyjemna i spokojna. – Ferguson zacisnął pięść. – Nienawidziłem tego, że wszystko tam ma swoje miejsce i działa bez zarzutu. Wszyscy się znają i dokładnie wiedzą, co przyniesie im życie. Wstają rano. Idą do pracy. Tak, proszę pana, nie, proszę pana. Wracają do domu. Piją drinka. Jedzą obiad. Włączają telewizor. Idą spać. Następnego dnia robią to samo. W piątek wieczorem idą na mecz. W sobotę jadą na piknik. W niedzielę do kościoła. Nie ma żadnej różnicy, czy jest się białym czy czarnym, tyle że biali kierują, a czarni noszą toboły, jak wszędzie na Południu. I nie cierpiałem, że wszystkim z tym dobrze. Chryste, jak im było dobrze z tym schematem. Odliczali kolejne dni, takie same jak wczoraj, takie same jak jutro. Rok po roku.

– A pan?

– Ma pan rację. Ja do tego nie pasowałem. Bo pragnąłem czegoś innego. Chciałem do czegoś dojść. Moja babcia była taka sama. Czarni w tamtej okolicy twierdzili, że jest zawziętą starą babą, która zadziera nosa, co to nie ona, mimo że mieszka w ubogiej chałupie bez bieżącej wody, a z tyłu ma zagrodę na kurczaki. Ci, którzy to zauważyli, tacy jak cholerny Tanny Brown, nie mogli znieść jej dumy. Nie mogli się pogodzić z tym, że przed nikim nie chyli czoła. Poznał ją pan. Czy zrobiła na panu wrażenie osoby, która ustępuje miejsca na chodniku, żeby ktoś mógł przejść?

– Nie.

– Przez całe życie walczyła. A gdy ja się pojawiłem i nie wpasowałem się w ich schemat, po prostu się do mnie dobrali.

Chciał ciągnąć dalej, ale Cowart mu przerwał.

– W porządku, Ferguson, dobrze. Powiedzmy, że to wszystko prawda. I powiedzmy, że napiszę artykuł. Kiepskie dowody. Niedokładne dochodzenie. Niekompetentny adwokat. Wymuszone zeznanie. To tylko połowa pana obietnicy. – Ferguson słuchał go teraz z pełnym skupieniem. – Chcę nazwisko. Prawdziwego mordercę, o którym pan wspomniał. Bez pieprzenia.

– Jaką mam gwarancję…

– Żadnej. Mój artykuł, w którym przedstawiona będzie moja relacja.

– Tak, ale tu chodzi o moje życie. Może moją śmierć.

– Żadnej gwarancji.

Ferguson usiadł i spojrzał na Cowarta.

– Co pan naprawdę o mnie wie? – spytał.

Pytanie zdziwiło Cowarta. Co wie?

– To co mi pan powiedział. Co inni mi powiedzieli.

– Wydaje się panu, że mnie pan zna?

– Może trochę.

Ferguson zrobił kpiącą minę.

– Myli się pan. – Zastanawiał się, jakby rozważając to, co przed chwilą powiedział. – Jestem taki, jakiego pan mnie widzi. Może nie jestem ideałem i może powiedziałem coś, czego nie powinienem był mówić, albo zrobiłem coś, czego nie powinienem był robić. Może nie powinienem tak wkurzyć całego miasteczka, że jak w mieście pojawił się sprawca zamieszania, tylko ja przyszedłem im do głowy i nawet nie zdając sobie z tego sprawy, pozwolili, żeby prawdziwy zabójca pojechał sobie spokojnie dalej.

– Nie rozumiem.

– Zrozumie pan. – Ferguson zamknął oczy. – Wiem, że potrafię być czasami przykry, ale człowiek powinien być taki, jaki jest, racja?

– Chyba tak.

– Widzi pan, tak właśnie stało się w Pachouli. W miasteczku pojawił się złoczyńca. Zatrzymał się na parę chwil i pozwolił, żeby to na mnie spadły wszystkie okruchy zła. – Roześmiał się na widok wyrazu twarzy Cowarta. – Spróbuję inaczej. Niech pan sobie wyobrazi faceta, bardzo złego faceta, który jedzie samochodem na południe i zjeżdża z autostrady do Pachouli. Zatrzymuje się tuż obok szkoły, pod drzewem, może żeby zjeść hamburgera z frytkami. Zauważa młodą dziewczynę. Udaje mu się ją namówić, żeby wsiadła do samochodu, ponieważ ma dość przyzwoity wygląd. Był pan tam. Nic trudnego, żeby w ciągu kilku minut znaleźć się na bagnach, gdzie panuje jedynie cisza i spokój. Załatwia ją tam i jedzie dalej. Wyjeżdża stamtąd na zawsze i nie myśli o tym, co zrobił, dłużej niż przez minutę czy dwie, a i to jedynie po to, żeby sobie przypomnieć, jakie to było wspaniałe uczucie pozbawić tę dziewczynkę życia.

– Niech pan mówi dalej.

– Facet jedzie zygzakami na południe stanu. Rozrabia trochę w Bay City. Trochę w Tallahassee. W Orlando. W Lakeland. W Tampa. Aż do Miami. Uczennica. Para turystów. Kelnerka w barze. Problem polega na tym, że jak dociera do metropolii, jest zbyt nieostrożny i wpada. Wpada porządnie, po samą szyję. Za morderstwo. Mówi to panu coś?

– Zaczyna. Niech pan mówi dalej.

– Sprawa ciągnie się w sądzie przez kilka lat i w końcu facet ląduje tutaj w celi śmierci. I co się tu okazuje? Dowcip wszech czasów. Największy żart, jaki sobie można wyobrazić. Facet siedzący w celi obok czeka na wykonanie wyroku za przestępstwo, które on sam popełnił i prawie o nim zapomniał, bo było tyle innych, cholernych przestępstw, że już mu się pomieszały w głowie. Niemal pęka ze śmiechu. Tylko że dla faceta z celi obok to wcale nie jest takie śmieszne, mam rację?

– Chce mi pan powiedzieć, że…

– Tak, panie Cowart. Mężczyzna, który zabił Joanie Shriver, siedzi tutaj, w celi śmierci. Słyszał pan o facecie, który nazywa się Blair Sullivan?

Cowart oddychał przerywanie. To nazwisko eksplodowało mu w głowie jak pocisk.

– Słyszałem.

– Każdy słyszał o Sullivanie, racja, Panie Dziennikarzu?

– Racja.

– To właśnie on ją załatwił.

Cowart poczuł, jak czerwienieje mu twarz. Chciał poluzować krawat, wystawić głowę za jakieś okno, stanąć gdzieś na wietrze, zrobić cokolwiek, co dałoby mu trochę powietrza.

– Skąd pan wie?

– On mi to powiedział! Wydawało mu się, że to najlepszy dowcip, jaki słyszał.

– Niech pan powtórzy dokładnie, co powiedział.

– Niedługo po tym, jak go tu przysłali, wsadzili go do celi obok mojej. Wie pan, że ma nie za bardzo pod kopułą. Wybucha śmiechem, mimo że nikt nie opowiada żadnego dowcipu. Płacze bez powodu, gada do siebie. Rozmawia z Bogiem. I ma taki cholerny, cichy głos przypominający syczenie, jak jakaś żmija. To najbardziej walnięty skurwysyn, jakiego znam. Tylko że tak naprawdę wcale nie jest walnięty, tylko szczwany jak lis. W każdym razie jakiś tydzień czy dwa później zaczęliśmy gadać i spytał mnie, za co siedzę. Więc powiedziałem mu prawdę: że czekam na śmierć za przestępstwo, którego nie popełniłem. Zaczął się podśmiewać i krztusić, i spytał mnie, za jakie przestępstwo. Więc mu powiedziałem: „Za małą dziewczynkę w Pachouli”. A on na to: „Taką małą blondynkę? Z aparatem ortodontycznym?” „Tak”, mówię. Wtedy zaczął się śmiać, nie mógł przestać. „Na początku maja?”, pyta. Ja mu na to: „Zgadza się”. A on: „Mała dziewczynka cała pocięta nożem i ciało wrzucone do rzeki?” „To też się zgadza”, mówię, „ale skąd ty tyle o tym wiesz?” A on chichocze, śmieje się, parska i kołysze, trzymając za brzuch, takie to dla niego śmieszne. I mówi: „Wiem, że nie załatwiłeś tej dziewczynki, bo to ja ją załatwiłem. Naprawdę była niezła”. Mówi: „Człowieku, jesteś najbardziej upierdolonym gościem na świecie” i śmieje się bez końca. Gotów byłem go zabić na miejscu; zacząłem krzyczeć i wrzeszczeć, i szarpać kraty. Wpadł oddział specjalny, w tych swoich kurtkach lotniczych z gumowymi pałkami, i tymi hełmami z plastikowym gównem przed oczami. Stłukli mi dupę i zaciągnęli do izolatki. Wiesz pan, co to izolatka? Taka mała cela bez okna, tylko z wiadrem i cementową pryczą. Wrzucają tam na golasa, aż zaczniesz zachowywać się porządnie. Jak wyszedłem, przenieśli go już na inne piętro. Gimnastykę mamy o różnych porach, więc go już nie widuję. Podobno naprawdę zbzikował. Czasami w nocy słyszę, jak do mnie woła. „Bobby Earl!” Krzyczy takim ohydnym, cienkim głosem. „Bobby Earl! Dlaczego nie chcesz ze mną pogadaaaać?” I śmieje się, jak mu nie odwołam. Śmieje się bez końca.