– Sierżant Rogers. Dziś pełnię obowiązki oficera dyżurnego w celi śmierci.
– Miło mi pana poznać.
– Proszę wybaczyć, panie Cowart, ale jest jeszcze kilka formalności.
– Jak na przykład?
– Muszę pana przeszukać i sprawdzić pański magnetofon i teczkę. Musi pan jeszcze podpisać oświadczenie o zatrzymaniu pana jako zakładnika.
– Co takiego?
– To po prostu oświadczenie mówiące, że wchodzi pan na teren Więzienia Florydy na własne życzenie i że gdyby podczas tej wizyty został pan wzięty jako zakładnik, nie będzie pan skarżył stanu Floryda ani nie będzie pan oczekiwał nadzwyczajnych wysiłków oswobodzenia pana.
– Nadzwyczajnych wysiłków?
Mężczyzna zaśmiał się i przejechał dłonią po ściętych najeża włosach.
– To znaczy, że nie będzie pan wymagał od nas, żebyśmy ryzykowali własne tyłki, żeby ocalić pański.
Cowart uśmiechnął się i zrobił minę.
– To chyba dla mnie kiepski interes.
Sierżant Rogers rozpromienił się.
– Kiepski. To jasne, że więzienie to kiepski interes dla wszystkich, oprócz tych, którzy tu pracują i na noc udają się do domu.
Cowart wziął od sierżanta dokument i podpisał go zamaszystym zawijasem.
– Cóż – powiedział, wciąż się uśmiechając – nie powiem, żebyście na wstępie napełniali mnie ufnością.
– Och, nie ma się pan o co martwić; nie w przypadku wizyty u Roberta Earla. On jest dżentelmenem i nie jest stuknięty. – Mówiąc to sierżant dokładnie przeszukiwał teczkę Cowarta. Otworzył również magnetofon, żeby sprawdzić, co jest w środku, i zdjął wieczko z kieszonki na baterie, żeby się upewnić, że są one na swoim miejscu. – Co innego, gdyby chciał pan odwiedzić Williego Arthura albo Specsa Wilsona, to ci motocykliści z Fort Lauderdale, których nieco poniosło podczas zabaw z dziewczyną zabraną autostopem; albo z Jose Salazarem, wie pan, zabił dwóch gliniarzy. Przeniknęli do środowiska handlarzy narkotyków. Wie pan, co im kazał zrobić, zanim ich wykończył? Sobie nawzajem? Pewnie się pan domyśla. To panu powinno dać przykład, jak straszni mogą stać się ludzie, gdy tylko chcą. Albo inni milusińscy, których tutaj trzymamy. Większość tych najgorszych przybywa z południa, z pańskiego miasta. Co wy tam robicie, że ludzie się bez przerwy zabijają?
– Sierżancie, gdybym potrafił odpowiedzieć na to pytanie…
Obydwaj się uśmiechnęli. Sierżant Rogers odłożył teczkę Cowarta i gestem kazał mu podnieść ręce do góry.
– To na pewno nieźle, gdy dopisuje tutaj poczucie humoru – powiedział obmacując dłońmi tułów Cowarta. Sprawnie przeszukał go do samego dołu. – W porządku – oznajmił. – Muszę panu w skrócie przedstawić regulamin. Będziecie tylko we dwójkę. Dla bezpieczeństwa pozostanę w pobliżu. Będę stał przed drzwiami. Gdyby potrzebował pan pomocy, proszę zacząć krzyczeć. To się jednak nie wydarzy, bo tu nie chodzi o stukniętego więźnia. A co tam, użyjemy apartamentu dyrektorskiego…
– Czego?
– Apartamentu dyrektorskiego. Tak nazywamy salę przesłuchań przeznaczoną dla tych, którzy się najlepiej sprawują. To zaledwie stół i krzesła, a więc nic takiego. Mamy inne pomieszczenia, które zapewniają więcej bezpieczeństwa.
Robert Earl nie będzie miał założonych żadnych ograniczników. Nawet nie będzie miał skutych nóg. Ale nie wolno panu nic mu podawać. To znaczy, może go pan poczęstować papierosem…
– Nie będę go częstował.
– I dobrze. Bystry z pana facet. Może pan od niego wziąć papiery, jeśli poda panu dokumenty. Ale gdyby to pan chciał mu coś wręczyć, będzie to musiało przejść przeze mnie.
– Co miałbym mu wręczać?
– Och, może pilnik i piłkę do metalu albo jakieś mapy drogowe.
Cowart wydał się zaskoczony.
– Żartuję tylko – powiedział sierżant. – Tutaj oczywiście na ten temat za często nie żartujemy. Na temat ucieczki. Wie pan, to jakoś mało śmieszne. Ale jest wiele sposobów, żeby uciec z więzienia. Nawet z celi śmierci. Wielu więźniów sądzi, że jedną z form są rozmowy z reporterami.
– Pomóc im uciec?
– Pomóc im się wydostać. Każdy chce, żeby prasa zainteresowała się jego przypadkiem. Więźniom zawsze wydaje się, że za mało rozdmuchano ich sprawę. Myślą, że może jeśli narobią dość zamieszania, będą ponownie sądzeni. To się czasami zdarza. Dlatego pracownicy więzienia, jak ja, niemal nienawidzą reporterów. Nienawidzimy widoku tych notesów, ekip telewizyjnych i reflektorów. Tylko nas drażnią, wprowadzają niepotrzebne zamieszanie. Ludziom się wydaje, że więźniowie stwarzają problemy z powodu utraty wolności. Nieprawda. Dużo gorszą rzeczą jest rozbudzanie w nich nadziei, które potem nie są spełniane. Dla was to tylko temat do artykułów. Dla facetów, którzy tu są zamknięci, to kwestia życia. Jeśli uda im się wymyślić jakąś historyjkę, odpowiednią historyjkę, to się stąd wydostaną. Pan i ja wiemy, że nie zawsze tak jest. Rozczarowanie. Potężne, kipiące złością, frustrujące rozczarowanie. Przysparza ono więcej problemów, niż się panu wydaje. My tu lubimy rutynę. Żadnych śmiałych nadziei, żadnych marzeń. Każdy dzień taki sam jak poprzedni. Nie brzmi to zbyt ekscytująco, ale gdy w więzieniu robi się ekscytująco, to ręczę panu, że nie chciałby pan tu wtedy być.
– Cóż, przykro mi, ale chciałem tylko sprawdzić kilka faktów.
– Z mojego doświadczenia wynika, panie Cowart, że nie ma takich rzeczy jak fakty, może oprócz dwóch – faktu narodzin i faktu śmierci. Ale nie ma żadnego problemu. Ja nie jestem taki zatwardziały jak niektórzy tutaj. Nawet podoba mi się, jak coś się dzieje, oczywiście w granicach rozsądku. Niech mu pan tylko nic nie daje. To by mu mogło tylko jeszcze bardziej obrzydzić życie.
– Bardziej niż cela śmierci?
– Musi pan zrozumieć, że nawet w celi śmierci jest wiele sposobów odsiadki. Od nas zależy, czy jest im bardzo ciężko, czy trochę mniej. Jak na razie z Robertem Earlem obchodzimy się dość delikatnie. Och, nadal codziennie przeszukujemy jego celę i robimy mu rewizję osobistą po małym spotkanku, jak to dzisiejsze, ale może wychodzić na podwórko, dostaje książki i tak dalej. Pewnie pan nie przypuszczał, ale nawet w więzieniu jest pełno drobiazgów, których pozbawienie sprawia, że życie jest znacznie bardziej przykre.
– Nic dla niego nie mam. Ale być może on ma jakieś papiery czy coś w tym rodzaju…
– Z tym nie ma problemu. Nie przejmujemy się za bardzo rzeczami przemycanymi poza teren więzienia… – Sierżant znowu się roześmiał. Miał tubalny śmiech, który pasował do jego prostolinijnej mowy. Najwyraźniej Rogers był typem człowieka, który, zależnie od sytuacji, albo mógł bardzo pomóc, albo bardzo uprzykrzyć życie. – Powinien mi pan też powiedzieć, ile to panu zajmie.
– Nie wiem.
– Ach, do diabła, mam cały ranek, więc niech się pan nie spieszy. Potem trochę pana oprowadzę po naszym przybytku. Widział pan kiedyś „pudło”?
– Nie.
– Dużo się można nauczyć.
Sierżant podniósł się. Był barczystym, potężnym mężczyzną o postawie, która wskazywała, że przeszedł w życiu przez wiele trudnych sytuacji i zawsze skutecznie dawał sobie z nimi radę.
– W pewnym sensie nadaje światu właściwe proporcje, jeśli mnie pan rozumie.
Cowart podążył za nim przez drzwi, czując się jak karzeł w porównaniu z potężnymi barami mężczyzny.
Poprowadzono go przez szereg zamykanych drzwi i wykrywacz metalu, obsługiwany przez strażnika, który, gdy przechodzili, uśmiechnął się szeroko do sierżanta. Doszli do centralnego punktu, gdzie zbiegało się kilka skrzydeł ogromnego, zbudowanego w formie koła budynku instytucji. W tej chwili Cowart zdał sobie sprawę z odgłosów więzienia, nieustannej kakofonii podniesionych głosów, metalicznych stukotów i szczęków, gdy otwierano i po chwili zamykano drzwi i przekręcano zamki. Gdzieś z radia wydobywała się muzyka country. Odbiornik telewizyjny był nastawiony na jakiś tasiemcowy serial; do jego uszu docierały głosy, a potem wszechobecna muzyka reklam. Odniósł wrażenie, że otacza go ogromny ruch, jakby pochwycił go silny prąd rzeki, ale oprócz sierżanta i dwóch innych strażników, którzy trzymali wartę w małej budce pośrodku pomieszczenia, było niewielu ludzi. Zajrzał do budki i zauważył elektroniczną deskę rozdzielczą informującą, które drzwi są otwarte, a które zamknięte. W narożnikach pod sufitem zamontowano kamery telewizyjne i monitory pokazywały mrugające, szare obrazy z każdego korytarza cel. Cowart zauważył, że podłoga pokryta była czyściutkim żółtym linoleum, zjaśniałym od dużej liczby chodzących po nim ludzi i bezustannych wysiłków pensjonariuszy więzienia. Zobaczył jakiegoś mężczyznę, ubranego w niebieski dres, pilnie szorującego narożnik brudnym, szarym mopem, bez końca czyszcząc miejsce, które już dawno było czyste.