– Cholera! – zawołał Brown, jak gdyby zaczynał wymawiać następny rozkaz. Jego głos przeciął powietrze niczym brzytwa.
Robert Earl Ferguson wyszedł z bocznego pokoju.
Przez moment wydawało się, że jego ciemna skóra zlewa się z szarymi cieniami poranka pełzającymi we wnętrzu chaty. Ruszył wolno w kierunku przyczajonego policjanta. Miał na sobie luźną koszulkę marines i pospiesznie naciągnięte dżinsy. Jego bose stopy wydawały ciche odgłosy stąpania w zetknięciu z wypolerowaną podłogą z twardego drewna. Uniósł ociężale ręce, prawie ironicznie. Wszedł do saloniku i spojrzał na Browna, który wyprostował się ostrożnie i powoli. Na twarzy Fergusona błąkał się fałszywy uśmieszek. Rozejrzał się szybko dookoła, zatrzymując wzrok na wyważonych drzwiach, potem na Matthew Cowarcie. Na koniec spojrzał prosto na Tanny’ego Browna.
– Zapłacisz za drzwi? – zapytał. – Nie były zamknięte. Po prostu trochę się zacinają. Nie było potrzeby ich rozwalać. Wieśniacy nie muszą zamykać swoich domów. Wiesz przecież. Co znowu do mnie masz, detektywie? – W głosie zabójcy nie wyczuwało się ponaglenia czy paniki, jedynie wyprowadzający z równowagi spokój, tak jakby oczekiwał ich przybycia.
– Wiesz, czego od ciebie chcę – powiedział Brown przez zaciśnięte zęby i wycelował broń w klatkę piersiową Fergusona.
Stali bez ruchu, spoglądając na siebie wojowniczo.
– Wiem, czego chcesz. Chcesz kogoś oskarżyć. Zawsze to samo – powiedział zimno Ferguson.
Przyjrzał się wycelowanej w siebie broni, po czym spojrzał policjantowi prosto w oczy, mrużąc powieki tak, że oczy wydawały się tak szorstkie jak jego głos.
– Nie mam przy sobie broni – powiedział. Rozłożył ręce, pokazując puste dłonie. – I niczego nie zrobiłem. Nie potrzebujesz tego rewolweru.
Tanny Brown nie poruszył się i Cowart zauważył przebłysk zdenerwowania i zwątpienia w oczach Fergusona, przebłysk, który zniknął tak szybko, jak się pojawił. Ferguson zachowywał się jak człowiek, który wie, że nie można go przyskrzynić. Cowart spojrzał na Browna i stwierdził, że porucznik nie może nic zrobić Fergusonowi.
Zabójca obrócił się w stronę Cowarta, ignorując policjanta. Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu i reporter poczuł nieprzyjemny chłód.
– Po co pan tutaj przyjechał, panie Cowart? Oczekiwałem, że pan zmądrzał. Czy ma pan jakieś nowe powody?
– Nie. Po prostu wciąż szukam odpowiedzi – odparł Cowart.
– Myślałem, że nasza pogawędka rozwiała pana wszelkie wątpliwości. Nie mogę sobie wyobrazić, jakie pytania pozostały jeszcze bez odpowiedzi. Myślałem, że wszystko jest jasne.
Ostatnie słowa zostały wypowiedziane wolno i szorstko.
– Nic nigdy nie jest jasne – odparł Cowart.
– No cóż – odezwał się ostrożnie Ferguson, rzucając szybkie spojrzenie na Browna. – Dostałeś już pan jedną odpowiedź. Widzisz, co ten człowiek robi. Kopie w drzwi. Straszy ludzi rewolwerem. Prawdopodobnie szykuje się, żeby ponownie skopać mój tyłek.
Ferguson odwrócił się w kierunku Browna.
– Co chcesz wykopać ze mnie tym razem?
Tanny Brown nie odpowiedział.
Cowart potrząsnął głową.
– Nie tym razem – powiedział.
Ferguson warknął gniewnie. Mięśnie ramion napięły się gwałtownie, żyły na szyi nabrzmiały.
– Nie mogę ci nic powiedzieć – w głosie Fergusona pojawiła się złość. Zrobił jeden krok w kierunku reportera, ale natychmiast się zatrzymał. Cowart zauważył, jak Ferguson z trudem się opanowuje.
– Nic nie wiem. A gdzie twój partner, poruczniku? Zamierza mnie znowu pobić? Stęskniłem się za detektywem Wilcoxem. Skorzystasz znowu z jego pomocy, hę?
– Ty mi powiedz, gdzie on jest… – powiedział Tanny Brown. Jego głos był wciąż spokojny, lecz słowa niczym miecze cięły przestrzeń pomiędzy dwoma mężczyznami. – Jesteś ostatnią osobą, która go widziała.
– Doprawdy? – Ferguson sprawiał wrażenie dopiero co przebudzonego człowieka, który przygotowuje się do odpowiedzi. Zaczął mówić szybciej. – Czy mógłbym opuścić ręce, zanim zaczniemy rozmawiać?
– Nie. Co się stało z Wilcoxem?
Ferguson uśmiechnął się ponownie. Opuścił ręce, nie zważając na słowa policjanta.
– Niech mnie diabli, jeśli wiem. Zniknął gdzieś? Mam nadzieję, że poszedł do piekła. – Na miejscu lekkiego uśmieszku pojawił wzgardliwy uśmiech.
– Newark – powiedział Tanny Brown.
– To samo co piekło – odparł Ferguson.
Brown lekko zmrużył oczy. Po krótkiej przerwie Ferguson znów zaczął mówić:
– Nigdy go tam nie widziałem. Cholera, właśnie wróciłem do Pachouli w nocy. To była długa droga. Mówisz, że Wilcox był w Newark?
– Widział cię. Gonił cię.
– No cóż, nic o tym nie wiem. W istocie jakiś obłąkany, biały facet gonił mnie w nocy, ale nie widziałem, kto to był. Nigdy nie podszedł zbyt blisko. W każdym razie zgubiłem go w jakiejś uliczce. Mocno padało. Nie wiem, co się z nim stało. Wiesz, w tej części miasta, w której mieszkam, cały czas wielu ludzi się gania. Nie należy do rzadkości brać nogi za pas. Jestem pewny, że nie chciałbym być w skórze białego faceta, który włóczy się tam po ciemku, jeśli łapiesz, O co biega. Niezdrowe miejsce. Ludzie stamtąd wyrwaliby ci serce, jeśliby wiedzieli, że mogą je sprzedać za działkę kokainy.
Spojrzał na Cowarta.
– Czyż nie mam racji, panie Cowart? Wyrwaliby serce.
Matthew Cowart poczuł dreszcz gniewu. Nagle wściekłość i frustracja ustąpiły pod naporem fali spokoju. Postąpił krok do przodu i stojąc obok Tanny’ego Browna wskazał ołówkiem Fergusona.
– Skłamałeś. Okłamałeś mnie wcześniej i kłamiesz teraz. Zabiłeś go, co?
I zabiłeś Joanie. Zabiłeś ich wszystkich. Ilu? Ilu, do diabła?
Ferguson wyprostował się.
– Gadasz od rzeczy, panie Cowart – odparł z chłodnym spokojem. – Ten człowiek… – wskazał Tanny’ego Browna – wpoił ci tego rodzaju bzdury. Nikogo nie zabiłem. Powiedziałem ci to już kiedyś. I mówię ci teraz.
Obejrzał się na policjanta.
– Nie masz nic, czym mógłbyś mnie przestraszyć, Tanny Brown. Nie masz niczego, co mógłbyś w ostatniej chwili przedstawić w sądzie, czego jakiś prawnik nie rozerwie na strzępy. Nie masz nic.
– Nie – powiedział Cowart. – Ja mam to wszystko.
Oczy Fergusona posłały gniewne błyski. Reporter poczuł uderzenie gorąca na twarzy.
– Sądzisz, że masz monopol na prawdę, panie Cowart. Nie masz. – Ferguson zacisnął mocno pięści.
Brown postąpił krok do przodu, odgarniając Cowarta ramieniem na bok.
– Pieprzę to. Pieprzę cię, Bobby Earl. Chcę, żebyś udał się ze mną do miasta. Chodźmy…
– Aresztujesz mnie?
– Tak. Za zamordowanie Joanie Shriver. Ponownie. Za stawianie oporu wymiarowi sprawiedliwości. Za ukrywanie tych ubrań w wychodku. Za składanie fałszywych zeznań pod przysięgą. I jako świadka zniknięcia Bruce’a Wilcoxa. To nam daje mnóstwo powodów.
Twarz Tanny’ego Browna wyglądała jak żelazna maska. Wolną ręką sięgnął do kieszeni i wyciągnął kajdanki. Trzymał broń wycelowaną w głowę Fergusona.
– Znasz schemat. Twarzą do ściany, ręce i nogi rozstawione.
– Aresztujesz mnie? – zapytał zabójca, cofając się o krok. Jego głos uniósł się o ton wyżej, sprawiając teraz wrażenie bardziej gniewnego. – Mam już za sobą to oskarżenie. Cała reszta to kupa gówna. Nie możesz tego zrobić!
Tanny Brown uniósł wyżej służbowy rewolwer.
– Popatrz na mnie – powiedział powoli. Jego oczy rzucały błyskawice w kierunku Fergusona. – Nie powinieneś nigdy pozwolić mi ciebie odnaleźć, Bobby Earl, ponieważ dla ciebie wszystko się skończyło. Właśnie teraz. Wszystko się skończyło.
– Nic na mnie nie masz. – Ferguson zaśmiał się chłodno. – Gdybyś miał, zjawiłbyś się tutaj z całą pieprzoną armią, a nie tylko z jednym reporterem i masą cholernie głupich pytań, które nie prowadzą do niczego.
Wypluwał słowa niczym przekleństwa.
– Odejdę wolny, Tanny Brown, i wiesz o tym. – Zaśmiał się. – Odejdę wolny.
Słowom Fergusona zaprzeczały jednak nerwowe ruchy jego ciała. Pochylił ramiona do przodu, rozstawił szeroko nogi, jakby przygotowując się na odparowanie ciosu.