Tanny Brown zauważył kątem oka jakiś ruch.
– Spróbuj. Wiesz, że tylko na to czekam.
– Nie zamierzam iść z tobą – powiedział Ferguson. – Masz nakaz?
– Pójdziesz ze mną – upierał się Brown, a w jego głosie pojawiły się pierwsze oznaki furii. – Mam zamiar ujrzeć cię ponownie w celi śmierci. Słyszysz? Wszystko skończone.
– Nigdy nie będzie skończone – odpowiedział zabójca, cofając się o krok.
– Nikt nigdzie nie pójdzie – zaskrzeczał nagle jakiś podniesiony głos.
Trzej mężczyźni odwrócili się w tym kierunku.
Cowart ujrzał strzelbę o dwóch lufach, za którą wyłoniła się z mroku babka Fergusona. Wycelowała broń prosto w Tanny’ego Browna.
– Nikt nigdzie nie pójdzie – odezwała się ponownie. – Przynajmniej nie do celi śmierci.
Brown błyskawicznie wymierzył pistolet w klatkę piersiową staruszki. Miała na sobie białą koszulę nocną, która powiewała we wszystkie strony. Włosy miała spięte, a stopy bose, jakby weszła prosto z wygodnego łóżka w nocny koszmar. Zakołysała strzelbą, trzymając ją pod ramieniem i celując w policjanta, podobnie jak niegdyś w Cowarta.
– Pani Ferguson – powiedział cicho Tanny Brown, stojąc cały czas w pozycji strzeleckiej. – Musi pani odłożyć broń.
– Nie zabierzesz mojego chłopaka – odezwała się wściekle.
– Pani Ferguson, musi pani zrozumieć.
– Nic nie chcę zrozumieć. Nie zabierzesz stąd mojego chłopaka.
– Pani Ferguson, niech pani nie utrudnia tego, co i tak jest już wystarczająco skomplikowane.
– Skomplikowane czy nie, dla mnie to żadna różnica. Życie bywa ciężkie. Może umieranie będzie łatwiejsze.
– Pani Ferguson, proszę tak nie mówić. Niech pani pozwoli mi wykonywać moją pracę. Wszystko się wyjaśni, zobaczy pani.
– Nie praw mi tu dyrdymałów, Tanny Brown. Nie przynosisz niczego oprócz kłopotów do tego domu.
– Nie – powiedział miękko Brown. – To nie ja przyniosłem kłopoty, tylko twój chłopak. – Szybko przeszedł na język Południa. Zabrzmiało to dziwnie, jakby był turystą, obcokrajowcem, z zakłopotaniem usiłującym się porozumieć w obcej mowie.
– Ty i ten cholerny reporter. Powinnam zabić was przedtem. – Odwróciła się w stronę Cowarta i prawie wypluła z siebie słowa: – Nie przyniosłeś ze sobą niczego oprócz nienawiści i śmierci.
Cowart nie odpowiedział. Pomyślał, że jest w tym trochę prawdy.
– Nie, proszę pani – kontynuował Brown łagodząco. – To nie ja ani on. Przecież wie pani, kto naprawdę przyniósł kłopoty.
Ferguson odsunął się ostrożnie na bok, jakby chciał zwiększyć pole rażenia starej dubeltówki. Jego głos był przepełniony okrucieństwem.
– Dalej, babciu. Zabij ich. Zabij ich obu.
Na twarzy kobiety pojawił się wyraz zdziwienia.
– Zabij ich. Dalej. Zrób to teraz – przynaglał Ferguson, cofając się w kierunku staruszki.
Tanny Brown postąpił krok w przód, wciąż gotowy do oddania strzału.
– Pani Ferguson – powiedział. – Znam panią od długiego czasu. Zna pani moją rodzinę i krewnych. Kiedyś chodziliśmy razem do kościoła. Proszę mnie nie prowokować…
Przerwała mu gwałtownie.
– Wszyscy odwróciliście się ode mnie lata temu, Tanny Brown!
– Zabij ich – wyszeptał jej wnuk, przesuwając się teraz obok niej. Wzrok Browna spoczął na Fergusonie.
– Nie ruszaj się! Ty sukinsynu! I milcz.
– Zabij ich – powtórzył uparcie Ferguson.
– Nie jest naładowana – odezwał się nagle Cowart.
Stał sparaliżowany w miejscu, pragnąc desperacko zanurkować do jakiegoś ukrycia, lecz nie będąc w stanie zmusić swego ciała do reakcji na strach.
– Zużyła ostatni nabój strzelając do mnie kilka dni temu. Nie jest naładowana.
Stara kobieta odwróciła się w jego stronę.
– Jesteś głupcem, jeśli tak myślisz. – Patrzyła zimno na reportera. – Założysz się o swoje życie, że nie włożyłam nowego naboju?
Tanny Brown trzymał swój rewolwer wycelowany w kobietę.
– Nie chcę strzelać – powiedział.
– Może ja chcę – odparła. – Jedną rzecz wiem na pewno. Nie zabierzesz drugi raz mego wnuka. Najpierw musiałbyś zabić mnie.
– Pani Ferguson, wie pani, co on zrobił…
– Nie obchodzi mnie, co zrobił. On jest wszystkim, co mi pozostało i nie pozwolę ci znowu go zabrać.
– Czy kiedykolwiek słyszała pani, co on zrobił tej małej dziewczynce? – zapytał nagle Cowart.
– Nie obchodzi mnie to – odparła. – Nie mój interes.
– Ona nie była jedyną – powiedział powoli Cowart. – Były jeszcze inne. W Perrine i Eatonville. Małe czarne dzieci, pani Ferguson. Zabił je również.
– Nic nie wiem o żadnych dzieciach – odparła drżącym głosem.
– Zabił również mojego partnera – powiedział cicho Tanny Brown, jak gdyby głośne wymówienie tych słów mogło sprawić, że straci nad sobą kontrolę.
– Nie obchodzi mnie to. Nie obchodzi mnie żadna z tych rzeczy.
Ferguson schował się za babkę.
– Zatrzymaj ich tam, babciu – powiedział i wycofał się głównym korytarzem w głąb domu.
– Nie mam zamiaru pozwolić mu uciec – oznajmił Tanny Brown.
– No to zabiję cię albo ty zabijesz mnie – odparła stara kobieta.
Cowart ujrzał, jak Brown naciska powoli na spust. Widział również, jak lufa przesuwa się delikatnie.
Cisza, podobnie jak słabe poranne światło, wypełniła pokój. Stara kobieta i Tanny Brown stali bez ruchu.
Nie zrobi tego, pomyślał Cowart. Gdyby zamierzał ją zabić, już by to zrobił. W tym samym momencie kiedy ujrzał strzelbę. Teraz tego nie zrobi.
Tanny Brown poczuł, jak coś ściska mu wnętrzności. Smak kwasu wydzielanego z żołądka drażnił język. W tej starej kobiecie widział kruchość, lecz równocześnie stalową, silną wolę.
Zabij ją, powiedział sobie w duchu, po czym dodał: jak możesz?
Wszystkie myśli uporządkowały się nagle; wagi, ciężary przesuwały się to w jedną, to w drugą stronę.
Robert Earl Ferguson wszedł ponownie do pokoju. Miał teraz na sobie szarą bluzę przewieszoną przez szyję, a na nogach modne buty. W dłoni trzymał małą sportową torbę.
Spróbował po raz ostatni.
– Załatw ich, babciu – powiedział, lecz w jego głosie brakowało przekonania. Nie wierzył, że mogła spełnić jego żądanie.
– Idź – odezwała się lodowato. – Idź i nie wracaj tu więcej.
– Babciu – odezwał się głosem przepełnionym nie uczuciem czy smutkiem, lecz frustracją i niezadowoleniem.
– Nie do Pachouli. Nie do mojego domu. Nigdy więcej. Jesteś opętany złem, którego nie potrafię zrozumieć. Idź i rób to gdzieś indziej. Ja próbowałam – powiedziała gorzko. – Może nie byłam bardzo dobra, ale próbowałam, jak mogłam. Lepiej byś umarł młodo i nie przyniósł tutaj tego całego zła. Idź więc i nie przynoś go tu więcej. To wszystko co mogę ci teraz dać. Idź już. Cokolwiek się stanie jak wyjdziesz za próg, to już twoja sprawa, nie moja. Rozumiesz?
– Babciu…
– Ani jednej kropli krwi więcej, ani jednej – powiedziała ostatecznie. Ferguson roześmiał się nieprzyjemnie i odparł bez charakterystycznego akcentu:
– Dobrze. Jeśli tego chcesz, to w porządku.
Odwrócił się w kierunku Cowarta i Browna. Uśmiechnął się znowu i rzekł:
– Myślałem, że skończymy to dzisiaj. Zdaje mi się, że jednak nie. Przypuszczam, że innym razem.
– On nigdzie nie pójdzie – powiedział Brown.
– Pójdzie – odparła stara kobieta. – Chcesz go? To będziesz musiał poszukać gdzieś indziej. Nie w moim domu. I będziesz musiał zabrać gdzieś indziej cały ten zły interes, tak jak powiedziałam jemu. To samo tyczy się ciebie. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. To dom, gdzie mieszka Jezus, i chcę, żeby tak zostało.
Tanny Brown skinął potakująco głową. Wyprostował się, a ruch ten świadczył, że zgadza się ze starą kobietą. Nie opuścił jednak broni, trzymał ją wciąż wycelowaną w babkę Fergusona, podczas gdy zabójca przeszedł obok niego ostrożnie, lecz zdecydowanie w kierunku drzwi wejściowych. Brown nie spuszczał go z oczu, a lufa rewolweru zmieniała położenie, podążając śladem mordercy.