Выбрать главу

Dymitr i ja okrążyliśmy róg budynku, zastając zaskakujący widok. Przed nami leżał mały, zamarznięty staw, po którym ślizgali się Lissa i Christian. Była z nimi kobieta, której nie znałam. Stała odwrócona do mnie plecami i jedyne co mogłam zobaczyć, to faliste, czarne jak smoła włosy, zataczające wokół niej łuk, gdy jechała na łyżwach i z gracją się zatrzymała.

Lissa uśmiechnęła się szeroko na mój widok.

– Rose!

Christian spojrzał na mnie i miałam wyraźne odczucie, że uważał, iż przeszkodziłam im w ich romantycznej chwili.

Lissa ruszyła niezgrabnymi krokami do brzegu stawu. Nie była zbyt biegła w jeździe na łyżwach. Mogłam tylko gapić się ze zmieszaniem – i zazdrością.

– Dzięki za zaproszenie na imprezę.

– Myślałam, że będziesz zajęta. – powiedziała Lissa – Poza tym to jest sekret. Nie powinniśmy tu być. – Mogłam im to powiedzieć.

Christian podjechał do niej i po chwili obca kobieta zrobiła to samo.

– Przyprowadzasz rozwalaczy imprez, Dimka? – spytała.

Zastanawiałam się do kogo skierowała te słowa, dopóki nie usłyszałam śmiechu Dymitra. Nie robił tego zbyt często, więc moje zdziwienie wzrosło.

– To niemożliwe utrzymać Rose z dala od miejsc, w których nie powinna być. Zawsze je w końcu znajdzie.

Kobieta wyszczerzyła się w uśmiechu i odwróciła, przerzucając długie włosy na jedno ramię, co nagle pozwoliło mi ujrzeć jej twarz w całości. Zużyłam każdą drobinę mojej ledwie utrzymywanej samokontroli, by nie zareagować. Jej twarz w kształcie serca miała duże oczy, dokładnie tego samego odcienia jak u Christiana, bladego, zimnego błękitu. Usta, które się do mnie uśmiechały były delikatne, śliczne i lśniące odcieniem różu, który podkreślał resztę jej rysów.

Ale przez jej lewy policzek, szpecąc to co w innym wypadku byłoby całkiem gładką, bladą skórą, przebiegały wypukłe, fioletowawe blizny. Ich kształt i ułożenie wyglądały tak, jakby ktoś ugryzł i wyszarpnął jej kawałek policzka. Co, zrozumiałam po chwili, dokładnie się stało.

Przełknęłam ślinę. Niespodziewanie wiedziałam kim jest. Ciocia Christiana. Gdy jego rodzice zamienili się w Strzygi, wrócili po niego, chcąc go ukryć i zamienić w Strzygę, gdy już dorośnie. Nie znałam szczegółów, ale wiedziałam, że jego ciocia obroniła ich oboje. Jak wcześniej wspomniałam, Strzygi były śmiercionośne. Odwróciła ich uwagę wystarczająco do czasu, gdy pojawili się Strażnicy, ale nie odeszła bez szkody.

Wyciągnęła do mnie ubraną w rękawiczkę dłoń.

– Tasha Ozera – powiedziała – Dużo o tobie słyszałam, Rose.

Przesłałam Christianowi groźne spojrzenie, a Tasha się roześmiała.

– Nie martw się – dodała – To były same dobre rzeczy.

– Nie, nie były. – odparował.

Potrząsnęła głową z rozdrażnieniem.

– Szczerze, nie mam pojęcia skąd u niego takie okropne maniery. Nie odziedziczył ich po mnie. – To było oczywiste, pomyślałam.

– Co wy właściwie tu robicie? – zapytałam.

– Chciałam spędzić trochę czasu z tą dwójką – zmarszczyła lekko brwi i czoło. – Ale naprawdę nie lubię wałęsać się przy samej szkole. Oni nie zawsze są serdeczni…

Nie od razu załapałam o co chodzi. Władze szkolne zwykle dokładają osobistych starań, kiedy członkowie rodów królewskich przyjeżdżali z wizytą. Wtedy zrozumiałam.

– Przez… Przez to co się stało…

Biorąc pod uwagę sposób w jaki wszyscy traktowali Christiana nie powinnam być zdziwiona, że jego ciocia stawała w obliczu takiej samej dyskryminacji.

Tasha wzruszyła ramionami.

– Tak to już jest. – Potarła dłonią o dłoń i odetchnęła, jej oddech zamienił się w mroźną chmurkę. – Ale nie stójmy tak tutaj, kiedy możemy rozpalić w środku ogień.

Rzuciłam ostatnie, tęskne spojrzenie w kierunku zamarzniętego stawu i ruszyłam za resztą do środka. Domek był całkiem goły, pokryty warstwami kurzu i brudu. Składał się tylko z jednego pomieszczenia. W rogu stało ciasne łóżko bez żadnej pościeli i kilka półek, gdzie prawdopodobnie kiedyś przechowywano jedzenie. Poza tym, był tu też kominek i po chwili mieliśmy już ogień, który ogrzewał tą małą przestrzeń. Pięcioro z nas usiadło, przysuwając się bliżej ognia i Tasha przyniosła torbę cukrowych pianek, które upiekliśmy.

W czasie, gdy ucztowaliśmy te lepkie dobrodziejstwa, Lisa i Christian rozmawiali ze sobą w ten prosty i swobodny sposób co zawsze. Ku memu zaskoczeniu, Tasha i Dymitr również rozmawiali w ten poufały i lekki sposób. Najwyraźniej znali się od bardzo dawna. Właściwie nigdy przedtem nie widziałam go tak ożywionego. Nawet, gdy był dla mnie czuły, coś wokół niego pozostawało poważnego. Z Tashą żartował i się śmiał.

Im dłużej jej słuchałam, tym bardziej ją lubiłam. W końcu, niezdolna do dłuższego milczenia, spytałam.

– Więc wybierasz się na wycieczkę narciarską?

Kiwnęła głową. Tłumiąc ziewnięcie, przeciągnęła się niczym kot.

– Nie jeździłam na nartach od wieków. Brak czasu. Oszczędzałam wszystkie dni urlopu na ten wyjazd.

– Urlopu? – obdarzyłam ją zaciekawionym spojrzeniem – Masz… pracę?

– Niestety, tak. – powiedziała Tasha, chociaż nie wydawała się być tym rzeczywiście zmartwiona. – Uczę sztuk walki.

Gapiłam się na nią w zdumieniu. Nie mogłabym być bardziej zdumiona nawet, gdyby powiedziała, że jest astronautą albo telefonicznym medium.

Wielu członków rodzin królewskich po prostu nie pracowało, a jeśli tak, były to zwykle pewnego rodzaju inwestycje i inne dochodowe biznesy, które przynosiły ich rodzinom fortunę. W dodatku ci, którzy pracowali, bez wątpienia nie zajmowali się sztukami wojennymi ani innymi pracami fizycznymi. Moroje mieli mnóstwo atrybutów: wyjątkowe zmysły – węch, wzrok i słuch – i moc władania magią. Fizycznie jednak byli wysocy i szczupli, często drobnie zbudowani. W dodatku szybko słabli na słońcu. Teraz te rzeczy nie były przeszkodą w zostaniu wojownikiem, ale na pewno stanowiły dla Morojów większe wyzwanie. Pomysł powstał pośród nich z czasem, gdy ich najlepszym atakiem stała się dobra obrona i większość odrzuciła myśl o fizycznej walce. Ukrywali się w dobrze chronionych miejscach takich jak Akademia, zawsze polegając na silniejszych, twardszych Dampirach, które ich chroniły.

– O czym myślisz Rose? – zapytał Christian, wielce rozbawiony moim zaskoczeniem. – Myślisz, że byś sobie z nią poradziła?

– Ciężko powiedzieć. – stwierdziłam.

Tasha wykrzywiła się do mnie w uśmiechu.

– Jesteś skromna. Widziałam co potraficie, moi drodzy. A to tylko takie moje hobby.

Dymitr zachichotał.

– Teraz ty jesteś skromna. Mogłabyś uczyć połowę tutejszych klas.

– To niezbyt prawdopodobne. – odparła – Byłabym bardzo zawstydzona dostając łomot od grupy nastolatków.

– Nie sądzę, by to mogło się wydarzyć. – powiedział – Zdaje się, że pamiętam jak narobiłaś poważnych szkód Nail’owi Szelskiemu.

Tasha przewróciła oczami.

– Wylanie mu drinka na twarz nie było właściwie szkodą – o ile nie brać pod uwagę tej wyrządzonej jego garniturowi. No i wszyscy wiemy jak ważne są dla niego ubrania.

Oboje śmiali się z tego prywatnego żartu, którego reszta do końca nie rozumiała, ale słuchałam ich tylko w połowie. Wciąż byłam zaintrygowana jej rolą w sprawie ze Strzygami. Samokontrola, którą próbowałam utrzymać w końcu pękła.

– Zaczęłaś się uczyć walki przed czy po tym co stało się z twoją twarzą?

– Rose! – syknęła Lissa.

Ale Tasha nie wydawała się zmartwiona, tak samo i Christian, który zwykle czuł się nieswojo, gdy wspominano o ataku z jego rodzicami. Ogarnęła mnie spokojnym, zamyślonym spojrzeniem. Przypominało mi ono te, które czasem posyłał mi Dymitr, gdy go pozytywnie zaskoczyłam.