Uśmiechnęłam i szłam dalej kawałek w milczeniu. Moje serce lekko podskoczyło, byłam tak szczęśliwa będąc w jego pobliżu. Było coś ciepłego i właściwego w naszej dwójce razem spędzającej czas.
Nawet, gdy bujałam w obłokach, mój umysł wracał do czego innego, o czym wcześniej myślałam.
– Wiesz… Jest coś zabawnego w bliznach Tashy.
– Co takiego? – spytał.
– Blizny… blizny szpecą jej twarz. – zaczęłam wolno. Miałam problem z ubraniem myśli w słowa – To znaczy, to oczywiste, że była kiedyś naprawdę ładna. Ale nawet z tymi bliznami… Nie wiem. Jest ładna na inny sposób. To tak… Tak jakby one stały się częścią jej. Dopełniają ją. – brzmiałam głupio, ale to była prawda.
Dymitr nic nie powiedział, ale obdarzył mnie skośnym spojrzeniem. Odwzajemniłam je i nasze oczy się spotkały; zobaczyłam krótki przebłysk dawnego ciepła. Był przelotny i zniknął zbyt szybko, ale go widziałam. Na jego miejsce weszła duma i aprobata, które cieszyły mnie prawie tak samo.
Kiedy się odezwał, było to echo jego wcześniejszych słów.
– Szybko się uczysz, Roza.
Rozdział szósty
Czułam się całkiem dobrze, gdy szłam na swój przedszkolny trening następnego dnia. Tajne spotkanie poprzedniej nocy było fajną zabawą i czułam się odpowiedzialna za walkę z systemem i zachęcenie Dymitriego do wyjścia z Taszą. Jeszcze lepiej; prawie zapomniałam, że wczoraj mogłam dotknąć srebrnego kołka i po raz pierwszy go wypróbowałam. Wręcz nie mogłam się doczekać więcej praktyki.
Gdy ubrałam się w mój zwykły strój treningowy, praktycznie wskoczyłam na salę treningową. Ale kiedy wsadziłam głowę do sali ćwiczeniowej z poprzedniego dnia, zastałam ją ciemną i cichą. Włączyłam światło i rozglądałam się dookoła, w razie gdyby Dymitri przeprowadzał jakieś dziwnie ukryte manewry. Nie. Pusto. Zero słupków.
– Cholera – mruknęłam. – Nie ma go.
Krzyknęłam i coś obok mnie wystrzeliło w powietrze. Obróciłam się i spojrzałam prosto w zmrużone, brązowe oczy mojej matki.
– Co ty tutaj robisz?
Tak szybko jak te słowa wyszły z moich ust, zarejestrowałam jej strój. Rozciągliwy spandeks, koszulka z krótkim rękawem. Luźne sznurowane spodnie treningowe, podobne do tych, które miałam na sobie.
– Cholera – powiedziałam ponownie.
– Uważaj na słowa – odgryzła się – Możesz zachowywać się jakbyś nie miała manier ale przynajmniej staraj się nie odzywać w ten sposób.
– Gdzie jest Dymitri?
– Strażnik Belikov jest w łóżku. Wrócił parę godzin temu i potrzebuje snu.
Miałam na ustach inne przekleństwo ale wstrzymałam je. Oczywiście, że Dymitri spał. Pojechał z Taszą do Missoula w ciągu dnia w celu towarzyszenia jej podczas godzin ludzkich zakupów. Technicznie rzecz biorąc był tam całą noc i prawdopodobnie dopiero niedawno wrócił. Ugh. Nie byłabym taka chętna przy namawianiu go do pomocy Taszy, gdybym znała tego finał.
– Więc – powiedziałam szybko – Zgaduję, że to oznacza odwołanie dzisiejszych zajęć…
– Bądź cicho i załóż je.
Podała mi jakieś rękawice. Były podobne do rękawic bokserskich, ale nie były tak grube i nieporęczne. Miały ten sam ceclass="underline" chronić twoje ręce i zabezpieczyć przed uderzeniem w opuszki palców.
– Pracowaliśmy nad srebrnymi kołkami. – powiedziałam posępnie, zakładając rękawice.
– Dzisiaj będziemy robić to. Chodź.
Życząc sobie, żebym została dzisiaj potrącona przez autobus w drodze z dormitorium do sali ćwiczeń, poczłapałam za nią w stronę centrum z siłownią. Jej kręcone włosy były spięte tak, że odsłaniały tył jej szyi. Skóra była pokryta tatuażami.
Na szczycie była linia serpentyny: znak obietnicy, przyznawany kiedy strażnicy stawali się absolwentami akademii jak Akademia Świętego Wladimira i zgodzili się służyć morojom. Poniżej były znaki molnija przyznawane za każdym razem gdy strażnik zabił strzygę. Były one w kształcie pioruna, skąd wzięły swoją nazwę. Nie mogłam dokładnie ocenić ich liczby, ale mogłam powiedzieć, że to wspaniałe, że moja matka ma jakieś tatuaże na lewej stronie szyi. Zadała wiele śmierci.
Kiedy dotarła w miejsce które chciała, odwróciła się do mnie i przyjęła postawę do ataku. W połowie spodziewając się jej skoku tu i teraz, szybko odzwierciedliłam to.
– Co robimy? – spytałam.
– Bazowa obrona i ofensywne odpieranie ataku. Użyj czerwonej linii.
– To wszystko? – spytałam.
Skoczyła w moim kierunku. Odskoczyłam-zaledwie- i potknęłam się o własne nogi. Pośpiesznie wyprostowałam się.
– Dobrze – powiedziała prawie sarkastycznym głosem – Jak mi się wydaje, tak chętnie przypomniałaś mi, że nie widziałam cie przez piec lat. Nie mam zielonego pojęcia, co możesz zrobić.
Zaatakowała mnie znowu i znowu, że uciekając przed jej ciosem ledwie utrzymałam się na linii. To szybko stało się wzorem. Nigdy nie dała mi szansy przejścia do ofensywy. Albo może nie miałam umiejętności aby zaatakować.
Spędziłam cały mój czas broniąc się – co najmniej fizycznie. Niechętnie musiałam przyznać, że była dobra. Naprawdę dobra. Ale na pewno jej tego nie powiem.
– Więc co? – spytałam – To jest twój sposób na odrobienie zaniedbań matki?
– To jest mój sposób na pozbycie się kości z twojego ramienia. Miałaś tylko postawę zanim przyjechałam. Chcesz walczyć?
Jej pierwszy strzał na zewnątrz zetknął się z moim ramieniem.
– Wtedy będziemy walczyć. Punkt.
– Punkt. – przyznałam, wracając na swoją stronę – Nie chcę walczyć. Właśnie próbuję z tobą rozmawiać.
– Pyskowanie do mnie w klasie nie jest tym, co bym nazwała rozmową. Punkt.
Stęknęłam przy trafieniu. Kiedy pierwszy raz zaczęłam trenować z Dymitrim, skarżyłam się, że to nie fair walczyć z kimś dużo wyższym od siebie. On podkreślał, że będę walczyła ze strzygami dużo wyższymi ode mnie i stare powiedzenie jest prawdą: rozmiar nie ma znaczenia. Czasami rozważnie dawało mi to fałszywa nadzieję, ale sądząc z dzisiejszego spektaklu mojej matki, zaczynałam mu wierzyć.
Nigdy nie walczyłam z kimś faktycznie mniejszym niż ja. Jako jedna z niewielu dziewczyn w klasach nowicjuszy zaakceptowałam, że zawsze będę niższa i szczuplejsza niż moi przeciwnicy. Ale moja matka była niższa i najwyraźniej nie miała nic tylko mięśnie spakowane w jej drobne ciało.
– Mam unikalny styl komunikacji. To wszystko. – powiedziałam.
– Masz nieistotne, nastoletnie złudzenie tego, że masz jakiś powód być skrzywdzona przez ostatnie siedemnaście lat. – jej stopa uderzyła w moje udo.
– Punkt. Podczas gdy w rzeczywistości nie jesteś traktowana inaczej, niż każdy inny dampir. Właściwie, lepiej. Mogłam odesłać się d moich kuzynek. Chcesz być dziwką sprzedającą krew? Czy to jest to, czego byś chciała?
Wzdrygam się zawsze, gdy ktoś używa tego terminu – "dziwka sprzedająca krew". Ten zwrot jest często używany, by nazwać matki-dampirki, które postanowiły wychować swoje dzieci zamiast stać się opiekunami. Kobiety te często miały krótkoterminowe przygody z morojami-mężczyznami i często wiązały z nimi nadzieje – mimo, że nie było nic więcej co mogłyby zrobić, ponieważ mężczyźni ci zawsze poślubiali morojki. Termin "dziwka sprzedająca krew" pochodzi stad, że dampirki pozwalają morojom pić swoją krew podczas sex.
W naszym świecie tylko ludzie są dawcami krwi. Dampirzyca, która to robi jest brudna i perwersyjna – zwłaszcza podczas seksu. Podejrzewałam tylko kilka dampirek o faktyczne robienie tego, ale niesprawiedliwie, ten termin jest odnoszony do wszystkich dampirek żyjących w komunach. Sama dawałam krew Lisie, kiedy uciekłyśmy i to było konieczne, choć piętno tego pozostało.