– Nie, oczywiście, że nie chcę być dziwką sprzedającą krew – mój oddech stawał się cięższy. – I one nie są wszystkie takie. Jest tylko kilka, które rzeczywiście są.
– Same tworzą swoja renomę – warknęła. Uchyliłam się przed jej atakiem.
– Powinny spełniać swój obowiązek jako strażnika, a nie obijać się i wplątywać w romanse z morojami.
– One wychowują swoje dzieci – burknęłam. Chciałam powiedzieć cos jeszcze, ale nie mogłam zmarnować tlenu. – Coś, o czym nic nie wiesz. Poza tym, nie jesteś taka sama jak one? Nie widzę obrączki na twoim palcu. Czy mój ojciec nie był tylko zabawką dla ciebie?
Jej twarz stężała, co mówiło że jest gotowa uderzyć swoja córkę.
– To – powiedziała twardo – jest coś, o czym nic nie wiesz. Punkt.
Skrzywiłam się pod ciosem ale byłam zadowolona, widząc, że zaatakowała nerwowo. Nie miałam pojęcia kim był mój ojciec. Odrobinę informacji, które posiadałam, to, że był Turkiem. Miałam figurę mojej matki i jej ładną twarz – chociaż mogłam powiedzieć że moja była ładniejsza ni z jej teraz – ale reszta była jego. Jasno opalona cera z ciemnymi włosami i oczami.
– Jak to się stało? – spytałam – Czy byłaś na jakimś przydziale w Turcji? Spotkałaś go na lokalnym bazarze? Czy był nawet tańszy niż teraz? Czy wiedziałaś o Darwinie i wybrałaś faceta który był najlepszy do przekazania genów wojownika? To znaczy, wiem, że masz mnie ponieważ to był twój obowiązek, wiec przypuszczam że musiałaś mieć pewność, że możesz dać nowemu strażnikowi najlepsze geny, jakie tylko możesz.
– Rosemarie – ostrzegła przez zaciśnięte zęby – Raz w życiu zamknij się.
– Dlaczego? Czy szkodzę twojej cennej reputacji? To jest tak jak powiedziałaś: nie ma żadnych różnic miedzy tobą a innymi dampirami. Ty po prostu wkręciłaś go i…
Nie bez powodu mówią: "duma idzie przed upadkiem". Byłam tak pochłonięta moją własną zarozumiałością (czyt. pewnością siebie), że przestałam zwracać uwagę na moje stopy. Byłam zbyt blisko czerwonej linii. Wyjście poza, było kolejnym punktem dla niej, wiec starałam się pozostać wewnątrz i uchylać się w tym samym czasie. Nieszczęśliwie, tylko jedno mogło zadziałać.
Jej kolejny atak na mnie, szybki i twardy – prawdopodobnie najważniejszy, nieco ponad wyznaczone zasady tego ćwiczenia, uderzył mnie w twarz z siłą małej ciężarówki i poleciałam do tyłu, uderzając w twardą podłogę sali gimnastycznej, najpierw plecami a potem głową. I byłam poza linią. Cholera.
Ból trzasnął z tyłu mojej głowy. Moje widzenie stało się niewyraźne. Nie dalej niż w kilka sekund moja matka pochylała się nade mną.
– Rose? Rose? Wszystko w porządku? Jej głos brzmiał gorączkowo i ochryple. Świat odpływał.
W pewnym momencie po tym, przyszli inni ludzie i jakoś dostałam się do akademickiego szpitala. Tam, ktoś świecił mi po oczach i zaczął zadawać wyjątkowo głupie pytania.
– Jak się nazywasz?
– Co? – spytałam, mrużąc oczy pod wpływem światła.
– Twoje imię. – rozpoznałam dr Olendzką przyglądającą mi się badawczo.
– Znasz moje imię.
– Chcę żebyś ty mi je powiedziała.
– Rose. Rose Hathaway.
– Znasz datę swoich urodzin?
– Oczywiście, że tak. Dlaczego pytasz mnie o tak głupie rzeczy? Zgubiłaś moją dokumentację?
Dr Olendzka westchnęła zirytowana i odeszła zabierając irytujące światło ze sobą.
– Myślę, że nic jej nie jest. – Usłyszałam jak do kogoś mówi – Chcę zatrzymać ją tutaj na dzień, by upewnić się, że nie ma wstrząsu. Bez wątpienia nie chcę jej w pobliżu jej klasy strażników (albo opiekuna klasy:P by Ava).
Spędziłam dzień ruszając się i śpiąc, ponieważ dr Olendzka budziła mnie bym robiła jej testy. Ponad to dała mi worek lodu i kazała trzymać przy twarzy. Kiedy wszystkie klasy skończyły zajęcia, uznała, że mogę wyjść.
– Przysięgam, Rose, powinnaś mieć częste karty pacjenta – był mały uśmiech na jej twarzy – krótkometrażowe z chronicznymi problemami jak alergia czy astma. Nie sądzę, żebym widziała jakiegoś innego ucznia tutaj częściej niż ciebie w tak krótkim okresie.
– Dziękuję. – odparłam – Więc nie mam wstrząsu mózgu?
Pokręciła głową.
– Nie. Będziesz miała pewne bóle. Dam ci coś na nie, przed wyjściem.
Jej uśmiech zbladł i wyglądała na spiętą.
– Jeśli mam być szczera Rose, myślę, że największe obrażenia masz na twarzy.
Zeszłam z łóżka.
– Co ma pani na myśli mówiąc, że największe obrażenia są na mojej twarzy?
Wskazała gestem lustro nad umywalką po drugiej stronie sali. Podbiegłam tam i spojrzałam w moje odbicie.
– Co za suka! Purpurowe, czerwone plamy pokrywały górną część lewej strony mojej twarzy, szczególnie w pobliżu oka. Zdesperowana, odwróciłam się do dr Olendzkiej
– To szybko zniknie, prawda? Jeśli będę trzymała przy tym lód?
Ponownie pokręciła głową.
– Lód może pomóc… ale obawiam się, że będziesz miała okropnie podbite oko. Prawdopodobnie będzie gorzej, zwłaszcza jutro ale to powinno wyjaśnić się w przeciągu tygodnia. Powinnaś wrócić do normy wkrótce.
Wyszłam z kliniki w oszołomieniu, które nie miało nic wspólnego z moimi urazami głowy. Wyjaśni się w ciągu tygodnia albo co? Jak dr Olendzka mogła o tym mówić tak łagodnie? Czy ona nie zdawała sobie sprawy z tego co się stało? Będę wyglądała jak mutant przez święta i większość wycieczki na narty.
Miałam podbite oko. Pieprzone podbite oko.
I moja matka mi to zrobiła.
Rozdział siódmy
Wściekle sforsowałam podwójne drzwi prowadzące do dormitorium moroi. Śnieg wtargnął za mną i kilkoro ludzi stojących w holu rzuciło okiem na moje wejście. Nic dziwnego, że kilkoro z nich przyjrzało mi się. Zmusiłam się by nie reagować. Będzie dobrze. Nie potrzebuję wariować. Nowicjusze ciągle ulegali kontuzjom, choć w rzeczywistości, rzadziej nie dochodziło do kontuzji. Wprawdzie było to bardziej zauważalna szkoda niż większość innych, ale mogę z tym żyć dopóki tego nie wyleczę, prawda? I to wcale nie było tak, że każdy chciałby wiedzieć jak to się stało.
– Cześć Rose, czy to prawda że twoja własna matka cię uderzyła?
Zamarłam. Wszędzie poznałabym ten wysoki, szyderczy ton głosu. Odwróciłam się powoli i spojrzałam wprost w modre oczy Mii Rinaldi. Jej kręcone blond włosy okalały twarz, która wyglądałaby słodko, gdyby nie było na niej złośliwego uśmieszku.
Rok młodsza od nas, Mia podjęła z Lissą wojnę (i ze mną w domyśle) by zobaczyć kto komu szybciej zniszczy życie – powinnam dodać, że sama zaczęła tę wojnę. Obejmowała ona "kradzież" ex-chłopaka Lissy – ostatecznie jednak, Lissa zdecydowała, że go nie chce – i rozniosła tym samym różnego rodzaju pogłoski. Prawdą jest, że nienawiść Mii nie była zupełnie nieuzasadniona.
Starszy brat Lissy, Andre – który zginął w tym samym wypadku, w którym technicznie rzecz biorąc ja też "zginęłam" – bardzo źle traktował Mię, kiedy była nowicjuszem. Jeśli nie byłaby teraz taką suką, mogłabym jej okazać współczucie. To było złe z jego strony i czasami rozumiałam jej złość, choć to co zrobiła Lissie było niesprawiedliwe.
Lissa i ja ostatecznie wygrałyśmy tę wojnę, ale Mia 'niewytłumaczalnie' (tłum. dosł.) powróciła. Nie obracała się w tym samym towarzystwie co wcześniej, ale jakoś zdobyła niewielką grupę znajomych. Złośliwi czy nie, silni przywódcy zawsze gromadzą wokół siebie wyznawców. Uznałam, że przez dziewięćdziesiąt procent czasu, najlepszą odpowiedzią było ignorowanie jej. Ale właśnie przeszłyśmy na drugą stronę i czas było na pozostałe dziesięć procent; ponieważ niemożliwym jest ignorowanie ogłoszenia światu, że twoja matka właśnie uderzyła cię pięścią – nawet jeśli to była prawda.