Tylko Jane zamówiła deser. Annę, Gloria i Isabella były bez przerwy na diecie, Dizzy ciągle zerkała na zegarek, a krytyczne uwagi Carole zniechęciły resztę koleżanek. Zaczęłyśmy rozmawiać. Ktoś – chyba Dizzy – sprawił, że (ku osłupieniu kelnerki) wino płynęło nieprzerwaną strugą, rozmowa zaś, początkowo zdawkowa, nabrała tempa. Może nawet za bardzo, gdyż nadszedł moment, którego tak bardzo się obawiałam – pytania, przechwałki, kłamstwa. Dizzy bawiła towarzystwo anegdotami z medialnej branży czarodziejskiej. Następnie przyszła kolej na Annę, eksperta od rytuałów usuwania złych energii w pomieszczeniach domowych („Feng shui to przeżytek, teraz liczy się szamanizm”), potem na Isabellę, która w swej pracy posługiwała się piramidami, dalej Claire, uzdrawiającą za pomocą kryształów, zamężną z wyznawcą kultu Odyna, mającym atrybuty w postaci dwóch kruków i wilka, oraz Glorię, trzykrotną rozwódkę, instruktorkę seksu tantrycznego i medytacji na uniwersytecie w Warwick. Nawet Hannah wtrąciła swoje trzy grosze. Rzuciła pracę (na co wszystkie czarownice prócz mnie zareagowały świętym oburzeniem), poświęciła się mężowi i zajmowała się córką, czteroletnim oczkiem w głowie mamusi, bardzo uzdolnionym magicznie.
– Jesteś jakaś milcząca – zauważyła Carole, która od pewnego czasu nie spuszczała ze mnie oka. – Co u ciebie?
Dokąd doprowadziła cię nauka w szkole?
Stało się najgorsze. Opowieść o Aleksie i chłopcach, choć niezbyt porywająca, nie nastręczyła trudności, jeśli jednak odkryją mój prawdziwy sekret… Rzuciłam zdawkowo, że macierzyństwo to zajęcie w pełnym wymiarze godzin. Miałam nadzieję, że Carole przypuści atak na kogoś innego. Była jednak uparta jak osioł.
– Masz bardzo mętną aurę – nie dawała za wygraną. – Chyba nie zaniedbałaś magii, co?
Wymamrotałam coś o kiepskiej formie.
– Niedobrze – powiedziała Caroje. – Wypróbujmy kilka prostych ćwiczeń, dobrze? Może jakieś podstawowe zaklęcie?
– Raczej nie – odparłam, modląc się w duchu, żeby zniżyła głos.
– Dalej – ponagliła Carole. – Jedno małe zaklęcie. Przecież nikt nie będzie się śmiał, na miłość boską.
Skupiłam na sobie spojrzenia wszystkich obecnych. Gloria zmrużyła błyszczące oczy.
– Daj spokój, Carole – rzuciłam słabym głosem.
– Dasz radę – wtrąciła Dizzy, włączając się do gry. – Co po wiesz na lewitację? Albo przywoływanie przedmiotów?
Kupa śmiechu. Jeśli po tylu latach potrafiłabym cokolwiek przywołać, to jedynie przytulną, czarną dziurę, żeby w niej się schować.
– No dobrze – powiedziała Dizzy, przysuwając świecznik w moją stronę. – Zapal świecę. To najprostsza sztuczka pod słońcem. Tak jak jazda na miotle. Nie sposób tego zapomnieć.
Łatwo powiedzieć. Nigdy nie byłam szczególnie biegła w sztuce latania na miotle, nawet w szkole. Poczułam, jak pot występuje mi na czoło.
– No już – ponagliła Dizzy. – Pokaż nam. Zapal świecę.
– Zapal. Zapal. – Do głosu Dizzy dołączyły następne.
Trzęsłam się jak osika. Byłam o krok od wyjawienia tajemnicy, która przynosi hańbę każdej szanującej się wiedźmie. Wszystko przez Alexa, pomyślałam, sięgając po świecę i wlepiając spojrzenie w zimny knot. Małżeństwo z mężczyzną spoza branży przypominało związek z osobą niepalącą – nieustanny konflikt interesów. Koniec końców ktoś musi ustąpić. Wypadło na mnie, dla dobra małżeństwa oraz dzieci. Nawet atrybut – czarny kot o imieniu Pan Tibbs – należy właściwie do chłopców (pozbawionych iskry magicznej i bez reszty oddanych komputerom oraz grze w piłkę) i trwoni czas, podczas linienia zostawiając futro na dywanie i torturując myszy, doskonale obojętny na tajemnice wszechświata. Mimo to (pomyślałam, mając oczy załzawione z wysiłku) coś powinno zostać, jakiś okruch magii, który pozwoliłby mi zachować twarz. Gloria szepnęła coś Isabelli; kątem oka dostrzegłam na twarzy Dizzy ów wygłodniały, rozbawiony wyraz, który widywałam u Pana Tibbsa chwilę przed polowaniem na mysz.
– Ona nie potrafi.
– To niemożliwe, żeby…
– Straciła moc.
– Ciiicho.
Nie było mnie stać nawet na najprostsze zaklęcie. Spurpurowiałam, pocąc się niemiłosiernie. Żadnego błysku, ognia, małej iskierki. Podniosłam wzrok w nadziei, że napotkam choć jedną parę współczujących oczu, ale Hannah była wyraźnie skrępowana, Judith przysypiała, a Jane niefrasobliwie raczyła się drugim kawałkiem ciasta czekoladowego. Zrezygnowana popatrzyłam na siebie oczami koleżanek: byłam grubym, niespełnionym trutniem, który nie umiał nawet zapalić świecy.
Naraz coś rozbłysło mi między palcami i poczułam woń spalenizny. W ostatniej chwili odsunęłam głowę: z knota buchnął płomień, niemal trawiąc świecę. Raptem świeca oderwała się od świecznika i eksplodowała nad naszymi głowami feerią barwnych iskier. Pozostali goście niczego nie zauważyli – ktoś rozciągnął nad stołem magiczną osłonę.
Gloria, mocno pochylona nad świecą, odskoczyła z niekontrolowanym wrzaskiem. Carole ze zdumieniem popatrzyła na okopcony świecznik.
– Podobno wyszłaś z wprawy! – wydusiła wreszcie.
Pośpiesznie wyciągnęłam wnioski. Nie ulegało wątpliwości, że ktoś maczał w tym palce, chcąc oszczędzić mi upokorzenia. Popatrzyłam na koleżanki, lecz na ich twarzach malowała się jedynie złośliwość, zaciekawienie i zgroza. Dizzy wytrząsała iskry z długich włosów. Garść popiołu wpadła do kieliszka Isabelli, ochlapując ją winem.
– Rany! – zawołała z podziwem Jane. – Co tu się stało?
Próbowałam się uśmiechnąć.
– Taki mały żart.
– Żart, dobre sobie – burknęła Gloria. – O mało nie przy paliłaś mi brwi.
– Mam więcej mocy, niż sądziłam – mruknęłam.
Z uczuciem bezbrzeżnej ulgi nalałam sobie wina. Carole powstrzymała się od komentarza; widziałam, że jest pod wrażeniem. Po chwili zasypała mnie gradem pytań: gdzie przeszłam zaawansowane szkolenie, czy doznałam duchowego oświecenia, kto był moim mentorem.
– Chyba nie robisz nic zakazanego, co? – spytała podejrzliwie, kiedy skromnie uchyliłam się od odpowiedzi.
– Ty też się zamknij – przerwała Carole. – Ty i te medialne czary. Jeśli sądzisz, że twoja groteskowa transformacja robi na kimkolwiek wrażenie…
– Transformacja! – wrzasnęła z oburzeniem Dizzy. – Wiedz, że moje ciało jest doskonale naturalne! Ja o siebie dbam! Ćwiczę!
– Daj spokój, skarbie – wtrąciła słodko Morwenna. – Nie ma się czego wstydzić. Mnóstwo czarownic ucieka się do zaklęć, kiedy to i owo zaczyna im wiotczeć.
– Twoim tłustym łydkom nie pomogą nawet zaklęcia.
Próbowałam interweniować. Nagromadzenie energii w powietrzu sprawiło, że włoski na rękach stanęły mi dęba i poczułam mrowienie na skórze. Atmosfera zgęstniała od czarów. Co też dolano do tej wody? Eliksir prawdomówności? A może coś jeszcze gorszego?
– Posłuchajcie… – zaczęłam, ale było już za późno.
Czarownice kipiały wściekłością. Morwenna sięgnęła do włosów Dizzy, która odpowiedziała jej tym samym. Raptem między ich palcami zaiskrzyły wiązki elektryczności. Wiedźmy odskoczyły od siebie jak oparzone, z włosami postawionymi na sztorc.
– Coś ty zrobiła? – warknęła Dizzy. Jej dystyngowana poza ulotniła się bez śladu.
– Nic! – zawyła Morwenna, ruszając zdrętwiałymi palca mi. – Co ty zrobiłaś?
Na szczęście wciąż znajdowałyśmy się pod osłoną magicznej tarczy. Pozostali goście jedli posiłek, nieświadomi zamieszania.