Выбрать главу

W makijażu dominują barwy zdecydowane; zmarła wybrała metaliczny fiolet firmy Urban Decay oraz dodatki marki Moriarty.

Zza trumny wyłoniła się specjalistka PR, ciągnąc za sobą ogłupiałe małżeństwo. Ochrona przepuściła ich z ociąganiem, czemu się nie zdziwiłam: podobne uroczystości narzucają pewne wymogi co do stroju, na miłość boską, tamtym zaś zdecydowanie przydałaby się pomoc stylistów. Na przykład makijaż – kto dziś stosuje na pogrzeb wodoodporny tusz do rzęs? I choć kilka łez nie zaszkodzi, wydmuchiwanie nosa jest niedopuszczalne – wydzieliny są nie na miejscu. Zobaczyłam, że fotograf ustawia starych na tle trumny; powinnam była ich uprzedzić, że zdjęcie i tak powędruje do śmietnika. Ludzie, którzy czytają o podobnych wydarzeniach, są spragnieni blichtru i plotek, a nie ponurych min geriatrycznych bywalców uroczystości pogrzebowych. Zresztą rzucali cień na całe przyjęcie; widziałam, że goście uprzejmie schodzą im z drogi. Nawet przedstawiciele elitarnej agencji Creme-de-la-Creme (od lansowania pogrzebów) zachowali dystans. Co za brak wyczucia, pomyślałam. Żeby tu w ogóle przychodzić!

– Z północy, kochanie. Yorkshire albo Derbyshire, czy coś takiego…

– Chryste, co za nuda. Ciekawe, co ich tu sprowadza. Raczej nie pasują do towarzystwa…

– Pewnie przyjechali na pogrzeb. Ostatecznie była ich córką.

– Okropność! Patrz, idzie kelner, weź koktajl!

Ominąwszy parę szerokim łukiem, spędziłam miłe pięć minut na ploteczkach z Cardamom Burrows i jej przyjaciółką Coriander Hague, świadoma zawistnych spojrzeń Amber z „K.O.”. Małżeństwo z północy postało chwilę na skraju grupy, po czym odeszło na bok, odmawiając poczęstunku. Nikt nie kwapił się do nawiązania z nimi rozmowy.

Goście otrzymali prezenty, w skład których wchodziły supermażące tusze do rzęs firmy Eulogy, miniaturki Moet Black Label, flakony najmodniejszego zapachu Penhaligona „Chryzantema” oraz przepiękny srebrny breloczek do kluczy z motywem trumny od Aspreya & Garrarda. Wszystko zapakowano w torby z limitowanej serii…

Sesja fotograficzna nareszcie dobiegła końca i w pomieszczeniu zrobił się okropny tłok. Temperatura skoczyła o kilka stopni; na szczęście otwarto okna i uruchomiono wentylatory sufitowe. Wiedziałam, że za kilka minut nastąpią przemówienia – szczerze mówiąc, to najnudniejsza część ceremonii, bardzo jednak lubiana przez czytelników. Zresztą na uroczystościach tego typu zawsze znajdzie się słynny żałobnik, który ożywi ponurą uroczystość. W kącie dostrzegłam Madonnę (burka plus prześmiewcza minisukienka) w otoczeniu kilkudziesięciu ochroniarzy w garniturach od Armaniego, pogrążoną w rozmowie z Eltonem Johnem. Opodal stali Tom Parker-Bowles i A.A. Gili (zdziwiona jego widokiem przypomniałam sobie, że prowadzi rubrykę o cateringu pogrzebowym), i witali się wylewnie z Hugh Grantem i Sophie Dahl.

Pośpiesznie zapełniałam kartki. Przestałam pisać pełnymi zdaniami, przeklinając modę, która wyklęła notesy elektroniczne na korzyść papierowych (przyznaję, że akcesoria piśmiennicze są bardzo stylowe). Obiecałam sobie jednak, że wieczorem przepiszę wszystko jak należy na komputerze.

Graham Norton: lureks i kaszmir marki Fake London. Julie Burchill z Tonym Parsonsem (?) – na pewno jakaś pomyłka – może szantaż?? Smakowita gwiazdeczka Apricot Sykes – odpowiednik Johnny’ego Deppa w spódnicy – wicehrabia Wimbourne, Speccy Von Strunckel, Zadie Smith…

Przez chwilę zabawiałam się liczeniem gości, z którymi flirtowała moja siostra. Towarzystwo bawiło się doskonale – trumnę przeniesiono tymczasem na katafalk (gustownie okryty aksamitem). Zespoły grały na całego. Nastał moment zaskoczenia, kiedy przygasły światła i zapadła cisza. Gdy jednak wyszło na jaw, że to wprowadzenie do solowego występu „bez prądu” Johnny’ego Nuisance’a z „Hałastry”, który odtworzył 4’33” Cage’a, obecni zareagowali spontanicznym aplauzem.

Przyszła pora na mowy pogrzebowe. Pełni oczekiwania rozstąpiliśmy się na boki, gdy wnoszono ogromną mównicę. Nazwiska słynnych osób, które mają zabrać głos, są pilnie strzeżone; nawet ja nie miałam pojęcia, kto wejdzie na podium. Przybyło tyle sław, że każde wystąpienie z pewnością okaże się wydarzeniem. Wszystko zależało od tego, jaki wizerunek zmarłej zamierzano zaprezentować: intelektualny niepokój (Salman Rushdie, Jeremy Paxman, Stephen Fry); styl funky (Graham Norton); dominacja seksualna (Madonna); styl dziewczęcy (Stella, Jodie, Kate) albo rozrodczy (Kit – ty, Piggy, India, Pakistan). Tak czy inaczej, nastała magiczna chwila. Suknie, łzy, odkryte tajemnice… kto wie, co może się zdarzyć. W zeszłym roku Elspeth Trhdal-Pursuing wylądowała na pierwszej stronie „Pożegnania” po koncertowym ataku histerii, podczas którego dziękowała wszystkim, od Boga po papużkę sąsiadów, za to, że wspierali ją po śmierci ukochanego psa Figgisa. Jim Grossly zaś, legendarny gwiazdor porno, zaskoczył i rozbawił gości, wygłaszając mowę na własnym pogrzebie nagraną na taśmie wideo i zajeżdżając do krematorium karawanem w kształcie gigantycznej prezerwatywy.

Lecz gdy zastygliśmy, wstrzymując oddech, na mównicę weszło małżeństwo z północnej Anglii. Ona nadal ściskała sfatygowaną torebkę od Marksa & Spencera (zbyt starą, by uchodziła nawet za styl vintage), on miał na sobie odświętny garnitur i czarny krawat. Owładnęło mną uczucie potwornego deja vu. Kiedy umarła babcia, wszystko wyglądało dokładnie tak samo: ten sam garnitur, identyczna wysłużona torebka, bliźniaczo zbolałe miny przy sherry i pieczeni.

Z rosnącym przerażeniem i wściekłością zrozumiałam, że zamierzają zabrać głos. Może nawet chcieli zmówić modlitwę, nie wiedząc, że to przeżytek, podobnie jak hot dog i solarium. Poczerwieniałam z upokorzenia. Wszystko zepsują; zrobią scenę, przypominając, że mimo naszych starań śmierć, ów bezlitosny żniwiarz, towarzyszy nam nieubłaganie. Nie mogłam tego znieść. Stara patrzyła prosto na mnie, widziałam oczy osnute siatką zmarszczek, opadające kąciki ust (nie słyszała o botoksie?) zastygłych w grymasie rozpaczy, który u Gwyneth lub Halle wyglądałby wyśmienicie, lecz u niej był zbyt rzeczywisty i dosłowny, jak odleżyny lub inne równie przykre schorzenia niepokazywane w filmach.

– Pewnie zastanawiacie się, po co przyjechaliśmy – po wiedziała tym swoim bezbarwnym głosem. – Ale przecież jesteśmy jej rodzicami i chyba nie potrzebujemy zaproszenia na pogrzeb własnej córki.

Też mi przemówienie, pomyślałam. Zwykle rozpoczyna się od podziękowań, po czym przy zachowaniu limitu czasowego rzuca jak największą liczbę sławnych nazwisk.

– Ja urządziłabym to trochę inaczej – podjęła, tocząc po sali zbolałym wzrokiem – ale dziś jest dzień naszej Maggie i wszyscy przyjaciele mają prawo oddać jej ostatnią posługę.

Ostatnią posługę! Co za żenada. Chciałam krzyknąć, żeby przestali, dać im do zrozumienia, że wszystko psują, lecz wciąż czułam na sobie smutne, żałosne spojrzenie kobiety (na co się tak gapiła, na miłość boską?), które zapierało mi dech w piersiach i sprawiało, że tkwiłam jak wrośnięta w podłogę. Przymknęłam oczy, czując mdłości.

– Cóż, nie jestem dobrym mówcą – ciągnęła kobieta załamującym się głosem. – Nie chcę wam psuć zabawy. Chciałabym tylko powiedzieć, że… – Urwała, a dźwiękowiec popatrzył wymownie na stoper. – Chcę powiedzieć, że nasza Maggie… nasza Maggie…

Etykieta pogrzebowa wymaga, żeby podczas przemówień stać w miejscu, głównie z uwagi na kamery omiatające widownię oraz z szacunku dla dźwiękowców. Pal sześć, musiałam się napić. Chwyciwszy koktajl z sąsiedniego stolika, wychyliłam go do połowy i mdłości częściowo ustąpiły. Zobaczyłam, że niektórzy goście okazali zdziwienie na dźwięk imienia Maggie – od lat nikt tak jej nie nazywał – ale dziennikarze z wyraźnym zadowoleniem krążyli wokół zebranych, nie żałując sobie alkoholu i jedzenia. Amber z „K.O.”, niezmordowana tropicielka skandali, przypatrywała mi się ukradkiem.