Выбрать главу

Nie, żebym się przejmował; zazwyczaj mam to gdzieś. Lecz dzisiejszy dzień nie zaczął się najlepiej: zaspałem, pas pomiędzy węzłami 36 i 37 był zamknięty, a na dodatek Annie próbowała nawiązać rozmowę o „rozważeniu opcji”, co zapewne oznacza, że przygruchała sobie jakiegoś faceta albo, co gorsza, zachciało jej się dziecka. Jednym słowem, dzień z góry był do bani i tylko widok napuszonego V-Mana w wybłyszczonym volvo mógł mnie jeszcze bardziej zdołować.

Ma się rozumieć, zwykle to ja jestem górą. Przynajmniej dziewięć razy na dziesięć, gdyż limitowana seria volvo nie dorasta BMW do pięt. Jednak tego ranka miałem przeczucie, że patafian rzuci wyzwanie, jakby wyniuchał, że coś nie gra, i postanowił wykorzystać okazję. Przeczucie okazało się słuszne. Zobaczyłem, jak pędzi od strony 36, punktualny jak zawsze. Od razu wjechał na środkowy pas, tuż przed moim nosem, oczywiście nie zawracając sobie głowy kierunkowskazem. Co za pajac. Robi to celowo, na bank. Myśli, że mnie wkurzy. Błysnąłem mu długimi, po czym podjechałem pod jego tylny zderzak i ponownie włączyłem długie światła. Następnie wyprzedziłem durnia płynnym manewrem i dwukrotnie włączyłem kierunkowskaz, najpierw prawy, a potem lewy, żeby dać mu do zrozumienia, co o nim myślę. Pomyślałby kto, że to załatwi sprawę. Ale niektórzy obstają przy swoim i wiercą człowiekowi dziurę w brzuchu, aż Bogu ducha winny traci cierpliwość i spuszcza im łomot, po czym słyszy: „Jak śmiałeś, gnoju, wyjeżdżam do mamy”. Najpierw sami się proszą, a potem zwalają na człowieka całą winę. Taki sam jest ten V-Man. Wyprzedził mnie minutę później – nieważne, że czerwony probe siedział mu na ogonie – wskoczył na pas szybkiego ruchu i w przelocie pomachał mi ręką. Nie dostrzegłem jego twarzy (przez te cholerne okulary), zobaczyłem jednak, że ma rękawiczki rajdowe – skórzane, z oddychającą podszewką – i to wystarczyło. W życiu nie spotkałem gościa, a mimo to wiedziałem o nim wszystko. I znienawidziłem go w mgnieniu oka.

Nazywa się Keith albo Ken i pracuje w dziale sprzedaży. Ma czterdzieści pięć lat i nie dymał baby od roku, odkąd jego żona (lat trzydzieści dziewięć, płowa blondynka z hondą civic) odeszła z facetem poznanym na zajęciach jogi. Nosi garnitury Moss Bros i koszule od Marksa & Sparksa; z tyłu zawsze wisi zapasowa, gdyby się spocił przed ważnym spotkaniem. Kierując się względami bezpieczeństwa, kupił volvo, ale wybrał wersję sportową, gdyż w jego mniemaniu znaczy to „młody, wolny i gotowy do działania”. Nosi okulary słoneczne, nawet w pochmurne dni, i rękawiczki samochodowe (żeby nie dostał pęcherzy na paluchach), choć ma kierownicę ze wspomaganiem. W tej chwili słucha Radia 2; leci „Sultans of Swing” Dire Straits: cichnie gitarowe solo AUTODAFE Terry’ego Wogana, bo zbliża się pełna godzina (nie cierpię tego; ta solówka to najlepszy kawałek). Być może podśpiewuje pod nosem albo wystukuje rytm na kierownicy, myśląc sobie, że chciałby mieć taką gitarę jak Knopfler. Marzy o niej od lat; teraz znów jest wolny, ma z głowy żonę, dzieciaki i alimenty, mógłby więc sobie taką sprawić. W wyobraźni wchodzi do sklepu muzycznego przy Boar Lane w Leeds i ogląda gitary wiszące na ścianach niczym trofea. Potem może zwraca się do obszarpanego sprzedawcy i mówi, siląc się na obojętność: „Chciałbym zobaczyć tego stratocastera”. „Jasne. Zaraz przyniosę wzmacniacz”, odpowiada chłopak, kryjąc ironiczny uśmieszek i mrucząc pod nosem „dziadzio”.

Mówię wam, dotarła do mnie cała prawda o tym facecie; poznałem jego samotność i żałosne mrzonki. Oto on, wciśnięty w skórzany fotel czarnego volvo, V-Man, król szos, mężnie podejmujący byle wyzwanie, gotów pozostawić w tyle merca, beemkę i jaguara…

Postanowiłem, że nie ujdzie mu to na sucho. Nie mogłem na to pozwolić. Sprawa honoru, rozumiecie. Wziąłem go od wewnętrznej – dalej blokował pas szybkiego ruchu – i w locie pokazałem mu wała. Odpowiedział mi równie obraźliwym gestem i przyśpieszył. Wkrótce kończył się pas szybkiego ruchu i kierowcy zaczęli zwalniać, więc minąłem go ponownie i na pożegnanie cmoknąłem środkowy palec.

Sądziłem, że sprawa załatwiona. Lecz tego ranka szczęście mi nie dopisało; kiedy zbliżaliśmy się do rozkopów ruch na środkowym pasie zwolnił niemiłosiernie. Nikt nie kwapił się zjechać na najwolniejszy pas, a kierowcy z zamkniętego pasma wpychali się w ostatniej chwili, mimo że znak umieszczono 800 metrów od robót drogowych.-Wiedzą, że jakaś fujara zawsze ich wpuści, zwłaszcza jeśli trafią na babę za kółkiem. Według mnie mogą zaczekać. Niech India czy Saffron spóźni się na zajęcia z aromaterapii, inni mają pilniejsze sprawy na głowie.

Tym sposobem V-Man wyprzedził mnie ponownie; większość maruderów zjechała już na właściwy pas, ale nie on. Bezczelnie przejechał obok, patrząc przed siebie i nieco pochylając się nad kierownicą. Na desce rozdzielczej volvo zobaczyłem maskotkę przypominającą Kenny’ego z „Miasteczka South Park”; jakoś pasowało mi to do jego wizerunku i, nie wiedzieć czemu, dodatkowo mnie rozeźliło. Ale nawet wtedy dałbym spokój, gdyby nie jego kolejna zagrywka. Dziewczyna w białym MG jechała na czele kawalkady i dawała znaki, żeby ją wpuścić. Czerwony probe znajdował się dwa auta przede mną, za nim jechał biały minivan i zielona corolla. Probe nikogo nie wpuszczał – jak zwykle strasznie się śpieszył – ale minivan zatrąbił na dziewczynę, która wjechała na środkowy pas. Dobra jest. V-Man utknął. Ja bynajmniej nie miałem zamiaru go wpuścić, a zielona firmowa corolla również wyglądała na nieskorą do przysług. Mógł sobie migać do woli: postanowiłem przejechać obok i w miarę możliwości pokazać mu środkowe palce jednocześnie. Będzie wąchał moje spaliny, ot co.

Ale V-Man należał do tych kierowców, którzy za nic nie popuszczą: niefrasobliwy i arogancki, a przy tym dość obrotny, żeby często dopiąć swego. Tak stało się i tym razem. Minivan przyhamował; V-Man dostrzegł swoją szansę i władował się tuż za białym MG. Minął tylny zderzak dziewczyny dosłownie o cal, a tyłkiem niemalże musnął vana, ale bez przeszkód włączył się do ruchu i podążył w stronę swego zjazdu. Nie zareagowałbym nawet wtedy, gdyby nie pogardliwy obłoczek z rury wydechowej i zdawkowe machnięcie ręką widoczne przez tylną szybę volvo.

To wystarczyło. Zalała mnie krew. Dodałem gazu i wskoczywszy na prawy pas, ruszyłem w pościg. Nie był to mój zjazd, o czym dobrze wiedział, inaczej nigdy by się nie odważył na jawną prowokację. Ale tym razem uznałem, że nie popuszczę. Jechał prawym pasem w sznurze pojazdów; gdy zjeżdżał z autostrady, znajdowałem się pięć samochodów za nim. Z przekleństwem na ustach skręciłem kierownicę i dogoniłem go poboczem – chrzanić kamery – w rezultacie, gdy dotarł do świateł na głównym rozjeździe, stanąłem tuż za nim i utkwiłem wzrok w jego lusterku wstecznym.

Szczęka opadła mu do podłogi. Gapił się przed siebie, czekając na zmianę świateł. Mimo to widziałem, że kontroluje sytuację: królicze oczka skakały od świateł do lusterka, w którym szczerzyłem do niego zęby, mieląc przekleństwa. Chcąc sprawdzić jego reakcję, odpiąłem pas i uchyliłem drzwi. Ze strachu musiał srać w gacie. Kiedy wystawiłem nogę przez drzwi, podskoczył jak oparzony i uruchomił centralny zamek, łypiąc na mnie znad okularów, które mało nie zjechały mu z nosa. Podjechałem nieco bliżej, błyskając długimi. Nastąpiła zmiana świateł i zatrzasnąłem drzwi, ostro ruszając z miejsca. W życiu nie jechałem tą trasą. Zazwyczaj jeżdżę Ml, odcinkiem między Sheffield a Leeds, ale teraz zapędziłem się za zwierzyną i pewnie nie zdążę do pracy. Miałem to w nosie; postanowiłem pokazać dupkowi, kto tu rządzi, nawet jeśli przyjdzie mi za to zapłacić. Gnaliśmy pięć albo sześć mil tą samą nitką autostrady w kierunku Bradford. Nie miał szans mnie zgubić. Jechałem mu na ogonie. Głupie żarty wywietrzały mu z głowy; wpatrzony przed siebie zerkał czasem nerwowo w lusterko, jak zaszczuty. Próbował przyspieszyć, śmigając między ciężarówkami, lecz uparcie podążałem tuż za nim. Następnie zwolnił w nadziei, że go wyprzedzę, ale ja uczyniłem to samo. Wreszcie skręcił na parking, przejechał obok stojących tirów i minąwszy stację benzynową, zaparkował przed Burger Kingiem, po czym wrzucił na luz, nie gasząc silnika.