Выбрать главу

Ogarnęła go fala wspomnień: podrapane podłogi upstrzone plamami atramentu, niebezpiecznie wyślizgane przez pokolenia młodych stóp i przysypane kredowym pyłem, sterty książek, zabazgrane biurka krzyczące ukradkowymi sloganami. Stosy zmiętych wypracowań, skonfiskowane papierosy i ściągawki, zaszyfrowane wiadomości oraz inne zapomniane artefakty owego utraconego stanu łaski.

Nie znaczy to, że było aż tak źle: dzisiaj każdy uczeń miał stanowisko do nauki z plastikowym pulpitem oraz monitorem reagującym na głos, elektroniczne pióro oraz komputerowego nauczyciela o inteligentnym, pozbawionym wieku obliczu (prototyp został wyselekcjonowany przez Centrum Świadomości Pokoleniowej spośród tysięcy projektów w celu wzbudzenia należytego szacunku i zaufania). Lekcje generowano komputerowo, nawet zajęcia praktyczne odbywały się w rzeczywistości wirtualnej. W barbarzyńskiej przeszłości dzieci doznawały oparzeń podczas lekcji gotowania na zajęciach technicznych, padały ofiarą nieudolnie przeprowadzanych doświadczeń chemicznych, łamały kości na gimnastyce, ocierały sobie kolana na asfaltowych boiskach i cierpiały niezliczone oraz wymyślne upokorzenia ze strony tak zwanych wychowawców. Obecnie były bezpieczne. Do tego stopnia, że wypadki stały się zjawiskiem niezwykle rzadkim. Dalej wyglądają tak samo, pomyślał pan Meadowes. I tak samo hałasują. Co się wobec tego zmieniło?

Pogrążony w głębokiej zadumie nie zauważył nadjeżdżającego samochodu ochrony i nie usłyszał sygnału alarmowego „Dzieci! Niebezpieczeństwo! Dzieci!”. Dopiero gdy samochód stanął tuż przed nim, błyskając ostrzegawczo wieżyczką świetlną, zdumiony nauczyciel otrząsnął się z zamyślenia.

– Stać! Nie ruszać się! – zabrzmiał metaliczny głos z wnętrza pojazdu.

Pan Meadowes tak szybko wyjął ręce z kieszeni, że niechcący rozerwał paczkę z cukierkami, które upadły na drogę i wyglądały jak kolorowe kamyki. Za ogrodzeniem dzieci spokojnie opuszczały budynek szkoły parami albo trójkami. Niektóre pochylały się nad grami elektronicznymi, inne zerkały ciekawie na samochód ochrony i staruszka w sfatygowanym kapeluszu, który podniósł ręce jak aktor ze starego filmu, gdzie wszyscy byli dobrzy lub źli, mężczyźni na koniach rabowali dyliżanse, a Marsjanie dokonywali inwazji planet, trzymając w pogotowiu miotacze zabójczych promieni.

– Nazwisko? – rzucił ostro głos.

Pan Meadowes przedstawił się posłusznie, trzymając na widoku obie ręce.

– Zawód?

– Jestem… nauczycielem – wyznał pan Meadowes.

Wewnątrz samochodu coś zazgrzytało.

– Bez zawodu – zadeklarował metaliczny głos. – Stan cywilny?

– Nie… nie jestem żonaty – odparł pan Meadowes. – Miałem kiedyś psa, ale…

– Kawaler – oznajmił głos. Prawdopodobnie pochodził z wnętrza maszyny, jednak pan Meadowes wyczuł w nim pewną dezaprobatę. – Czy mógłby pan przedstawić cel po bytu w wyraźnie oznakowanej strefie zamkniętej?

– Tak tylko spacerowałem.

– Spacerował pan.

– Lubię spacerować – wyjaśnił pan Meadowes. – Lubię obserwować bawiące się dzieci.

– Często pan to robi? – spytał głos. – Często wybiera się pan na te spacery i obserwacje?

– Codziennie – odpowiedział. – Od piętnastu lat.

Zapadła cisza.

– Czy jest pan świadomy, panie Meadowes, że kontakt osobisty (fizyczny, audiowizualny, wirtualny bądź elektroniczny) pomiędzy pozbawioną nadzoru osobą dorosłą a dzieckiem poniżej szesnastu lat jest surowo zabroniony klauzulą numer 9 Aktu Pokoleniowego z 2008 roku?

– Po prostu lubię ich słuchać – odpowiedział pan Meadowes. – Dzięki temu młodo się czuję.

Milczenie maszyny było jeszcze bardziej miażdżące niż jej beznamiętny ton. Pan Meadowes przypomniał sobie plotkę (krążącą, zanim zmiany na dobre weszły w życie i przestały kogokolwiek dziwić), jakoby samochody ochrony były zdalnie sterowane przez komputer centralny, bez udziału człowieka.

– Przecież nie ma w tym nic złego – dodał bezradnie. – Każdy lubi patrzeć, jak dzieci się bawią.

Od strony pojazdu doleciał nowy dźwięk. Drzwi stanęły otworem, ukazując wnętrze wyłożone metalowymi panelami.

– Proszę wsiadać – rozkazał głos robota.

– Ale ja nie zrobiłem nic złego – zaprotestował pan Meadowes.

– Proszę wsiadać – powtórzył głos.

Po chwili wahania pan Meadowes wsiadł do samochodu. Wnętrze przypominało ciasną, metalową skrzynkę z małym oknem ze wzmocnioną szybą, ławką zamocowaną pośrodku. Było oddzielone kratą od układu sterowniczego.

– Gdyby miał pan własne dziecko… – zaczął głos i pan Meadowes zrozumiał, że za kratą jednak siedzi człowiek.

Był to mężczyzna z mikrofonem i notesem elektronicznym.

Popatrzył na pasażera z mieszaniną litości i wstrętu, po czym przeniósł wzrok na układ kierowniczy.

Drzwi zamknęły się bezszelestnie. Samochód ponownie ruszył. Słońce świeciło przez kratę, napełniając wnętrze złocistym, cętkowanym blaskiem. Mężczyzna na fotelu twardo spoglądał przed siebie, nawet gdy pan Meadowes spróbował go zagadnąć.

– Dokąd jedziemy?

– Do Centrum Badań nad Nieprzystosowaniem Pokoleniowym i Psychoseksualnym.

Minęli drogę i zagajnik, po czym wyjechali na szosę, gdzie półtora roku wcześniej ktoś śmiertelnie potrącił jego W TAŃCU psa. Po drodze oglądali ulice, przy których stały identyczne domy szeregowe – także dom pana Meadowesa – oraz arkady identycznych drzew. Następnie wyjechali z miasta autostradą ze szpalerem kolorowych billboardów. Pan Meadowes dostrzegł za nimi znajome połacie betonowych nieużytków.

Kilka minut później minęli rząd opuszczonych budynków. Kościół zamknięty ze względów bezpieczeństwa, stare kino z płaskim ekranem, kilka księgarni, pozostałości parku z huśtawkami i estradą. Na końcu stał duży i wciąż imponujący kamienny budynek. Wyblakły napis głosił: „Liceum męskie imienia świętego Oswalda: 1890-2008”.

– Moja szkoła – powiedział pan Meadowes.

Kierowca bez słowa pojechał dalej.

Skórzany świat Ala i Christine

Napisałam to opowiadanie dla żartu. Wprawdzie romans to przeżytek, ale niech gra muzyka…

Sięgając po filiżankę z herbatą, Christine wyprostowała zdrętwiałe plecy i obejrzała swoje dzieło. Nieźle, uznała, zadowolona z efektu: proste ściegi, żadnych marszczeń mimo trudnego materiału, dobry wyrób. Ktoś będzie miał porządne, mocne spodnie robocze: wprawdzie dość ekscentryczne, ale nie do zdarcia. Tylko ciekawe, po co ta klapka.

Mniejsza z tym. Christine Jones tylko wykonywała polecenia, pozostawiając artystyczną wizję Candy. Wypełnianie poleceń opanowała do perfekcji. Wyobraźnia to specjalność Candy.

Spotkały się w klubie Weight Watchers. Candy ważyła sześćdziesiąt pięć kilogramów i chciała zjechać do sześćdziesięciu; Christine ważyła osiemdziesiąt trzy i – jak mawiał jej mąż Jack – „odpuściła sobie”. Chciała schudnąć przynajmniej osiemnaście kilo, ale na razie szło jej kiepsko. Zyskała natomiast kolejne trzy oraz grupkę przyjaciół, złożoną z Candy, jej koleżanki Babs oraz Dużego Ala Maguire’a, maskotki klubu.

Duży Al należał do klubu od trzech lat. Był potężnym mężczyzną, który nigdy nie stracił ani grama; tolerowano go tylko dlatego, że jego obecność podnosiła na duchu nawet najgrubsze uczestniczki programu. Christine zastanawiała się, co z tego miał, po czym doszła do wniosku, że po prostu odpowiadało mu towarzystwo. Babs pracowała w fabryce obuwia i rozpaczliwie szukała faceta; Candy była rozwódką, należała do grona starszych studentów wydziału wzornictwa odzieżowego miejscowej politechniki.