Módl się o zbawienie, płyną słodkie mechaniczne głosy. O zbawienie. Umierasz (znowu, jeszcze jeden, a potem kolejny raz), aby ludzkość mogła przeżyć. Znajdź skazę i ją napraw. Poddaj gruntownej analizie. Oz przechodzi katusze dla waszego dobra, obywatele. Odseparujmy wadliwy gen, psychopatyczne ogniwo w jego porypanym mózgu, i usuńmy je ze zdalnie sterowanej przyszłości, świetlanej i czystej jak łza.
Tylko posłuchaj.
Gówno prawda.
Sęk w tym, że ktoś powiedział im o istnieniu czegoś wartego ocalenia, mianowicie duszy, ulotnej iskry, której nikt dotąd nie zdołał wyodrębnić. Oto, czym się kończy ingerencja religii w świat elektroniki. Już im to mówiłem. Nie ma czegoś takiego jak gen Ye-zus. Tropią go od tak dawna, że gdyby go wreszcie znaleźli, sami nie wiedzieliby, co z nim począć. Co zresztą oznacza to Y, do cholery? Yeti? Yes? Yesterday? Jednakże wiara maszyny jest nieskończona, jej cierpliwość przewyższa boską. Znajdziemy go, zapewniają. Na pewno gdzieś tam jest. Widać nie dość się jeszcze nacierpiałem.
Żyję tak długo i tyle razy, że zaczynam miewać wspomnienia. Sama rozumiesz, że to niewskazane: po każdym użyciu tabliczkę należy wytrzeć do czysta i wprowadzić świeży zestaw doświadczeń; jeśli pęknie, trzeba potraktować to jako nauczkę i wprowadzić nowego delikwenta – tylko nie wiem, ilu ich jeszcze zostało – po czym zacząć od początku. Wszystko odbywa się metodą prób i błędów. Albo odwrotnie. Próby prowadzi mechaniczny nadzorca. Próby i kontrole.
Całkiem możliwe, że jestem tylko trybikiem, a zasadniczy eksperyment toczy się gdzie indziej, być może nie dalej niż na wyciągnięcie ręki.
Całkiem możliwe, że tylko ja im zostałem.
Mimo to zachowałem wspomnienie (sen, zwid poprojekcyjny, czort wie) wzgórza, wiwatujących tłumów, włóczni wbitej w bok oraz światłości słońca rozlewającej się po niebie bielą mocniejszą od boskiej… Śniąc, odnoszę wrażenie, że moje życia, półżycia, fragmenty doznań oraz fałszywe wspomnienia sprowadzają się do tej jednej chwili, ulotnego aktu zbawienia, natychmiastowego i doskonałego zrozumienia, że elementy układanki tworzą harmonię. Ale po sekundzie wszystko się rozpada na skutek entropii i pozostaję z poczuciem, że szumne frazesy Jaźni i nawracanie na wiarę być może kryją w sobie ziarenko prawdy… Rozłóż człowieka na części i odszukaj koło sterujące ludzkością, mistyczną spiralę, która trzyma nas razem. Być może w osi jest gen zbawienia, który zamienia zło w dobro, a kamień w złoto… Czynnik Yezus.
Czy do tego zmierzają wasze eksperymenty? Tak? Chodzi o gen messiah uulgaris, ostatnie ogniwo łańcucha zbawienia?
„Jesteś częścią ludzkości. Wywodzisz się z ludzkości”.
Pieśń 5742 z „Credo życiowe Jaźni”, circa 2141. Rozwalić delikwenta, a potem odbudować, zacząć od nowa. Czuję, że jestem dla nich swoistym wyzwaniem. Pokonasz to, pokonasz wszystko. Bóg tkwi w twoich genach. Po prostu go uwolnij.
Biała sala zlewa się w jedno: rzęsiste światła odbijają się w lśniących igłach, metalowe obręcze ściskają czaszkę. Proces rozpoczyna się od nowa.
„Ach, miło pana znowu widzieć. Jak się dziś czujemy?”.
Poprzez knebel, który pakuje mi do ust, próbuję ugryźć go w palec. Oczywiście, nic by nie poczuł, ale przynajmniej miałbym satysfakcję. Patrzy na mnie uprzejmie, z ubolewaniem.
„Agresja, panie 0’Shea. Czyżby pan nie wiedział, że wszystkie istoty żywe tworzą jedność?”. Strzykawka szybuje ku mojej twarzy miarowym, bezlitosnym łukiem. Jej zbawcza zawartość wycieka; jad kapie wprost do otwartych oczu. „Poprzez ból osiągnę odkupienie”. Pieśń 49900 z „Credo życiowe Jaźni”, pięć tysięcy powtórzeń.
Wszystko bzdura, dziecinko, choćbyś powtarzała to milion razy.
„Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?”.
Maszyna z tablicą elektroniczną staje, chwilę brzęczy coś do siebie, ponownie rusza. W głębi niezliczonych synaps rozmiękczonego mózgu sprytny czynnik Yezus wciąż robi uniki, rozradowane ziarenko zbawienia na samym dnie gównianego kramu świata.
Pamięć ponownie przywołuje obrazy: włócznia, żołnierze, modły i jazgot gawiedzi, z których wybija się mój głos, jednocześnie błagalny i rozkazujący.
„Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?”.
O mój Boże. Gdyby tylko zechciał to zrobić.
Plażowiczka
W Brazylii są plaże, których potencjalni użytkownicy przechodzą surową selekcję pod kątem wieku oraz wyglądu. Osoby starsze, brzydkie i otyłe nie mają wstępu…
Nie jestem chciwa. Naprawdę. Pragnę tylko jednego: skrawka piasku na słońcu. Przytulnego grajdołka o wymiarach sześć na cztery, miejsca na ręcznik, kosmetyczkę, krem do opalania i leżak. Gorącego piasku, wzburzonych fal, markowych okularów słonecznych oraz tego magicznego aromatu soli i kokosa. To cudo nosi nazwę Platynowe Piaski™: plaża nad plażami, numer jeden w kategorii słonecznych rozkoszy. Autentyczne palmy maskują ogrodzenie, urządzenia filtrujące uniemożliwiają wstęp intruzom, oczyszczacze powietrza zapewniają całoroczną świeżość, a wyszkoleni strażnicy w bliźniaczych wieżach obserwacyjnych pilnują ścisłego przestrzegania miejscowych standardów.
Naturalnie jest to strefa całkowicie wolna od śmieci (jakiekolwiek odstępstwo od normy powoduje automatyczne przyznanie punktów karnych). Chwasty, kamienie oraz inne elementy środowiska naturalnego są poddawane gruntownej kontroli i w razie konieczności eliminowane. Autentyczność jest w cenie, jednak nie kosztem estetyki. Ostatecznie uroda to zarówno obowiązek, jak i przywilej posiadacza platynowej karty, kierownictwo zaś ma za zadanie utrzymać poprzeczkę na właściwym poziomie.
Popieram. Popieram z całego serca: bądź co bądź zasady są zasadami, bez nich Platynowe Piaski™ nie miałyby racji bytu. Widziałam reklamy. Znam to wszystko. Oczywiście nie od środka – jako posiadaczka srebrnej karty mam wstęp jedynie na Srebrne Piaski™, wprawdzie niebrzydkie, ale daleko im do Platynowych. Jednak nie mam powodów do narzekań. Blisko dwa lata tkwiłam na liście oczekujących i dzień, w którym po raz pierwszy zajęłam miejsce na srebrnej plaży, był najszczęśliwszy w moim życiu. Zgadza się, palmy są z plastiku, a normy estetyczne pozostawiają wiele do życzenia, ale da się przeżyć, dopóki wiatr nie przywieje z oddali smrodu plaży publicznej: owej nieomylnej woni potu, ścieków oraz taniego kremu do opalania. Tylko pomyślcie: żadnych filtrów, strażników, palm ani ogrodzeń. Wstęp nieograniczony, a brzydota tak powszechna, że wręcz ignorowana.
Można tu zobaczyć dosłownie wszystko: kobiety grube, owłosione czy ciężarne, kobiety w poliestrowych bermudach. Faceci nie zostają daleko w tyle: blade wymoczki, tłuściochy, łysi z tatuażami, staruchy o pomarszczonej skórze. Po prostu ohyda. To coś w rodzaju trzeciego świata. Niektóre kobiety się starają, biedactwa, na przykład Tanya, moja dawna koleżanka z sąsiedztwa. Platynowa blondynka z przedłużonymi włosami, niecałe sześćdziesiąt kilo wagi, po dwóch liftingach, operacji piersi i zabiegu odsysania tłuszczu. Wciąż czeka na srebrną kartę. Zna ryzyko: chirurdzy plastyczni z Koziej Wólki rzeczywiście oferują korzystne ceny, niemniej zawsze pozostawiają pamiątkę w postaci obwisłego brzucha oraz niezbyt twarzowej fałdy, która nie ujdzie bezlitosnej uwagi inspektora plażowego. Na plaży publicznej może włożyć kostium jednoczęściowy, lecz na Srebrnych Piaskach™ są ściśle określone standardy. Tutaj obowiązuje zasada „pokaż ciało albo spadaj” i wygląda na to, że Tanyi pozostaje już tylko to drugie. Spłata należności W TAŃCU za dotychczasowe zabiegi zajmie jej co najmniej trzy lata. Do tego czasu będzie za stara na srebrną kartę, nawet jeśli podda się zabiegom korygującym.