Выбрать главу

Wczoraj była Wigilia. Najlepsza noc w roku. Och, rzecz jasna, później też odbywają się przedstawienia – prawie do końca stycznia – lecz wieczór wigilijny nie ma sobie równych. Potem magia ustępuje miejsca depresji: wszyscy są rozleniwieni, obżarci i odliczają czas do końca sezonu. Publiczność nie dopisuje. Aktorzy gubią kwestie. Spektakl przenosi się do Blackpool lub innego zamierającego wówczas kurortu, gdzie wegetuje aż do następnego roku. Kostiumy wędrują do skrzyń. Lampy gasną. Ale oto nadeszła Wigilia; ludzie byli weselsi i hałaśliwsi niż zwykle, widzowie żywiej reagowali sykami i gwizdami, a dziatwa była umazana słodyczami jeszcze niemiłosierniej. Sam Książę zdawał się bardziej zniewieściały, najdroższy Kopciuszek zaś, nasza gwiazda i oczko w głowie, jeszcze słodsza, ładniejsza, delikatniejsza, bardziej migotliwa i bajkowa niż kiedykolwiek.

Tylko ja czułam się jakoś inaczej niż zwykle. Gdy rozpoczął się ostatni akt, rozbolała mnie głowa. Przeszło mi przez myśl, czy aby na dobre nie wycofać się z branży; wyjechać, osiąść gdzieś w Europie, gdzie nie zostanę rozpoznana.

Mrzonki, uznałam w duchu. Dla Brzydkiej Siostry nie ma ucieczki.

Jednakże myśl nie ustępowała. Co się ze mną dzieje? Potrząsnęłam głową, chcąc odzyskać jasność myślenia. Wówczas, po raz pierwszy w mojej długiej karierze, nastąpiło coś tak dziwnego, że mało się nie zająknęłam.

Byłam obserwowana. Mężczyzna siedział niedaleko od rampy, ukryty w półmroku; rosły, długowłosy i nieco zgarbiony pod szarym, kosmatym okryciem. Nie spuszczał ze mnie wzroku.

To było niezwykłe – ba, zdumiewające. Graliśmy akurat scenę, w której Kopciuszek śpiewa swą żałosną pieśń w otoczeniu współczujących zwierząt, a ja wraz z siostrą mizdrzymy się przed lustrem. A jednak nie było wątpliwości (na wszelki wypadek raz jeszcze łypnęłam w stronę widowni): mężczyzna patrzył na mnie.

Na mnie. Serce idiotycznie podskoczyło mi w piersi. Nie był najprzystojniejszy, to fakt; jego wygląd świadczył dobitnie, że pierwszą młodość ma za sobą. Mimo to emanował siłą i autorytetem, a wielkie oczy pod gęstą strzechą włosów były błyszczące i uważne. Nieoczekiwanie dotarło do mnie, że mam na sobie idiotyczny kostium: gigantyczną turniurę, za duże buty i absurdalnie wypchany stanik. Pewnie uznał, że wyglądam komicznie, skonstatowałam ponuro. Jednak na twarzy mężczyzny malował się wyraz powagi.

Do końca sceny czułam na sobie jego spojrzenie. Kiedy ponownie wyszłam na deski, po rozczulającym dialogu Księcia z Kopciuszkiem, mężczyzna wciąż był na widowni; w kolejnej scenie tak samo. Gdy wreszcie sypnięto mi mąkę w twarz i widownia zawyła z radości, on jeden nie wybuchnął śmiechem. Widziałam, że pochyla głowę, pewno zasmucony (tak sobie wyobrażałam) poniżeniem dumnej heroiny. Serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi. Jak w transie odegrałam ostatnią scenę, machinalnie wygłaszając kwestie, ze wzrokiem mimowolnie utkwionym w twarzy nieznajomego. Twarzy mało atrakcyjnej, choć interesującej i wyrazistej. Jego dłonie – niepospolicie wielkie, jak łapy dzikiego zwierzęcia – kryły w sobie obietnicę delikatności. Oczy błyszczały w mroku niczym ślubna obrączka. Drżałam od stóp do głów.

Ostatnia scena. Kurtyna opada. Trzymając się za ręce, wyszliśmy raz jeszcze, aby pokłonić się publiczności. Kiedy się pochyliłam, mężczyzna gorączkowo wyszeptał mi do ucha:

– Spotkajmy się na zewnątrz. Proszę.

Rozejrzałam się gwałtownie, podświadomie wypatrując innej kobiety – piękniejszej, bardziej godnej – która podejdzie bliżej i odpowie na jego wezwanie. On jednak nadal uważnie spoglądał na mnie złocistymi oczami. Odwzajemniłam spojrzenie, tak przejęta, że nawet nie poczułam dotyku rozpalonej dłoni stojącego obok mnie aktora. Mężczyzna kiwnął głową, jakby w odpowiedzi na nieme pytanie.

– Ja?

– Tak, ty.

I zniknął w tłumie, zwinnie i niepostrzeżenie jak myśliwy.

Wywoływano nas czternaście razy. Serpentyny sypały się gęsto, fruwało konfetti, podrabiany Książę i Jaśnie Pani dostali kwiaty. Widownia biła huczne brawa (dały się też słyszeć pojedyncze gwizdy pod adresem wiecie kogo), lecz w moim umyśle panowała wielka cisza i wielkie zdumienie. Tak jakby w głowie otworzyło mi się nagle trzecie oko, o którego istnieniu nie miałam dotąd pojęcia. Za kulisami zrzuciłam perukę i kostium, po czym wybiegłam na dwór, przekonana, że to żart, że mężczyzna – kimkolwiek był – odszedł, zabierając skrawek mojego serca.

Czekał w uliczce za teatrem. Wiszący po drugiej stronie ulicy neonowy afisz przedstawienia oświetlał mu włosy. Śnieg skrzypiał mi pod stopami. Mężczyzna znacznie górował nade mną wzrostem, choć nie jestem niska. Po raz pierwszy w życiu poczułam się mała. Tak: mała i delikatna.

– Od razu wiedziałem – odezwał się ochrypłym głosem, kiedy znalazłam się w zasięgu jego ramion. – Jak tylko cię zobaczyłem. Zupełnie jak w bajce. – Mówiąc te słowa, obsypywał pocałunkami moje włosy i twarz. – Chodź ze mną. Te raz, zaraz. Rzuć wszystko. Zaryzykuj.

– Ja? – szepnęłam, z trudem łapiąc oddech. – Przecież jestem Brzydką Siostrą.

– Już ja znam te gwiazdy pierwszego planu. Wszystkie są takie same. Spotkałem kiedyś dziewczynę… – Urwał, jakby zabolało go samo wspomnienie. – Teraz już wiem. Przejrzałem je. – Zamilkł i popatrzył na mnie. – O tobie też wiem wszystko.

Objęłam go, wtulając twarz w futrzane klapy szarego płaszcza. Serce zabiło mi jeszcze mocniej.

– Ale ja jestem… – spróbowałam ponownie.

– Nie. – Przejechał palcami po mojej twarzy, rozmazując szminkę. – Nie jesteś.

Spróbowałam wyobrazić sobie, jak to jest nie być Brzydką Siostrą. Słowo „brzydka” towarzyszyło mi od zarania; wciąż mnie określa. Kim będę bez tego słowa? Na samą myśl zadrżałam.

Nieznajomy dostrzegł moją minę.

– To tylko jeden z aspektów naszych ról – powiedział. – Dobry, zły, brzydki. My też jesteśmy bohaterami, na swój sposób. My, którzy po opuszczeniu kurtyny odchodzimy z kwitkiem. Odrzuceni. Pozbawieni szczęśliwego zakończenia. Należymy do siebie, ty i ja. Po tym, co oboje przeszliśmy, zasługujemy na coś lepszego.

– Ale… bajka – zaoponowałam bez przekonania.

– Napiszemy ją od nowa. – Powiedział to z niezłomnym przekonaniem. Poczułam, że mój opór słabnie. Za nami słychać było dudnienie dyskotekowej muzyki – rozpoczynał się bal; jak zwykle wczesnym wieczorem, puby serwowały trunki po niższych cenach.

– Przecież nawet cię nie znam! – zawołałam. Chodziło rzecz jasna o to, że nie znałam siebie: lata w skórze Brzydkiej Siostry pozbawiły mnie własnej tożsamości, pozostała tylko ta narzucona. Po raz pierwszy w życiu poczułam piekące łzy.

Nieznajomy uśmiechnął się szeroko. Zobaczyłam, że ma dość duże zęby, ale życzliwe spojrzenie.

– Mów do mnie Wilczku – zaproponował.

Gastronomikon

Niektórzy jakoś nie mogą powiązać autorki „Złego nasienia” i „Śpij, blada siostro” z autorką „Czekolady” i Jeżynowego wina”. Napisałam to opowiadanie, żeby posłużyło jako łączące ogniwo. Poza tym jedzenie też może być przerażające.

Kiedy zapraszamy gości na obiad, zawsze coś nie gra. Ostatnio był dziwny zapach, coś stukało w ścianach, nagle pojawił się tyci i wyjątkowo szpetny karzełek, którego pośpiesznie wrzuciłam do zlewu, puszczając wodę, zanim zdążył podeptać świeżo polukrowaną partię babeczek. Światła w jadalni przygasły, rzucając osobliwą, czerwonawą poświatę, lecz wszyscy uznali to za usterkę instalacji, a ja uratowałam sytuację, podając kawę i napoje w salonie.