— Pójdę po latarkę! — krzyknął Kalikst. Ale nasz drużynowy kazał mu wrócić.
— Nie rozpraszajcie się — powiedział. — Naradźcie się między sobą, od czego zacząć poszukiwania. No i pospieszcie się, jeśli nie chcecie, żeby jakaś inna drużyna odnalazła przed wami pana Genou.
Tego, zdaje mi się, nie trzeba się było za bardzo obawiać, bo wszyscy biegali i krzyczeli, ale nikt jeszcze nie wyszedł z obozu.
— Słuchajcie — powiedział nasz drużynowy. — Pomyślcie trochę. Pan Genou powiedział, że idzie w stronę Chin. W jakiej stronie świata leży ten wschodni kraj?
— Ja mam atlas, w którym są Chiny — pochwalił się Krys-pin. — Dostałem od cioci Rozalii na urodziny. Ale wolałbym rower.
— Ja mam w domu fajny rower — powiedział Benon.
— Wyścigowy? — zapytałem.
— Nie słuchaj go — powiedział Kryspin — to wszystko bujda!
— A jak dostaniesz w łeb, to też będzie bujda? — spytał Benon.
— Chiny leżą na wschodzie! — krzyknął nasz drużynowy.
— A gdzie jest wschód? — zapytał jakiś chłopak.
— E, druhu — zawołał Kalikst — on nie jest od nas! To szpieg!
— Nie jestem żaden szpieg! — krzyknął chłopak. — Jestem z drużyny Orłów, najlepszej z całych kolonii!
— To wracaj do swojej drużyny — poradził mu nasz drużynowy.
— Ale ja nie wiem, gdzie ona jest — powiedział chłopak i zaczął płakać.
Głupi, ta jego drużyna nie mogła być daleko, bo nikt jeszcze nie wyszedł z obozu.
— Po której stronie — zapytał nasz drużynowy — wstaje słońce?
— Po stronie Gwalberta, który ma łóżko przy oknie! On nawet skarży się, że to go budzi -— powiedział Jonasz.
— E! Druhu! — zawołał Kryspin, —, Nie ma Gwalberta!
— To prawda — powiedział Benon — nawet się nie obudził. On strasznie mocno śpi.
Pójdę po niego.
— Tylko szybko! — krzyknął drużynowy. Benon poleciał do baraku i wrócił mówiąc, że Gwalbert jest śpiący i nie chce przyjść.
— Jego sprawa — powiedział drużynowy. — I tak już zmarnowaliśmy dosyć czasu!
Ale że jeszcze nikt nie wyszedł z obozu, nie było się czym przejmować.
A potem pan Rateau, który przez cały czas stał pośrodku obozu, zaczął krzyczeć:
— Proszę o ciszę! Drużynowi, zróbcie porządek! Zbierzcie swoje drużyny i zaczynajcie zabawę!
To była straszna robota, bo po ciemku wszyscyśmy się trochę 2 pomieszali. U nas był
jeden chłopak z Orłów i dwóch z Nieustraszonych. Paulina szybko odnaleźliśmy u Siuksów, bośmy
poznali go po płaczu. Kalikst poszedł szpiegować u Traperów, którzy szukali swojego drużynowego. Bawiliśmy się bardzo fajnie, a potem zaczęło strasznie padać.
— Przerywamy zabawę! — zawołał pan Rateau. — Drużyny wracają do baraków!
I to już poszło szybko, bo na szczęście nikt jeszcze nie wyszedł z obozu.
Pan Genou z proporczykiem przyjechał następnego dnia rano na wozie gospodarza, który ma pole z drzewkami pomarańczowymi. Potem dowiedzieliśmy się, że schował się w sosnowym lesie. Kiedy zaczęło padać, znudziło mu się na nas czekać i chciał wrócić do domu. Ale zabłądził w lesie i wpadł do rowu z wodą. Wtedy zaczął krzyczeć, pies gospodarza zaszczekał i w ten sposób gospodarz odnalazł pana Genou i zaprowadził go do swojej zagrody, żeby go wysuszyć i przenocować.
Nie powiedziano nam tylko, czy gospodarz dostał dodatkową porcję czekolady. Bo przecież mu się należała!
„Wędkarstwo posiada niezaprzeczalne właściwości uspokajające..." Te kilka słów przeczytanych w jakimś piśmie wywarło duże wrażenie na Gerardzie Lestouffe, młodym opiekunie drużyny Sokole Oko, który spędził wyborną noc śniąc o dwunastu nieruchomych chłopcach, wpatrujących się w milczeniu w dwanaście spławików, kołysanych na spokojnej fali...
Zupa rybna
Dziś rano drużynowy wszedł do naszego baraku i powiedział:
— E, chłopaki! A może zamiast iść na plażę razem ze wszystkimi chcielibyście pójść na ryby?
— Tak! — odpowiedzieliśmy wszyscy. Prawie wszyscy, bo Paulin nie powiedział nic, on się zawsze wszystkiego boi i chce wracać do domu. Gwalbert też nic nie powiedział.
Jeszcze spał.
— Dobrze — powiedział drużynowy. — Uprzedziłem już kucharza, że przyniesiemy mu na obiad ryby. Nasza drużyna poczęstuje cały obóz zupą rybną. W ten sposób inne drużyny dowiedzą się, że drużyna Sokole Oko jest najlepsza ze wszystkich. Na cześć drużyny Sokole Oko... hip hip!
— Hura! — zawołaliśmy wszyscy oprócz Gwalberta.
— A nasze zawołanie — to?... — zapytał drużynowy.
— Odwagi! — krzyknęliśmy wszyscy, nawet Gwalbert, który się obudził.
Po zbiórce, kiedy inni szli na plażę, pan Rateau, kierownik obozu, kazał dać nam wędki i starą puszkę z robakami.
— Nie wracajcie zbyt późno, żebym zdążył przygotować zu-1 pę! — zawołał śmiejąc się kucharz. On zawsze się śmieje i bardzo go lubimy. Kiedy przychodzimy do kuchni, zaczyna krzyczeć:
— Uciekać mi stąd, żebracy! Zaraz przegonię was moją wielką chochlą! Zobaczycie!
— i daje nam ciasteczka.
Z wędkami i robakami przyszliśmy na sam koniec mola. Nie było tam nikogo oprócz jakiegoś grubego pana w białej czapeczce na głowie, który akurat łowił ryby i niezbyt się ucieszył na nasz widok.
— Po pierwsze, żeby łowić ryby — powiedział nasz drużynowy — potrzebna jest cisza, w przeciwnym razie ryby prze-stjraszą się i uciekną. Macie być ostrożni i żeby mi nikt nie \fifpadł do wody! Nie rozchodzić się! Zabraniam wam wchodzić ria skały! Uważajcie, żebyście się nie pokaleczyli haczykami!
— Długo tak jeszcze? — spytał gruby pan.
— Co? — zapytał nasz drużynowy, zdziwiony.
— Pytam, czy długo jeszcze zamierza pan drzeć się, jakby pana obdzierano ze skóry
— powiedział gruby pan. — Takimi krzykami przestraszyłby pan wieloryba!
— Tutaj są wieloryby? — zapytał Benon.
— Jak tu są wieloryby, to ja sobie idę! — krzyknął Paulin i zaczął płakać mówiąc, że się boi i że chce wracać do domu.
Ale nigdzie nie poszedł, za to poszedł sobie gruby pan, i bardzo dobrze, bo zostaliśmy sami i nikt już nam nie przeszkadzał.
— Kto z was był już kiedyś na rybach? — zapytał drużynowy.
— Ja — powiedział Atanazy. — W zeszłym roku złowiłem taaaką rybę! — i rozłożył
ramiona jak mógł najszerzej. Zaczęliśmy się śmiać, bo Atanazy to straszny kłamca, chyba nawet największy z nas wszystkich.
— Kłamiesz — powiedział mu Benon.
— A ty mi zazdrościsz i jesteś głupi — powiedział Atanazy. — To była taaaką ryba!
I Benon skorzystał, że Atanazy ma rozłożone ręce, żeby dać mu w ucho.
— Spokój, wy dwaj, bo zabronię wam łowić! Zrozumiano? — krzyknął drużynowy.
Atanazy i Benon uspokoili się, ale Atanazy powiedział jeszcze, że sami zobaczymy, jaką wyciągnie rybę, i żebyśmy sobie nie myśleli, a Benon, że jego ryba na pewno będzie największa ze wszystkich.
Drużynowy pokazał nam, w jaki sposób zakłada się robaka na haczyk.
— Przede wszystkim — powiedział — uważajcie, żebyście się nie pokaleczyli!
Próbowaliśmy zrobić, jak nam pokazał, ale to nie było łatwe i drużynowy musiał nam pomóc, szczególnie Paulinowi, który się boi robaków i pytał, czy nie gryzą. Kiedy robak już był na haczyku, Paulin bardzo szybko zarzucił wędkę, żeby być od niego jak najdalej. My też zarzuciliśmy wędki, oprócz Atana-zego i Benona, którym poplątały się żyłki, oraz Gwalberta i Kaliksta, którzy zajęci byli urządzaniem na molo wyścigów robaków.