Выбрать главу

— Pilnujcie spławików! — powiedział drużynowy.

Pilnowaliśmy spławików, ale nic specjalnego się nie działo, a potem Paulin krzyknął, podniósł do góry wędkę, a na końcu wędki była ryba.

— O jejku, ryba! — zawołał Paulin. — Mamusiu! — i puścił wędkę, która upadła na skały.

Drużynowy przejechał ręką po twarzy, popatrzył na płaszą-cego Paulina i powiedział:

— Poczekajcie tu na mnie, pójdę po wędkę tego małego... tego małego niezdary.

Drużynowy wszedł na skały, a to jest niebezpieczne, bo tam jest bardzo ślisko, ale wszystko poszło dobrze poza tym, że zrobiła się draka, kiedy Kryspin chciał mu pomóc i zjechał do wody. Drużynowemu udało się go wyciągnąć, ale krzyczał tak głośno, że widzieliśmy, jak hen, daleko na plaży, ludzie wstają, żeby zobaczyć. Kiedy drużynowy oddał

Paulinowi wędkę, ryby już nie było. Ale najbardziej Paulin ucieszył się z tego, że nie było też robaka. I zgodził się łowić dalej pod warunkiem, że więcej mu nie założą robaka na haczyk.

Pierwszą rybę złowił Gwalbert. W ogóle to był jego dzień: najpierw wygrał wyścigi robaków, a teraz złowił rybę. Poszliśmy wszyscy zobaczyć. Ryba nie była bardzo duża, ale Gwalbert był dumny mimo wszystko i drużynowy mu pogratulował. Potem Gwalbert powiedział, że ma to już z głowy, bo złowił swoją rybę. Wyciągnął się na molo i zasnął.

Druga ryba trafiła się nie zgadniecie komu! Mnie! Wspaniała! Naprawdę niesamowita! Była tylko trochę mniejsza od tej, którą wyciągnął Gwalbert, ale i tak bardzo mi się podobała.

Szkoda tylko, że drużynowy skaleczył się w palec haczykiem, kiedy ją zdejmował (dziwne, od początku czułem, że tak się stanie). Może właśnie dlatego drużynowy powiedział, że pora wracać, chociaż Atana-zy i Benon krzyczeli, że nie, bo jeszcze nie udało im się rozplatać swoich wędek.

Kiedyśmy dawali ryby kucharzowi, było nam głupio, bo dwie D ryby na zupę dla całego obozu, to może trochę mało. Ale kucharz roześmiał się i powiedział, że doskonale, właśnie tyle mu było trzeba. I w nagrodę dał nam po ciasteczku.

No i wiecie, ten kucharz jest fantastyczny! Zupa była bardzo dobra i pan Rateau zawołał:

— Na cześć drużyny Sokole Oko... hip... hip...

_ Hura! — odpowiedzieli wszyscy, i my też, bo byliśmy okropnie dumni.

Potem spytałem kucharza, jak to się stało, że ryby w zupie były takie duże i skąd się ich tyle wzięło. Na to kucharz zaczął się śmiać i wytłumaczył mi, że ryb przybywa podczas gotowania. A że jest strasznie fajny, dał mi kanapkę z konfiturami.

Drodzy Państwo,

Kryspin czuje się dobrze i miło mi donieść, że jesteśmy z niego bardzo zadowoleni.

Chłopiec jest świetnie przystosowany i dobrze żyje z kolegami. Czasem może zdradza skłonności do udawania „twardziela" (zechcą Państwo wybaczyć mi to określenie). Chciałby, aby koledzy uważali go za mężczyznę i za wodza. Dynamiczny, z wysoce rozwiniętym zmysłem inicjatywy, Kryspin posiada duży wpływ na swych młodych przyjaciół, którzy podświadomie podziwiają jego zrównoważenie. Miło mi będzie zobaczyć Państwa przy okazji Ich pobytu w tych stronach...

(Fragment listu pana Rateau do rodziców Kryspina)

Kryspin ma odwiedziny

Kolonie, na których jestem — Niebieski Obóz — są bardzo fajne. Jest nas kupa chłopaków i fantastycznie się bawimy. Tylko że nie ma tu naszych rodziców. Jasne, że piszemy do siebie masę listów, rodzice i my. My opisujemy, co robimy i jacy jesteśmy grzeczni, i że dobrze jemy, że się fajnie bawimy i że ich całujemy bardzo mocno, a oni odpowiadają, że mamy być posłuszni, jeść wszystko, uważać na siebie i że nam posyłają moc całusów. Ale to nie to samo, jak kiedy jesteśmy razem.

No i Kry spin miał cholerne szczęście! Akurat żeśmy siedli do obiadu, kiedy pan Rateau, kierownik obozu, wszedł uśmiechnięty od ucha do ucha i powiedział:

— Kryspin, mam dla ciebie miłą niespodziankę, rodzice przyjechali cię odwiedzić.

Więc wyszliśmy wszyscy zobaczyć. Kryspin rzucił się na szyję mamie, potem tacie, pocałował ich, oni powiedzieli mu, że wyrósł i że jest ładnie opalony. Kryspin zapytał, czy przywieźli mu kolejkę elektryczną, i widać było, że bardzo się cieszą ze spotkania. A potem Kryspin powiedział:

— To są moi koledzy. To jest Benon, to Mikołaj, to Gwal-bert, to Paulin, to Atanazy, a to reszta. To jest nasz drużynowy, a to nasz barak i wczoraj złowiłem mnóstwo krewetek.

— Myślę, że zjecie państwo z nami obiad? — zapytał pan Rateau.

— Nie chcielibyśmy sprawiać kłopotu — powiedział tata Kryspina — jesteśmy tylko przejazdem.

— Przez ciekawość chciałabym zobaczyć, co jedzą nasi milusińscy — powiedziała mama Kryspina.

— Będzie nam bardzo miło, droga pani — powiedział pan Rateau. — Uprzedzę kucharza, żeby przygotował dwie dodatkowe porcje.

I wszyscy wróciliśmy do jadalni.

Rodzice Kryspina siedzieli przy stole pana Rateau razem z panem Genou, który jest naszym intendentem. Kryspin został z nami, był strasznie dumny i pytał, czyśmy widzieli samochód jego taty. Pan Rateau powiedział rodzicom Kryspina, że wszyscy w obozie są z Kryspina bardzo zadowoleni, że Kryspin ma pełno inicjatywy i dynamizmu. A potem zaczęliśmy jeść.

— Ależ to bardzo dobre! — zawołał tata Kryspina,

— Pożywienie jest proste, ale obfite i zdrowe — powiedział pan Rateau.

— Zdejmij skórkę z kiełbasy, króliczku, i dobrze gryź! — krzyknęła do Kryspina jego mama.

A Kryspinowi chyba nie bardzo się spodobało, że mama mu to mówi. Może dlatego, że zjadł już całą kiełbasę ze skórką. Trzeba przyznać, że do jedzenia to on ma rzeczywiście okropnie dużo dynamizmu. A potem dostaliśmy rybę.

— To jest o wiele lepsze niż w tym pensjonacie na Costa Brava — wyjaśnił tata Kryspina — tamtejsza oliwa...

— Ości! Uważaj na ości, króliczku! — zawołała mama Kryspina. — Przypomnij sobie, jak w domu płakałeś, kiedy połknąłeś ość!

— Wcale nie płakałem — powiedział Kryspin i zrobił się cały czerwony. Wyglądał teraz na jeszcze bardziej opalonego niż przedtem.

Na deser był krem, bardzo fajny, a potem pan Rateau oznajmił:

— Po posiłkach mamy zwyczaj śpiewać piosenki. I pan Rateau wstał i powiedział:

— Uwaga!

Dał znak rękami i zaśpiewaliśmy o tym, że dobrze jest wędrować, a potem o Cyganach, którzy pod lasem rozpalają ogień, bumtradiradi, u ha ha! i tata Kryspina, który, zdaje się, dobrze się bawił, pomagał nam śpiewać. Najlepiej wychodziło mu ,,u ha ha"!

Kiedyśmy skończyli, mama Kryspina powiedziała:

— Króliczku, zaśpiewaj nam piosenkę o krasnoludkach!

I wytłumaczyła panu Rateau, że Kryspin śpiewał to, jak był mały, jeszcze zanim jego tata uparł się, żeby mu obciąć włosy, a szkoda, bo ślicznie mu było w tych lokach. Ale Kryspin nie chciał śpiewać, powiedział, że już nie umie tej piosenki, i mama , chciała mu pomóc:

— My jesteśmy krasnoludki, hopsa są, hopsa są...

Ale nawet wtedy Kryspin nie chciał i strasznie się zezłościł, kiedy Benon zaczai się śmiać. A potem pan Rateau powiedział, że czas wstawać od stołu.

Wyszliśmy z jadalni i tata Kryspina zapytał, co zwykle ro-bimy o tej porze.