Podróż pociągiem minęła szczęśliwie, choć matkę Mikołaja spotkały wymówki za to, że sól do jajek zapakowała do brązowej torby, którą nadano na bagaż. Ale oto i Morskie Skałki, pensjonat Rybitwa. Jest plaża, zaczynają się wakacje...
Plaża jest fajna
Na plaży jest bardzo wesoło. Poznałem masę chłopaków: Błażeja, Fortunata i Mamerta — ale z niego głupek! — poza tym Ireneusza, Fabrycego, Kosmę i lwa, który nie jest na wakacjach, bo jest miejscowy. Bawimy się razem, kłócimy się, nie odzywamy się do siebie i jest strasznie fajnie.
— Pobaw się grzecznie z kolegami — powiedział dziś rano tata — ja sobie odpocznę i trochę się poopalam. — A potem zaczął się smarować olejkiem i śmiał się mówiąc: — Ach, jak sobie pomyślę o kolegach, którzy zostali w biurze!
Zaczęliśmy się bawić piłką Ireneusza.
— Idźcie grać trochę dalej — powiedział tata, kiedy skończył się smarować i bęc!
piłka palnęła go w głowę.
To się tacie nie spodobało. Okropnie się rozzłościł i z całej siły kopnął piłkę, która wpadła do wody, daleko od brzegu. To był wspaniały kop.
— Coś podobnego — powiedział tata.
Ireneusz poleciał gdzieś i wrócił ze swoim tatą. Tata Ireneusza, który jest strasznie duży i gruby, miał niezadowoloną minę.
— To on! — powiedział Ireneusz pokazując palcem na mojego tatę.
— To pan — zapytał tata Ireneusza mojego tatę — wrzucił do wody piłkę małego?
— No tak —odpowiedział mój tata tacie Ireneusza — ale przedtem dostałem nią w głowę.
— Plaża jest po to, żeby się dzieci bawiły — powiedział tata Ireneusza — a jak się panu nie podoba, to niech pan siedzi w domu. Póki co trzeba iść po tę piłkę.
— Nie zwracaj uwagi — poradziła mama. Ale tata wolał zwrócić uwagę.
— Dobrze, dobrze — powiedział — zaraz po nią pójdę.
— Tak — powiedział tata Ireneusza — na pana miejscu
zrobiłbym to samo.
Pójście po piłkę, którą wiatr popchnął bardzo daleko, zajęło tacie sporo czasu.
Kiedy wrócił, wyglądał na zmęczonego. Oddał piłkę Ireneuszowi i powiedział do nas:
— Słuchajcie, dzieci, chciałbym spokojnie odpocząć. Dlaczego, zamiast grać w piłkę, nie pobawicie się w coś innego?
— Na przykład w co, niech pan powie? — zapytał Mamert. Ale z niego głupek!
— Nie wiem — odpowiedział tata — kopcie doły, to świetna zabawa kopać doły w piasku.
Okropnie spodobał się nam ten pomysł i każdy wziął swoją łopatkę. Tata chciał
posmarować się na nowo, ale nie mógł, bo w butelce nie było już olejku.
— Pójdę do sklepu na końcu deptaka — powiedział, a mama zapytała, czemu nie poleży chwilę spokojnie.
Zaczęliśmy kopać dół. Niesamowity, szeroki i głęboki jak nie wiem co. Kiedy tata wrócił z olejkiem, zawołałem go i zapytałem:
— Widziałeś hasz dół, tata?
— Bardzo ładny, kochanie — powiedział tata próbując otworzyć butelkę zębami. A potem przyszedł jakiś pan w białej czapce i zapytał, kto pozwolił nam kopać doły na plaży.
— On, psze pana! — zawołały wszystkie chłopaki pokazując na mojego tatę.
Byłem bardzo dumny, bo myślałem, że pan w czapce tacie po-gratuluje. Ale pan nie wyglądał na zadowolonego.
— Czy pan oszalał — zapytał — żeby podsuwać dzieciom podobne pomysły?
Tata, który ciągle się męczył, żeby otworzyć olejek, powiedział:
— A bo co?
A wtedy pan w czapce zaczął krzyczeć, że to nie do wiary, jak ludzie są pozbawieni wyobraźni, że wpadając do dołu można sobie złamać nogę, że jak będzie przypływ, ci, którzy nie umieją pływać, stracą grunt i utopią się w tym dole, że piasek może się osunąć i któryś z nas zostanie w środku, że w takim dole może zdarzyć się mnóstwo strasznych rzeczy, i że koniecznie trzeba go zakopać.
— Dobrze — powiedział tata — zakopcie dół, dzieci. Ale chłopaki nie chciały zakopać dołu.
— Taki dół — powiedział Kosma — jest fajny, jak się go kopie, ale zakopywać to żadna frajda.
— Chłopaki, idziemy się kąpać! — zawołał Fabrycy. I wszyscy pobiegli do wody. Ja zostałem, bo wyglądało na to, że tata ma jakiś kłopot.
— Dzieci! Dzieci! — krzyczał tata, ale pan w czapce powiedział:
— Niech pan zostawi dzieci w spokoju i szybko zakopie mi ten dół!
I poszedł sobie.
Tata westchnął ciężko i pomógł mi zakopywać dół. Mieliśmy tylko jedną łopatkę, więc zajęło to dużo czasu i ledwieśmy skończyli, mama powiedziała, że pora wracać na obiad i żebyśmy się pośpieszyli, bo jak się przyjdzie za późno, to z obiadu nici.
— Zabierz swoje rzeczy, łopatkę, wiaderko i chodź — powiedziała do mnie mama.
Zabrałem rzeczy, ale nie mogłem znaleźć wiaderka.
—— Nie szkodzi, idziemy — oświadczył tata. Wtedy rozpłakałem się na dobre.
Moje śliczne żółto-czerwone wiaderko, z którego wychodziły fantastyczne babki!
— Spokojnie — powiedział tata — gdzie zostawiłeś wiaderko?
Powiedziałem, że może zostało na dnie tego dołu, cośmy go właśnie zakopali. Tata spojrzał na mnie tak, jakby chciał mi dać klapsa, więc zacząłem płakać jeszcze bardziej i tata powiedział, że dobrze, poszuka wiaderka, tylko żebym już przestał wrzeszczeć mu nad uchem. Mój tata jest najfajniejszy ze wszystkich tatusiów! Ponieważ ciągle mieliśmy jedną łopatkę na dwóch, nie mogłem mu pomóc i przyglądałem się, jak kopie, kiedy usłyszeliśmy za sobą gruby głos:
— Czy pan sobie ze mnie robi kpiny?
Tata krzyknął, odwróciliśmy się i zobaczyliśmy pana w białej czapce.
— Zdaje się, że zabroniłem: panu kopać doły—powiedział.
Tata wyjaśnił mu, że szuka mojego wiaderka. Wtedy pan powiedział, że zgoda, ale pod warunkiem, że potem tata zako-pie dół. I został, żeby go pilnować.
— Słuchaj — powiedziała mama do taty — wracam z Mikołajem do pensjonatu.
Dołączysz do nas, kiedy znajdziesz wiaderko.
I poszliśmy. Tata wrócił do pensjonatu bardzo późno, był zmęczony, nie chciało mu się jeść i położył się do łóżka. Wiaderka nie znalazł, ale to nic nie szkodzi, bo okazało się, że zostawiłem je w pokoju. Po południu trzeba było wezwać lekarza z powodu oparzeń taty.
Lekarz powiedział tacie, że przez dwa dni nie wolno mu będzie wstawać z łóżka.
— Kto to widział — zapytał — żeby opalać się nie nasmarowawszy ciała olejkiem.
— Ach — powiedział tata — jak sobie pomyślę o kolegach, którzy zostali w biurze!
Ale mówiąc to już się nie śmiał.
Niestety, zdarza się, że słońce opuszcza Bretanię i przenosi się na jakiś czas na Lazurowe Wybrzeże. Dlatego też właściciel pensjonatu Rybitwa z niepokojem śledzi barometr wskazujący ciśnienie atmosferyczne wczasowiczów...
Dusza towarzystwa
No więc jesteśmy na wakacjach. Mieszkamy w pensjonacie, obok jest plaża i morze, i jest strasznie fajnie, tylko że dzisiaj pada deszcz, do chrzanu z taką pogodą, no bo co w końcu, kurczę blade. Najgorsze, że jak pada deszcz, to dorośli nie mogą sobie z nami poradzić, my jesteśmy niegrzeczni i ciągle są jakieś awantury. Mam tutaj mnóstwo kolegów: Błażeja, Fortunata, Mamerta — ale z niego głupek! — Ireneusza, którego tata jest duży i silny, Fabrycego, no i Kosmę. Są fajni, ale nie zawsze grzeczni. Przy obiedzie — dziś jest środa, więc były pierożki i sznycle, tylko rodzice Kośmy, którzy zawsze biorą dodatkowe dania, dostali langusty — powiedziałem, że chcę iść na plażę.
— Widzisz przecież, że pada — odpowiedział tata — nie zawracaj mi głowy.