Nauczyciel przejechał ręką po twarzy, a potem powiedział, że ćwiczenia ramion odłożymy na później, a na początek urządzimy sobie zabawę. Fajny chłop z tego nauczyciela!
— Zrobimy wyścigi — powiedział. — Ustawcie się w szeregu, o tutaj. Ruszycie na gwizdek. Kto pierwszy dobiegnie do parasola, zostanie zwycięzcą. Gotowi? — i nauczyciel zagwizdał. Ale pobiegł tylko Mamert, bo myśmy oglądali muszlę, którą znalazł na plaży Fabrycy, a Kosma opowiadał nam, że niedawno znalazł dużo większą i da swojemu tacie, żeby sobie z niej zrobił popielniczkę. Wtedy nauczyciel rzucił na ziemię gwizdek i zaczął go strasznie kopać. Od dawna nie widziałem, żeby ktoś tak się złościł. Ostatni raz to chyba było w szkole, kiedy Ananiasz, który jest najlepszym uczniem w klasie i ulu-bieńcem naszej pani, dowiedział się, że jest drugi z klasówki z arytmetyki.
— Będziecie mnie wreszcie słuchać?! — krzyknął nauczyciel.
— No co — powiedział Fabrycy — właśnie mieliśmy pobiec, psze pana, przecież się nie pali.
Nauczyciel zacisnął oczy i pięści, przechylił głowę do tyłu, a dziurki od nosa znów mu się ruszały. Potem opuścił głowę i zaczął mówić bardzo wolno i bardzo łagodnie.
— Dobrze — powiedział — zaczynamy jeszcze raz. Wszyscy gotowi do startu.
— O nie — krzyknął Mamert — ja się tak nie bawię! Ja wygrałem, bo pierwszy dobiegłem do parasola! To niesprawiedliwe i zaraz poskarżę się tacie! — i zaczął płakać i kopać piasek nogami, a potem powiedział, że jak tak ma być, to on sobie idzie, i odszedł z płaczem. Myślę zresztą, że dobrze zrobił, bo nauczyciel patrzył na niego tak samo jak tata na potrawkę, którą dostaliśmy wczoraj na kolację.
— Moje dzieci — powiedział nauczyciel — moje drogie dzieci, moi przyjaciele, jeśli któryś nie zrobi tego, co mu każę... przyłożę mu takiego klapsa, że długo popamięta!
— Nie wolno panu — powiedział ktoś — tylko tacie, mamie, wujkowi i dziadkowi wolno mi dawać klapsy! — Kto to powiedział? — zapytał nauczyciel.
— To on — powiedział Fabrycy pokazując na jakiegoś chłopaka z Mewy, strasznego mikrusa.
— Nieprawda, ty wstrętny kłamco — powiedział mikrus i Fabrycy rzucił mu piaskiem w twarz, ale mikrus okropnie mu przywalił. Myślę, że musiał już przedtem chodzić na gimnastykę. Fabrycy był taki zdziwiony, że zapomniał się rozpłakać. Wtedy wszyscy zaczęliśmy się bić, ale chłopaki z Albatrosa i z Mewy to świnie i zdrajcy.
Kiedy skończyliśmy się bić, nauczyciel, który siedział na piasku, wstał i powiedział:
— Dobrze. Przejdźmy do następnej zabawy. Ustawcie się twarzą do morza. Na mój znak wszyscy pobiegniecie do wody! Gotowi? Start!
To nam się bardzo podobało, bo na plaży, nie licząc piasku, najfajniejsze jest morze.
Polecieliśmy pędem, woda była fajna, zaczęliśmy na siebie pryskać i skakać razem z falami, Kosma krzyczał: „Patrzcie na mnie! Patrzcie na mnie! Płynę crawlem!", a kiedyśmy się odwrócili, nauczyciela już nie było...
Dzisiaj przyszedł nowy nauczyciel gimnastyki.
— Nazywam się Juliusz Martin — powiedział — a wy?
Wakacje upływają w miłej atmosferze i ojciec Mikołaja nie miałby zastrzeżeń do pensjonatu Rybitwa, gdyby nie potrawka, zwłaszcza od czasu kiedy znalazł w niej muszlę.
Ponieważ chwilowo nie ma nauczyciela gimnastyki, dzieci szukają sobie innych zajęć, aby dać upust rozpierającej je energii...
Maty golf
Dzisiaj postanowiliśmy pograć sobie w małego golfa, który znajduje się obok sklepu z pamiątkami. Mały golf jest okropnie fajny, zaraz wam wytłumaczę: jest osiemnaście dołków, dostajecie piłki i kije i chodzi o to, żeby wrzucić piłki do dołków, jak najmniej razy uderzając w nie kijem. Żeby piłka dostała się do dołka, musi przejść przez małe zamki, rzeki, zakręty, góry, schodki — coś niesamowitego. Tylko pierwszy dołek jest łatwy.
Najgorsze, że właściciel małego golfa nie pozwala nam grać, jeśli nie ma z nami kogoś dorosłego. Więc razem z Błażejem, Fortunatem, Mamertem — ale z niego głupek! —
Ireneuszem, Fabrycym i Kosmą, którzy mieszkają ze mną w pensjonacie, poprosiliśmy mojego tatę, żeby poszedł z nami na małego golfa.
— Nie — powiedział tata, który czytał gazetę na plaży.
— O jejku, chociaż raz niech pan będzie miły! — powiedział Błażej.
— O jejku! O jejku! — wołali inni, a ja zacząłem płakać i powiedziałem, że jak nie pogram sobie w małego golfa, to wypożyczę rower wodny i popłynę daleko, bardzo daleko, i więcej mnie nie zobaczą.
— Coś ty — powiedział Mamert (ale on jest głupi!) — żeby wypożyczyć rower, trzeba przyjść z kimś dorosłym.
— E tam — powiedział Kosma, który mnie denerwuje, bo zawsze chce zwrócić na siebie uwagę — ja nie potrzebuję roweru, mogę sobie popłynąć bardzo daleko crawlem.
Tak żeśmy stali dookoła taty i rozmawiali, aż w końcu tata zmiął gazetę, rzucił ją na piasek i powiedział:
— Dobrze już, dobrze, idziemy.
Mam najmilszego tatę na świecie! Powiedziałem mu o tym i pocałowałem go.
Kiedy właściciel małego golfa nas zobaczył, nie bardzo chciał pozwolić, żebyśmy grali. No to myśmy zaczęli krzyczeć:
— O jejku! O jejku! — i wtedy się zgodził, ale powiedział tacie, że ma nas dobrze pilnować.
Ustawiliśmy się przed pierwszym dołkiem, tym, co jest strasznie łatwy, i tata, który umie mnóstwo rzeczy, pokazał nam, jak trzymać kij.
— Ja wiem! — zawołał Kosma i chciał zacząć grać, ale Fa-brycy powiedział, że niby dlaczego miałby być pierwszy.
— No to w porządku alfabetycznym, jak w szkole, kiedy nas pani pyta — poradził
Błażej, ale na to ja się nie chciałem zgodzić, bo Mikołaj w alfabecie jest strasznie daleko i w szkole to fajne, ale przy małym golfie to niesprawiedliwe. A potem przyszedł właściciel małego golfa i powiedział tacie, że musimy zacząć wreszcie grać, bo ludzie czekają w kolejce.
— Zacznie Mamert, bo jest najgrzeczniejszy — powiedział tata.
Mamert podszedł i walnął kijem w piłkę, która wyleciała w powietrze, przeleciała nad parkanem i uderzyła w samochód stojący na drodze. Mamert zaczął płakać, a tata poszedł po piłkę.
Dosyć długo nie wracał, bo w samochodzie był jakiś pan i ten pan wysiadł z samochodu, i zaczął rozmawiać z tatą strasznie wymachując rękami, a ludzie przyszli, żeby na nich popatrzyć, i śmiali się.
Chcieliśmy grać dalej, ale Mamert siedział na dołku, płakał i mówił, że nie wstanie, dopóki mu nie oddamy piłki, i że wszyscy jesteśmy wstrętni. A potem przyszedł tata z piłką, ale nie wyglądał na zadowolonego.
— Postarajcie się trochę uważać — powiedział.
— Dobrze — zgodził się Mamert — niech mi pan da piłkę.
Ale tata nie chciał, powiedział Mamertowi, że na razie wystarczy, że będzie grał kiedy indziej. To się Mamertowi nie spodobało, zaczął wierzgać nogami na wszystkie slrony i krzyczeć, że wszyscy go wykorzystują i w takim razie on idzie po swojego tatę.
I poszedł.
— Teraz ja — oznajmił Ireneusz.
— Nie, mój drogi — powiedział Fortunat — teraz ja będę grał.
Więc Ireneusz przyłożył Fortunatowi kijem w głowę, Fortunat rąbnął Ireneusza w ucho i wtedy pędem przyleciał właściciel.
— No — zawołał do mojego taty — zabieraj pan te bachory, ale szybko, bo ludzie czekają!
— Tylko grzecznie — powiedział tata. — Te dzieci zapłaciły, żeby grać, i będą grały!