— Chłopcy nie dadzą nam się spokojnie bawić w sklep — powiedziała Izabela.
No i za karę nikt nie dostał deseru. A Fortunat miał rację, wieczorem były lody czekoladowe!
Słońce, ciepłe i promienne, wróciło w ostatni dzień wakacji. Trzeba było pożegnać się z przyjaciółmi, spakować walizki i znowu wsiąść do pociągu. Właściciel pensjonatu Rybitwa proponował ojcu Mikołaja, że da mu trochę potrawki na drogę, lecz ojciec Mikołaja odmówił.
Niesłusznie, jak się okazało, ponieważ tym razem w brązowej torbie, którą nadano na bagaż, były jajka na twardo.
Wróciliśmy do domu
Bardzo się cieszę, że już jestem w domu, tylko że tu nie ma moich kolegów z wakacji, a moi koledzy stąd jeszcze są na wakacjach i jestem zupełnie sam, i to niesprawiedliwe, i zacząłem płakać. — No nie! — powiedział tata. — Jutro idę do pracy, chcę dzisiaj trochę odpocząć, nie będziesz mi tu ryczał nad uchem!
— Ależ kochanie — powiedziała mama do taty — okaż małemu trochę cierpliwości.
Wiesz, jakie są dzieci po powrocie z wakacji.
A potem mama mnie pocałowała, otarła sobie twarz, wytarła mi nos i powiedziała, żebym się grzecznie bawił. Więc powiedziałem jej, że ja bym bardzo chciał, tylko nie wiem, co robić.
— Czemu nie zaczniesz hodować ziarnka fasoli? — zapytała mama. I wyjaśniła mi, że to bardzo fajne, że bierze się ziarko fasoli, kładzie na kawałku mokrej waty, a potem wyrasta łodyżka i liście, i w końcu cała roślinka, że to jest strasznie zabawne i tata mi pokaże. I mama poszła na górę posprzątać w moim pokoju.
Tata, który leżał na kanapie w salonie, westchnął ciężko i powiedział, żebym przyniósł
watę. Poszedłem do łazienki, nawet nie poprzewracałem dużo rzeczy, a puder łatwo zmyć z podłogi wodą. Wróciłem do salonu i powiedziałem:
— Przyniosłem tą watę, tata.
— Mówi się tę watę, Mikołaju — poprawił mnie tata, który wie mnóstwo rzeczy, bo w moim wieku był najlepszym uczniem w klasie i świecił przykładem kolegom.
— Dobrze — powiedział tata — idź teraz do kuchni i przynieś ziarnko fasoli.
W kuchni nie znalazłem ziarka fasoli. Ciastek też nie znalazłem, bo przed wyjazdem mama wszystko wyrzuciła, zapomniała tylko o kawałku camemberta, który był w szafce, i dlatego trzeba było otworzyć w kuchni okno, jak wróciliśmy do domu.
W salonie powiedziałem tacie, że nie znalazłem ziarka, a on powiedział:
— To trudno — i znowu chciał czytać gazetę, ale ja się rozpłakałem i zacząłem krzyczeć:
— Ja chcę hodować fasolę! Ja chcę hodować fasolę! Ja chcę hodować fasolę!
— Mikołaj — powiedział tata — zaraz dostaniesz klapsa.
No tak, tego tylko brakowało! Najpierw chcą, żebym hodował fasolę, a potem mają mnie karać, dlatego że nie ma fasoli!
Teraz naprawdę się rozpłakałem, przyszła mama, a kiedy jej wytłumaczyłem, powiedziała:
— Idź do sklepu i poproś o ziarnko fasoli.
— No właśnie — powiedział tata — nie musisz się spieszyć.
Poszedłem do pana Companiego, który ma sklep obok nas i który jest strasznie fajny, bo czasem daje mi ciasteczka. A-le tym razem nic mi nie dał, bo sklep był zamknięty, a na drzwiach wisiała kartka, że to z powodu urlopu.
Wróciłem biegiem do domu, tata wciąż leżał na kanapie, ale nie czytał, położył sobie gazetę na twarzy.
— U pana Companiego zamknięte! — krzyknąłem. — No i nie mam fasoli!
Tata nagle usiadł.
— Co? Jak? Co się stało? — zapytał.
Więc musiałem mu opowiedzieć od nowa. Tata przejechał ręką po twarzy, kilka razy głęboko westchnął i powiedział, że nic na to nie poradzi.
— To co zrobię z tę watą, co będę na niej hodował? — zapytałem.
— Mówi się tą watą, a nie tę watą — powiedział tata.
— Przecież mówiłeś, że trzeba mówić tę — odpowiedziałem.
— Dość tego, Mikołaj! — krzyknął tata. — Idź bawić się do swojego pokoju!
Poszedłem na górę płacząc i w pokoju zastałem mamę, która robiła porządki.
— Nie, Mikołajku, nie wchodź tu — powiedziała mama. — Idź pobawić się w salonie. Dlaczego nie zaczniesz hodować fasoli, tak jak ci radziłam?
W salonie, zanim tata zaczął krzyczeć, wytłumaczyłem mu, że to mama kazała mi zejść na dół i jak usłyszy, że płaczę, to się rozgniewa.
— Dobrze — powiedział tata — ale bądź grzeczny.
— A gdzie mógłbym znaleźć ziarko fasoli? — zapytałem.
— Nie mówi się ziarko, tylko... — zacząl mówić tata, a potem spojrzał na mnie, podrapał się w głowę i powiedział: — Poszukaj w kuchni ziarka grochu.
W kuchni było pełno grochu i strasznie się ucieszyłem. A potem tata pokazał mi, jak zmoczyć watę i jak położyć na niej groch.
— Teraz — powiedział tata — zrób to sam i odstaw spode-czek na parapet, a później zobaczysz, wyrosną łodyżki i liście.
I znowu położył się na kanapie.
Zrobiłem, jak mi powiedział, i zacząłem czekać. Ale z grochu nie wyrastały żadne łodyżki, więc pomyślałem, że coś jest nie tak. Ponieważ nie wiedziałem co, poszedłem zapytać taty.
— Co znowu? — krzyknął tata.
— Łodyżki nie chcą rosnąć — powiedziałem.
— Więc chcesz tego klapsa? — krzyknął tata, a ja powiedziałem, że ucieknę z domu, że jestem bardzo nieszczęśliwy, że więcej mnie nie zobaczą, że będą żałowali i że ten numer z grochem to oszukaństwo, i wtedy do salonu przybiegła mama.
— Czy ty naprawdę nie możesz zdobyć się na odrobinę cierpliwości? — zapytała. —
Ja muszę sprzątać mieszkanie, nie mam czasu na zajmowanie się małym, zdaje mi się...
— A mnie się zdaje — odpowiedział tata — że mężczyzna powinien mieć w domu trochę spokoju.
— Moja biedna matka miała rację — westchnęła mama.
— Nie mieszaj w te sprawy swojej matki, która wcale nie jest biedna! — krzyknął
tata.
— No tak — powiedziała mama — ubliżaj teraz mojej matce!
— Ja"ubliżyłem twojej matce? — krzyknął tata. ;
I mama się rozpłakała, tata chodził po salonie krzycząc, a ja powiedziałem, że jeśli zaraz nie zrobią czegoś, żeby mój groch zaczął rosnąć, to się zabiję. Wtedy mama dała mi klapsa.
Po powrocie z wakacji rodzice są nie do wytrzymania!
Dobiegł końca kolejny rok szkolny, nie mniej pracowity od poprzedniego. Po rozdaniu nagród Mikołaj, Alcest, Rufus, Euzebiusz, Gotfryd, Maksencjusz, Joachim, Kleofas i Ananiasz rozeszli się, nie bez żalu, każdy w swoją stronę. Ale wakacje za pasem i wkrótce radość znów wypełni młode serca uczniów.
Mikołaj jest jednak niespokojny: w domu nie mówi się o wakacjach.
Muszę być dzielny
Trochę się dziwię, bo w domu nie mówiło się jeszcze o wakacjach! W poprzednie lata tata mówił, że chce gdzieś pojechać, mama, że chce jechać gdzie indziej, i były kłótnie.
Potem tata i mama mówili, że jak tak, to wolą zostać w domu, ja płakałem i w końcu jechaliśmy tam, gdzie chciała mama. A w tym roku — cisza.
Tymczasem chłopaki ze szkoły szykują się wszyscy do wyjazdu. Gotfryd, ten co ma bardzo bogatego tatę, pojedzie na wakacje nad morze do dużego domu, który ma jego tata.
Gotfryd powiedział nam, że ma tylko dla siebie kawałek plaży, gdzie nikomu innemu nie wolno robić babek. Ale może to bujda, bo trzeba przyznać, że Gotfryd to straszny kłamca.
Ananiasz, który jest najlepszym uczniem w klasie i ulubieńcem naszej pani, jedzie do Anglii i będzie chodzić do szkoły, gdzie nauczą go mówić po angielsku. Wariat z tego Ananiasza!