Alcest jedzie na trufle do Perigord, gdzie przyjaciel jego taty ma sklep z wędlinami. I tak jest ze wszystkimi: jadą nad morze, w góry albo do babci na wieś. Tylko ja nie wiem jeszcze, dokąd pojadę, i jestem strasznie zły, bo jedną z rzeczy, które najbardziej lubię, to opowiadać chłopakom o wakacjach przed wyjazdem i po powrocie.
Dlatego dzisiaj w domu zapytałem mamy, gdzie pojedziemy na wakacje. Mama zrobiła dziwną minę, pocałowała mnie w głowę i powiedziała, że porozmawiamy o tym,
„kiedy przyjdzie tatuś, kochanie" i żebym teraz poszedł pobawić się do ogrodu.
Więc poszedłem do ogrodu i czekałem na tatę, a kiedy przyszedł z biura, pobiegłem do niego. Wziął mnie na ręce, powiedział: „Hopla!", a ja go zapytałem, gdzie pojedziemy na wakacje. Wtedy tata przestał się śmiać, postawił mnie na ziemi i powiedział, że porozmawiamy o tym w domu, gdzie mama czekała na nas w salonie, .f-u-r/ »u v m
— Myślę, że nadszedł czas — powiedział tata.
— Tak — powiedziała mama — przed chwilą mnie o to pytał. ,- — Więc trzeba mu powiedzieć — powiedział tata.
— No to mu powiedz — powiedziała mama.
— Dlaczego ja? — zapytał tata. — Sama mu możesz powiedzieć.
— Ja? To ty powinieneś mu powiedzieć — powiedziała mama — pomysł był twój.
— O, przepraszam! — zawołał tata. — Zgodziłaś się ze mną, powiedziałaś nawet, że to mu doskonale zrobi, i nam też. Masz tyle samo powodów, co ja, żeby mu powiedzieć.
— To jak — zapytałem — rozmawiamy o tych wakacjach czy nie? Wszystkie chłopaki gdzieś jadą i wyjdę na wariata, jeśli nie będę im mógł powiedzieć, gdzie jedziemy i co będziemy robić.
Wtedy tata usiadł w fotelu, wziął mnie na ręce i przyciągnął do siebie.
— Mój Mikołaj jest dużym i dzielnym chłopcem, prawda? — zapytał.
— O tak! — odpowiedziała mama. — To już prawie mężczyzna!
Ja tam nie bardzo lubię, kiedy mi mówią, że jestem dużym chłopcem, bo zwykle to znaczy, że będą chcieli, żebym robił rzeczy, na które nie mam ochoty.
— I jestem pewny — powiedział tata — że mój duży chłopiec bardzo chciałby pojechać nad morze!
— O tak! — zawołałem.
— Pojechać nad morze, pływać, łowić ryby, bawić się na plaży, spacerować po lesie
— powiedział tata.
— To tam są lasy? — zapytałem. — Znaczy, że nie jedziemy tam, gdzie w zeszłym roku?
— Słuchaj — powiedziała do taty mama. — Ja nie mogę. Zastanawiam się, czy to był
rzeczywiście dobry pomysł. Wolę z niego zrezygnować. Może w przyszłym roku...
— Nie! — zawołał tata. — Sprawa jest postanowiona. Trochę odwagi, do licha! A Mikołaj będzie bardzo dzielny, prawda, Mikołaj?
Powiedziałem, że tak, że będę okropnie dzielny. Cieszyłem się na myśl o morzu i plaży, bardzo to lubię. Spacery po lesie to już mniej fajne, chyba że bawić się w chowanego — wtedy jest fantastycznie.
— Będziemy mieszkać w pensjonacie? — zapytałem.
— Niezupełnie — odpowiedział tata. — Zdaje się, że będziesz spał pod namiotem. To bardzo przyjemnie, wiesz... Teraz ucieszyłem się jak nie wiem co.
— Pod namiotem, jak Indianie w tej książce, którą dostałem od cioci Donaty? —
zapytałem.
— No właśnie — powiedział tata.
— Jutru! — zawołałem. — A pozwolisz, żebym pomagał ci rozbijać namiot? I rozpalać ognisko, żeby gotować jedzenie? I nauczysz mnie łowić ryby pod wodą, żeby mama robiła je na obiad? O rany, ale będzie fajnie!
Tata wytarł sobie twarz chusteczką, jakby mu było bardzo gorąco, i powiedział:
— Mikołaj, porozmawiajmy teraz jak mężczyzna z mężczyzną. Musisz być bardzo dzielny.
— A jeśli będziesz grzeczny i zachowasz się jak duży chłopiec — dodała mama —
wieczorem na deser będzie ciasto.
— I oddam do reperacji twój rower, jak mnie już tyle razy prosiłeś — powiedział tata.
— Więc posłuchaj... Muszę ci coś wyjaśnić...
— Idę do kuchni — powiedziała mama.
— Nie! Zostań! — krzyknął tata. — Postanowiliśmy powiedzieć mu wspólnie...
Tata odchrząknął, położył mi ręce na ramionach i powiedział:
— Słuchaj, mój mały, nie pojedziemy z tobą na wakacje. Pojedziesz sam, jak dorosły.
— Jak to sam? — zapytałem. — To wy nie wyjeżdżacie?
— Mikołaj — powiedział tata — proszę cię, bądź dzielny. My z mamą wybieramy się w małą podróż, ale pomyśleliśmy sobie, że byś się z nami nudził, i postanowiliśmy, że pojedziesz
na kolonie. Dobrze ci to zrobi, będziesz miał towarzystwo swoich rówieśników i wybawisz się za wszystkie czasy...
— Rozstaniemy się po raz pierwszy, synku, ale to dla twojego dobra — powiedziała mama.
— To jak, chłopie... co ty na to? — zapytał tata.
— Juhu! — zawołałem i zacząłem tańczyć dookoła salonu. Bo przecież kolonie to podobno fantastyczna rzecz: ma się mnóstwo kolegów, chodzi się na wycieczki, urządza zabawy, śpiewa się przy ognisku. Byłem taki szczęśliwy, że aż ucałowałem tatę i mamę.
Na deser było bardzo dobre ciasto i dobierałem sobie kilka razy, bo ani tata, ani mama nie jedli. Dziwne tylko, że przyglądali mi się dużymi, okrągłymi oczami. Wyglądali nawet na trochę obrażonych.
A przecież, ja tam nie wiem, ale wydaje mi się, że byłem dzielny, no nie?
Przygotowania do wyjazdu idą sprawnie, przerywane jedynie sie-demnastoma telefonami od babci Mikołaja. Tylko ciekawa rzecz: matce Mikołaja bez przerwy coś wpada do oka. Na próżno wyciera nos, nic nie pomaga...
Wyjazd
Dzisiaj wyjeżdżam na kolonie i bardzo się z tego cieszę. Szkoda tylko, że tata i mama mają trochę smutne miny. Pewnie dlatego, że nie są przyzwyczajeni zostawać sami na wakacje. Mama pomogła mi spakować walizkę, do której włożyliśmy koszulki, szorty, tenisówki, samochodziki, spodenki kąpielowe, ręczniki, lokomotywę od kolejki elektrycznej, jajka na twardo, banany, kanapki z kiełbasą i serern, siatkę na krewetki, sweter z długimi rękawami, skarpetki i kulki do gry. Oczywiście trzeba było zrobić kilka paczek, bo walizka była za mała, ale jakoś to będzie.
Bałem się, że się spóźnimy na pociąg, i po obiedzie zapytałem taty, czy nie lepiej od razu pojechać na dworzec. Ale tata powiedział, że jest jeszcze za wcześnie, że pociąg odjeż-
dża dopiero o szóstej po południu i że najwyraźniej nie mogę się doczekać, kiedy się z nimi rozstanę. A mama poszła do kuchni z chusteczką do nosa mówiąc, że coś jej wpadło do oka.
Nie wiem, co im się stało, ale wyglądają, jakby mieli jakieś zmartwienie. Dlatego boję się im powiedzieć, że jak sobie pomyślę, że nie będziemy się widzieć prawie cały miesiąc, to w gardle robi mi się wielka kula. Gdybym im to powiedział, na pewno by mnie wyśmiali i dostałbym burę.
Nie bardzo wiedziałem, co robić, zanim wyjdziemy z domu, i mama trochę się rozgniewała, kiedy wyjąłem wszystko z walizki, żeby wziąć kulki, które były na dnie.
— Mały nie może usiedzieć na miejscu — powiedziała do taty. — Może jednak lepiej byłoby pojechać już na ten dworzec.
— Ale — powiedział tata — pociąg odchodzi dopiero za półtorej godziny.
— Nie szkodzi — powiedziała mama — jeśli przyjdziemy przed czasem, na peronie będzie pusto i unikniemy tłoku i zamieszania.
— Jak chcesz — zgodził się tata.
Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy. Dwa razy, bo za pierwszym zapomnieliśmy zabrać z domu walizki.
Na dworcu okazało się, że wszyscy przyjechali przed czasem. Wszędzie było pełno ludzi, którzy krzyczeli i hałasowali. Z trudem znaleźliśmy miejsce, żeby zaparkować samochód, daleko od dworca, a potem żeśmy czekali na tatę, który musiał wracać do samochodu po walizkę, bo myślał, że wzięła ją mama. Na dworcu tata powiedział nam, żebyśmy się trzymali razem, bo inaczej się pogubimy. A potem zobaczył pana w mundurze, który był śmieszny, bo miał bardzo czerwoną twarz i przekrzywioną czapkę.