Desjani wzruszyła ramionami i odwróciła się do Geary’ego.
– Tak samo jak te pancerniki, które mimo to ruszyły w naszą stronę.
Geary nie przytaknął tym razem jej słowom.
– Pozostawanie na pokładzie tych jednostek w sytuacji, gdy nie posiada się żadnego przeszkolenia bojowego, nic by im nie dało. Pani czy nawet ja upewnilibyśmy się, że nasze okręty nie dostaną się nietknięte w ręce wroga, gdybyśmy podejrzewali jego intencje. Ale umieranie bez potrzeby z pewnością nie wchodziłoby w rachubę. – Odwrócił się w stronę ekranu, na którym mogli widzieć dwa nadlatujące syndyckie pancerniki, wciąż oddalone o całe godziny lotu. – Dowódca floty strzegącej wrót wysłał te dwa okręty i ich załogi, ponieważ mógł to uczynić. Ponieważ ludzie na nich służący wykonają każdy jego rozkaz bez względu na to, czy jest sensowny czy też nie. Niech mnie żywe światło gwiazd strzeże przed dniem, w którym wydam taki rozkaz tylko dlatego, że mogę to uczynić.
Desjani zmarszczyła lekko brwi, jej oczy zdradzały, jakie ma myśli. Komuś, kto został wychowany i wyszkolony w duchu, że honor wymaga poświęcenia własnego życia, takie rzeczy nie mieściły się w głowie. Zwłaszcza osobie, która sama była gotowa oddać życie za sprawę, gdyby okazało się to konieczne. Ale ona przyjęła takie zobowiązanie jeszcze przed wstąpieniem do floty i wciąż pozostawała mu wierna.
– Tak jest, sir – odparła w końcu. – Rozumiem pański punkt widzenia. Oczekujemy posłuszeństwa od naszych podwładnych, a w zamian jesteśmy winni im szacunek za to, że godzą się wykonywać rozkazy, nawet gdy ceną jest ich śmierć.
– Właśnie. – Wyjaśniła to lepiej, niż on by kiedykolwiek potrafił. Przypomniał sobie, że Desjani wspominała raz o propozycji pracy w agencji literackiej, którą otrzymała jeszcze przed wstąpieniem do floty, i ponownie zaczął zastanawiać się nad tym, kim zostałaby, gdyby urodziła się na długo przed tą ciągnącą się w nieskończoność wojną.
Rione odezwała się z wyraźnie wyczuwalną ciekawością w głosie.
– Jest coś, czego nie rozumiem w tej sprawie… Obserwowaliście niedawno paniczną ucieczkę załogi okrętu wojennego, który zaatakowaliśmy, ale nie traktowaliście jej w tych samych kategoriach co tę rejteradę cywili. Dlaczego?
Desjani skrzywiła się, ale nie udzieliła odpowiedzi. Geary musiał to zrobić.
– Ponieważ załoga okrętu wojennego czekała z ewakuacją do ostatniej chwili – wyjaśnił.
Współprezydent Rione spoglądała na niego badawczo, jakby oceniała, na ile poważnie jej odpowiedział.
Pomińmy to, że ewakuacja była nieunikniona. Wciąż wam się wydaje, że lepiej poczekać do ostatniej chwili, niż ewakuować się wcześniej, skoro i tak nic da się uciec? Czy to naprawdę lepsze rozwiązanie?
– No… tak. – Geary spojrzał w stronę Desjani, ale ona najwyraźniej nie była zainteresowana udzielaniem pomocy przy wyjaśnianiu tej sprawy. – Coś mogłoby się wydarzyć. Coś nieoczekiwanego. Może odstąpilibyśmy od ataku w ostatniej chwili. Może wielka flota Syndykatu pojawiłaby się za naszymi plecami, wychodząc z punktu skoku albo pojawiając się we wrotach hipernetowych, i musielibyśmy znów uciekać. Może te jednostki, które kierowały się właśnie na ten cel, zostałyby odwołane do wykonania ważniejszego zadania. Może udałoby im się na czas uruchomić systemy obronne i byliby w stanie podjąć walkę. W grę może wchodzić masa innych czynników i przypuszczeń. Dlatego czekają do ostatniej chwili. Na wszelki wypadek.
– Na wypadek cudu na przykład? – sprecyzowała Rione.
– To też. I cuda się zdarzają. Czasami. Jeśli walczysz albo jesteś gotowy do walki nawet w beznadziejnie wyglądających sytuacjach.
Spojrzała na niego groźnie, a potem opuściła wzrok. Zamyśliła się głęboko.
– Tak – powiedziała w końcu. – Czasami cuda się zdarzają. Dopóki się nie poddajesz, istnieje nadzieja na ocalenie. To rozumiem. Ale wytłumaczcie mi, w którym momencie ta nadzieja zamienia inspirującą motywację w samobójczy szał.
I jak odpowiedzieć na tak postawione pytanie?
– To zależy – odparł po namyśle Geary.
Rione znów podniosła wzrok, ich spojrzenia się spotkały.
– A rolą dowódcy jest ocena sytuacji i podjęcie; decyzji, czy mamy jeszcze do czynienia z nadzieją na cud czy nadszedł już czas szaleństwa?
Nigdy nie analizował tej sprawy pod takim kątem, ale…
– Tak sądzę.
Kolejny uśmiech Rione był bardziej kpiący.
– Jak na przykład powrót na Lakotę zamiast ucieczki przez Ixiona albo podjęcie walki w tamtym systemie. Mam nadzieję, że pańskie wybory nie zmienią się w przyszłości, kapitanie Geary. Wydaje mi się, że ma pan talent do wyszukiwania cudów.
Nie mając pojęcia, jak odpowiedzieć, po prostu skłonił lekko głowę, a potem odwrócił się w stronę ekranów, przy okazji zauważając, że Desjani wygląda na lekko zmieszaną.
– O co chodzi?
– O nic, sir.
– Akurat. Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć?
– Nie, sir. – Desjani najpierw zaprzeczyła, a potem wykrzywiła usta w geście niepokoju. – Ja tylko… zdziwiłam się, że w tak wielu sprawach zgadzam się z opinią współprezydent Rione.
– Obie jesteście szalone.
Desjani uśmiechnęła się.
– Mamy nowe dane dotyczące syndyckich jednostek we Flotylli Ofiar – zameldował wachtowy.
Geary sprawdził ekran. Z czterech remontowanych pancerników Syndykatu tylko jeden emitował sygnały sugerujące aktywację systemów uzbrojenia. Pozostałe albo miały poważne uszkodzenia, albo zdążono już rozmontować ich wyrzutnie celem przeprowadzenia napraw, efekt był jednak ten sam: nie mogły brać udziału w walce. W sumie z siedmiu pancerników znajdujących się w tej formacji jedynie i dwa miały aktywne pojedyncze wyrzutnie piekielnych lanc. Nie lepiej było z ciężkimi krążownikami: dwanaście pozostawało trwale wyłączonych z walki, a tylko pięć wykazywało jakiekolwiek ślady przygotowań do bitwy.
Jeden z okrętów liniowych Syndykatu, którego silniki najwyraźniej zachowały nieco większą sprawność, właśnie odrywał się od formacji, ale widać było, że z trudem osiąga nawet małe przyśpieszenie.
– Ucieka? – zdziwiła się Desjani, jej palce zatańczyły ponownie na klawiaturach. – Nie na tym wektorze. Usiłuje dołączyć do mniej uszkodzonych okrętów gromadzących się za Flotyllą Ofiar.
Syndycy najwidoczniej wciąż liczyli na swój cud, który miałby ocalić wielkie zgrupowanie ich uszkodzonych okrętów, znajdujące się tuż przed szarżującą flotą Syndykatu.
Sygnał alarmu wypełnił ekrany wyświetlaczy, natychmiast przyciągając uwagę Geary’ego.
– Zautomatyzowane systemy bojowe sugerują odpalenie głazów w stronę Flotylli Ofiar.
– Mamy użyć pocisków kinetycznych wobec okrętów? Może i nie posiadają one wielkiej sprawności manewrowej, ale bez trudu unikną trafienia pociskiem wystrzelonym z takiej odległości. – Desjani skrzywiła się i sprawdziła tę rekomendację ręcznie. – Musielibyśmy odpalić większość posiadanych zapasów, żeby przy gęstym ostrzale uzyskać kilka pewnych trafień.
– Nie sądzę, żeby nam się to opłaciło – zgodził się Geary. – A co z Najśmielszym?
– Rekomendowana gęstość ostrzału gwarantuje nienaruszenie powłoki Najśmielszego, o ile nie zacznie manewrować. Ale tego nie możemy zagwarantować, jeśli jego holowniki po wykryciu ostrzału zaczną lawirować i wpakują go prosto pod jakiś głaz. – Desjani pokręciła głową. – A co będzie, jeśli któryś z przeznaczonych do ogołocenia okrętów remontowych zostanie trafiony fragmentami kadłubów rozbitych jednostek? Tylko sztuczna inteligencja mogła wymyślić coś takiego. Wysłałabym systemowi zapis „nie rozważać podobnych opcji” zamiast zwyczajowego „rekomendacja zanotowana”. W przeciwnym razie komputery nadal będą wyszukiwały takie cudactwa i przeszkadzały nam w pracy.