Rione przyglądała mu się bacznie, a potem pokręciła z niedowierzaniem głową.
– Część mnie jest wściekła na ciebie, ale część wręcz przeciwnie, odczuwa wielką wdzięczność za to, że nie przystałeś na propozycję ucieczki. Nie jestem potworem, John.
– Nigdy nie twierdziłem, że nim jesteś – wskazał głową na ekran wyświetlacza przedstawiający ruchy wszystkich jednostek w systemie – ale wielu ludzi ginie wskutek moich decyzji, zarówno dzisiaj, jak i w przeszłości. Czasami zastanawiam się, kim mnie to czyni.
– Spójrz w oczy swoich towarzyszy broni, John – odparła cicho Rione – tych, których nie chcesz opuścić. W nich zobaczysz, kim naprawdę jesteś.
Wiktoria wróciła na fotel obserwatora. Geary zrobił kilka głębokich wdechów, sprawdzając, czy Desjani faktycznie jest zatopiona w obliczeniach. Zastanawiał się, czy zdołała odgadnąć, o czym rozmawiał z Rione.
Czuł, że musi zapomnieć o tym temacie, i to jak najszybciej, dlatego wywołał kapitan Cresidę.
– Za dwie godziny wydam jednostkom pomocniczym rozkaz opuszczenia Flotylli Ofiar, do tej pory wszystkie okręty i promy muszą być na widoku i kontynuować rozszabrowywanie syndyckich zapasów. – Cresida potwierdziła przyjęcie polecenia, ale szybkość, z jaką wykonała ten gest, pokazała wyraźnie, jak bardzo jest zdenerwowana. Trzydzieści jeden pancerników i trzynaście okrętów liniowych leciało prosto na jej zgrupowanie składające się z zaledwie dwóch liniowców i czterech pancerników, z czego trzy nadawały się do remontu. O równie pokiereszowanej eskorcie nie było nawet co wspominać. – Wykonamy powierzone zadanie, choć nie ukrywam, że przydałoby się nieco większe wsparcie.
– Dostanie je pani – obiecał Geary. – Proszę nie angażować Gniewnego i Zajadłego w pełen kontakt z pancernikami nieprzyjaciela. Proszę raczej schodzić z linii ognia, niż iść mu naprzeciw – recytował słowo w słowo formułki, jakie wykuwał dawno temu na szkoleniach, osobie, która przeżyła dziesiątki krwawych bitew. Ale Cresida kiwała głową przyjmując jego rady, jakby odkrywał przed nią kolejny fragment tajemnej wiedzy.
– Wojownik nie posiada takiej sprawności manewrowej, żeby wykonywać uniki. Będzie musiał wystawić się na ataki. Nie wiem, w jakim stanie są Orion i Dumny.
Według danych, które przeglądał Geary, systemy manewrowe na Orionie i Dumnym były już wystarczająco sprawne, dlatego pomyślał, że Cresida raczej miała na myśli, co ich dowódcy zrobią podczas konfrontacji z tak wielkimi siłami Syndykatu. Sam też nie był tego pewien.
– Rozumiem. Ale ze Zdobywcą nie powinno być żadnych problemów. – Kapitan Casia był wprawdzie starszy stopniem od Cresidy, ale Geary tak rozdzielił ich kompetencje, że Casia musiał skupić się na obronie eskadry pomocniczej, co uniemożliwiało mu mieszanie się w sprawy o wiele bardziej pojętnej kapitan.
– Mam nadzieję, że Zdobywca namiesza trochę w szeregach wroga – przyznała Cresida.
– Ja też. Spróbujemy rozbić ich szyk, zanim dotrą do waszych pozycji. Mam nadzieję, że wystarczająco osłabimy tym siłę syndyckiego ataku.
– Jeśli nawet się nie uda, bywałam w gorszych sytuacjach. Zresztą ktoś już tam czeka na mnie.
Geary zdał sobie nagle sprawę, że nie chodzi tutaj bynajmniej o rodzinę Cresidy, ale o marynarzy, z którymi się spotka, jeśli Gniewny nie przetrwa tego starcia.
– Potrzebujemy pani tutaj, kapitanie Cresida. Proszę wykonać zadanie pamiętając, że Sojusz ma już wystarczająco dużo martwych bohaterów.
– To prawda – przyznała Cresida.
Geary zakończył transmisję, ale wciąż wpatrywał się w ekran wyświetlacza, na którym widać było wyraźnie przyśpieszającą wciąż flotę pościgową Syndykatu. Zastanawiał się, ilu martwych bohaterów przybędzie Sojuszowi, zanim ten dzień dobiegnie końca.
CZTERY
– Nie zamierza pan zmienić szyku? – zapytała ponownie Desjani.
– Nie, nie zamierzam zmienić szyku! – Geary spojrzał na nią z irytacją. Ileż razy zadała to pytanie w ciągu ostatniej godziny. – Musimy wyglądać na łatwy, niezorganizowany cel.
– Sir, z całym szacunkiem, ale utrzymując taki szyk, jesteśmy łatwym i niezorganizowanym celem dla nich. – Desjani widziała wyraz rosnącego niezadowolenia na jego twarzy, ale mimo wszystko nie zamilkła. – Za bardzo rozproszyliśmy naszą siłę ognia. Syndycy będą mogli atakować nasze zgrupowania całymi siłami jedno po drugim w podobny sposób, jak my to robiliśmy z każdą słabszą flotyllą wroga, na jaką trafiliśmy.
Była uparta jak diabli, ale i dobrze kombinowała i gdyby nie okoliczności, miałaby rację. Geary pohamował wreszcie gniew.
– Nie możemy stanąć do walki jako skupiona flota. Nawet w takiej sytuacji mieliby miażdżącą przewagę ogniową, nie mówię już nawet o takich szczegółach, jak o wiele większe zapasy rakiet i kartaczy.
– Jeśli skupilibyśmy siły, atakując wycinek ich formacji, jak to zrobiliśmy podczas poprzedniego pobytu na Lakocie…
– Taniu, spójrz… – wskazał na ekran wyświetlacza. – Poprzednim razem Syndycy rozśrodkowali swoje siły, chcąc nas dopaść za każdą cenę, co pozwoliło naszej flocie na zwarcie szyku i przebicie się w jednym punkcie. Ale ich DON z pewnością wyciągnął z tego nauczkę. Tym razem ich szyk jest o wiele bardziej zwarty i głęboki.
– Więc możemy go ominąć.
– Niestety zapasy posiadanego paliwa uniemożliwiają nam wykonywanie takich manewrów! Zwłaszcza że musimy pilnować naszych jednostek pomocniczych. Udało im się zdobyć tak wielkie ilości surowców, że wloką się teraz jak przysłowiowe ślimaki. – Desjani spoglądała na ekran najwyraźniej gotowa do dalszej wymiany zdań. Geary ściszył więc głos. – Minusem tak gęstej i głębokiej formacji jest to, że DON nie może za szybko zmienić kierunku natarcia… Jeśli nasza pułapka nie zadziała, zyskamy czas i sposobność, żeby uderzać na nich od flanki.
– Pokonanie tak wielkiej floty podobnymi atakami potrwa całą wieczność – skontrowała Desjani. – Na taką walkę też nie wystarczy nam paliwa.
Zebrał myśli, wpatrując się wciąż w ekran, zanim odpowiedział. Syndycki pościg znajdował się już w odległości ośmiu minut świetlnych. Przekroczył też barierę 0.1 świetlnej i wciąż leciał prosto na flotę Sojuszu, utrzymując klasyczny, prostopadłościenny szyk bojowy wyglądający jak gigantyczna cegła, którą ktoś chce zmiażdżyć balonik Sojuszu. Desjani miała całkowitą rację. Wiedział o tym. Bezpośrednie starcie tak skoncentrowanych flot musiało doprowadzić do zdziesiątkowania słabszego ugrupowania Sojuszu. Ale to by jedynie przyśpieszyło i tak nieunikniony koniec. Jaki mogliby mieć rozsądny powód, żeby przedłużać tę agonię, tracąc okręt po okręcie?
Alternatywą mogła być jedynie ucieczka, teraz, z maksymalnym przyśpieszeniem, i skok do kolejnego systemu przed Syndykami ze świadomością, że tym razem nie będą na nic czekali, a okręty Sojuszu nie zyskają czasu na przyjęcie uzupełnień z jednostek pomocniczych.
Prędzej czy później będą musieli zawrócić i walczyć, zapewne w o wiele bardziej niekorzystnych warunkach niż tutaj. Teraz udało mu się zdobyć potrzebne surowce, ale im dłużej będzie uciekał, tym prędzej wyczerpie uzyskane zasoby, a nowych może już tak łatwo nie zdobyć. Pytanie, czy w ogóle będzie to możliwe przed następną konfrontacją z flotą pościgową…