– Mówię poważnie, kapitanie Desjani.
– Tak jest, sir.
Opuszczał mostek z przeświadczeniem, że Desjani zdecydowała nie budzić go, o ile nie pojawi się sytuacja alarmowa, ale był zbyt zmęczony, żeby się wykłócać.
Obudził go natarczywy dźwięk brzęczyka. Zasnął na siedząco w fotelu, więc chwilę czasu zajęło mu zorientowanie się w przestrzeni i odebranie rozmowy.
– Kapitanie Geary – zameldowała Desjani – mamy problem przy wrotach hipernetowych.
Poczuł, jak żołądek wypełnia mu pęczniejąca kula z ołowiu.
– Przybyły syndyckie posiłki?
Flota Sojuszu nie nadawała się do stoczenia kolejnej dużej bitwy. Obcy z drugiego końca znanej przestrzeni skierowali na Lakotę ogromną flotyllę Syndykatu, kiedy okręty Geary’ego pojawiły się tutaj za pierwszym razem, mieszając tym w głowach wrogom, ale dając im niesamowitą okazję do zniszczenia floty Sojuszu. I niemal im się to udało. Obcy w nieznany mu sposób dowiedzieli się, że okręty Sojuszu pojawią się na Lakocie za pierwszym razem, ale nagły zwrot akcji uniemożliwił im – albo jedynie zakłócił – możliwość późniejszego śledzenia floty.
– Nie, sir. – Początkowa ulga, jaką poczuł na pierwsze słowa Desjani, natychmiast zniknęła. – Syndycy rozpoczęli niszczenie wrót.
Geary pokonał odległość dzielącą go od mostka w rekordowym czasie. Wpadł tam i od razu ruszył do stanowiska dowodzenia, aby przyjrzeć się sytuacji na wyświetlaczach. Potrzebował chwili, żeby zrozumieć, na co patrzy. Syndycy, zgodnie z tym, co powiedziała Desjani, rozpoczęli ostrzeliwanie wrót hipernetowych.
– Niszczą wrota, a my znajdujemy się dosłownie parę godzin świetlnych od nich.
– Nie potrafił uwierzyć w swoje słowa.
Desjani sprawdziła na własnych wyświetlaczach przepływ danych i po chwili dodała:
– Syndyk dowodzący tą formacją spanikował. Otrzymał czy też otrzymała rozkaz uniemożliwienia nam skorzystania z wrót, więc zniszczenie ich uznano za najlepsze rozwiązanie, wyprzedzające wszelkie nasze ewentualne posunięcia.
– Ale skoro znajdujemy się tak daleko od wrót, powinni zakładać, że nie odniesiemy większych szkód po kolapsie!
– Geary wpatrywał się intensywnie w obraz syndyckiej eskadry. – A oni znajdują się w samym epicentrum. Dlaczego dokonują samobójstwa, skoro nie ma takiej potrzeby?
Odpowiedziała mu Rione, i to dość ostrym tonem. Nawet nie zauważył, kiedy weszła na mostek, ale teraz stała tuż za nim.
– Dlatego, że dowódca Syndyków nie ma bladego pojęcia, czym kończy się kolaps wrót hipernetowych. Nie poinformowano go o skutkach i nie ma znaczenia, czy ze względu na chory system utajniania wszystkiego przez władze czy dlatego, że nikt nie uznał za stosowne wgłębiać się w takie szczegóły, skoro nasza flota znalazła się na krawędzi totalnego zniszczenia.
– A może syndycka Rada Najwyższa – Desjani wtrąciła w tym momencie, jakby mówiła do siebie – nie chciała, by podrzędny dowódca wiedział, jakie będą skutki jego działań, i utrzymywała go w błogiej niewiedzy, aby upewnić się, że wykona wszystkie rozkazy.
Geary, choć z obrzydzeniem, ale był skłonny przyznać rację domysłom Desjani. Władze Syndykatu chciały mieć pewność, że flota Sojuszu nie skorzysta z wrót hipernetowych, dlatego wolały zachować dla siebie każdą informację, która mogła wpłynąć ujemnie na decyzję dowódców wykonujących rozkaz niszczenia wrót.
– W takim wypadku – podjęła temat Rione – syndycki dowódca stara się zabezpieczyć. Musi być nieźle wystraszony, gdyż zobaczył, że dokonaliśmy rzeczy niemal niemożliwej, i robi wszystko, by wykonać swoje zadanie w najbezpieczniejszy sposób, nie mając przy tym pojęcia, że skazuje siebie i swoich ludzi na pewną śmierć.
Geary odwrócił się do niej.
– Syndycy usiłują się zabezpieczyć, bo my dokonujemy rzeczy niemożliwych? – zapytał.
Wytrzymała jego palące spojrzenie ze stoickim spokojem.
– Nie patrz tak na mnie. Nie ja, ale ty dokonujesz rzeczy niemożliwych.
Kłócenie się z Rione, jak zwykle, nie miało sensu. Pomyślał więc chwilę i połączył się z Gniewnym.
– Kapitanie Cresida, czy może mi pani podać w przybliżeniu, ile czasu potrzebują Syndycy, aby doprowadzić do kolapsu wrót hipernetowych?
Kilka sekund później na ekranie pojawiła się kiwająca głową postać Cresidy.
– Jedną chwileczkę, sir. – Spojrzała gdzieś poza ekran, najwyraźniej sprawdzając jakieś dane, potem odwróciła się znów do Geary’ego. – Zakładając, że będą prowadzili ostrzał wrót w niezmiennym tempie, sądzę, że doprowadzenie do niekontrolowanego kolapsu zajmie im jakieś dwadzieścia do trzydziestu minut. Przepraszam, że nie mogę być bardziej precyzyjna, ale opieram się wyłącznie na rozważaniach teoretycznych, ponieważ jak dotąd nie mieliśmy wielu możliwości sprawdzenia ich w praktyce.
Dwadzieścia do trzydziestu minut. A wrota znajdowały się o dwie i pół godziny świetlnej od nich.
– Zatem kolaps dokonał się już przed dwiema godzinami.
Cresida potwierdziła jego przypuszczenia po kilku sekundach.
– Tak, sir.
– Czy mamy szanse na ocenę ilości uwolnionej energii, zanim ona do nas dotrze?
– Fala uderzeniowa będzie się poruszała z prędkością światła, kapitanie Geary. – Cresida pokręciła głową. – Dowiemy się, gdy w nas uderzy. Co wydarzy się za jakieś dwadzieścia minut.
Nie mieli zbyt wiele czasu na reakcję. Geary odwrócił się do Desjani.
– Proszę podać mi kurs przeciwległy do pozycji wrót hipernetowych. – Gdy wzięła się do obliczeń, on obserwował ekrany, sprawdzając stan wszystkich jednostek, i zrozumiał, że nie będzie miał czasu na dokładne ustawienie szyku.
– Bakburt jeden cztery stopni, dół jeden dwa stopni – zameldowała Desjani.
Geary uderzył dłonią w konsolę komunikatora.
– Do wszystkich jednostek Sojuszu. Natychmiastowa zmiana kursu. Wszyscy wchodzą na bakburt jeden cztery stopni, dół jeden dwa stopni i przyśpieszają do 0.1 świetlnej. Powtarzam: kurs na bakburtę jeden cztery stopni, dół jeden dwa stopni i przyśpieszenie do 0.1 świetlnej. Syndycy zamierzają doprowadzić wrota hipernetowe w tym systemie do kolapsu, generując impuls energetyczny o nieznanej skali. Istnieje zagrożenie, że osiągnie on moc porównywalną z wybuchem nowej.
Za jeden pięć minut wszystkie okręty wyłączą ciąg, wykonają pełen zwrot, odwracając się dziobami w kierunku wrót hipernetowych, przenosząc całą dostępną moc na tarcze dziobowe i przygotowując się na najwyższy poziom zagrożenia.
Opadł na oparcie fotela, gdy Desjani kończyła wydawanie rozkazów, a Nieulękły wykonał zwrot, ustawiając się na nowym kursie. Odpalono główne silniki i wszystkie kompensatory znów zajęczały zgodnie, usiłując przejąć na siebie rosnące przyśpieszenie.
– Kapitanie Desjani – zapytał Geary – czy ten okręt będzie w stanie wytrzymać eksplozję porównywalną z wybuchem nowej, znajdując się zaledwie o dwie i pół godziny świetlnej od jej źródła?
Zadając to pytanie sądził, że zna już odpowiedź i wcale nie jest ona pocieszająca, ale musiał zyskać całkowitą pewność.
– Szczerze mówiąc, wątpię… – Desjani zmarszczyła brwi, potem obrzuciła spojrzeniem mostek. – Jakie są szacunki?
Palce wachtowego zatańczyły po klawiaturze, ale jego głowa wykonała ruch przeczenia.
– Nie, kapitanie. W miarę rozprzestrzeniania się fali uderzeniowej jej moc będzie gwałtownie spadała, ale nie tak szybko, jak byśmy chcieli. Pancerze i tarcze okrętu liniowego nie zdołają wytrzymać takiego uderzenia nawet przy założeniu, że będą sprawne na sto procent. Niszczyciele i krążowniki na pewno nie przetrwają. Pancerniki mają szanse przy tak wielkiej odległości. Niewielką, ale kilka może przetrwać, chociaż zostaną kompletnie zdewastowane… – przerwał i znów coś wpisał. – Jednakże nawet załogi pancerników zostaną zabite przez promieniowanie, i to zanim jeszcze padną tarcze, więc i tak nie mamy na co liczyć.