Desjani wypuściła ze świstem powietrz z płuc i spojrzała na Geary’ego.
– Miejmy nadzieję, że tym razem nie uwolnią energii porównywalnej z nową.
– O tym samym pomyślałem – przyznał.
Desjani zawahała się, ale zadała wachtowemu kolejne pytanie:
– A co z zamieszkaną planetą tego systemu?
Geary spojrzał na nią. Tak zaabsorbowała go sytuacja floty, że nie pomyślał nawet o losie planety. A Desjani pomyślała albo przynajmniej uznała, że on chciałby wiedzieć, jakie glob ma szanse.
Wachtowy skubał jedną ręką brwi, a drugą naciskał kolejne klawisze.
– Za dużo niewiadomych. Jeśli wybuch będzie miał moc porównywalną do nowej albo nieco tylko mniejszą, po planecie zostanie tylko bryła stopionego żużlu. Jeśli moc będzie znacząco mniejsza, ta jej cześć, która będzie skierowana w stronę wrót hipernetowych, zostanie spalona, ale druga ocaleje, chociaż atmosfera z pewnością wyparuje. Nie wiem jednak, czy planeta będzie się nadawała do zamieszkania po czymś takim.
– A co z samą gwiazdą? – zapytał Geary. – Jakie będą skutki dla samej Lakoty?
– Tego nie da się przewidzieć bez wiedzy na temat ilości energii, jaka w nią uderzy, sir. – Wachtowy pokręcił głową. – Jeśli będzie porównywalna z nową, gwiazda może oszaleć, ale i tak nikt nie pożyje dość długo, żeby się tym przejąć. A każda słabsza dawka energii jest zbyt trudna do wyliczenia. W gwiazdach nieprzerwanie trwa nieskończenie wielka liczba złożonych procesów. Posiadają zadziwiającą zdolność do samoregulacji, ale nawet najbardziej stała z nich jest wystarczająco zmienna dla nas. Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że przy takiej ilości energii zmienność jej aktywności wzrosłaby, i to znacznie. Zmieniłoby to całą jej fotosferę przy jednoczesnym znacznym przyśpieszeniu okresów aktywności Lakoty.
– Zatem jeśli nawet na tej planecie utrzymają się warunki pozwalające na przetrwanie życia, gwiazda zniszczy je w niedalekiej przyszłości?
– Tak, sir. Nie powiem, że to pewnik, ale istnieje spore prawdopodobieństwo, że tak właśnie się stanie.
Desjani zmarszczyła brwi, spoglądając na ekran wyświetlacza.
– Planeta znajduje się w odległości niemal pięciu godzin świetlnych od wrót hipernetowych i niemal dwie i pół godziny od pozycji floty. Jeśli wyślemy im ostrzeżenie, powinni je dostać na tyle wcześnie, by umieścić ludność w schronach, chociaż to i tak nie będzie miało znaczenia dla tych, którzy znajdą się po stronie skierowanej na wrota.
Oto kobieta wojownik, która nie tak dawno żałowała, że nie można używać projektorów pól zerowych przeciw planetom, teraz chce ostrzegać ludność cywilną wroga.
– Dziękuję, że pani o tym pomyślała – powiedział Geary.
– Przydadzą nam się ocaleni. Ludzie, którzy rozniosą po Syndykacie wiadomość, że to nie nasza flota doprowadziła do kataklizmu.
A jednak do końca pozostała pragmatyczką. A może raczej szukała pragmatycznego wytłumaczenie dla swojego postępowania. Geary wolał nie odrywać oczu od panoramy systemu Lakoty. Sprawdzał dane dotyczące liczby mieszkańców planety, a także kolonii orbitalnych i tych rozsianych po księżycach i innych globach oraz wszystkich frachtowców, które jeszcze nie znalazły bezpiecznej przystani na wypadek, gdyby okręty Sojuszu zapragnęły na nie zapolować. W końcu zwrócił uwagę na rój punktów oznaczających kapsuły ewakuacyjne wystrzelone z okrętów i statków remontowych Syndykatu. Były ich setki, jeśli nie tysiące, a każda mieściła wielu rozbitków, jednakże Geary nie pragnął poznać dokładnych szacunków. I tak nie mieli najmniejszej szansy na przetrwanie – nawet w wypadku gdy energia kolapsu osiągnie ułamek możliwej mocy, on w żaden sposób nie był w stanie im pomóc.
– Chcę nadać wiadomość do całego systemu – powiedział.
Ale jak powiedzieć tak wielu ludziom, że za chwilę może nadejść ich śmierć? Starał się nad sobą zapanować, wiedząc, że głos mu się łamie z emocji.
– Do mieszkańców systemu gwiezdnego Lakota. Okręty światów Syndykatu stacjonujące w pobliżu wrót hipernetowych otworzyły do nich ogień, aby uniemożliwić wykorzystanie ich przez flotę Sojuszu. W chwili gdy otrzymacie tę wiadomość, wrota będą już zniszczone. Kiedy dojdzie do ich kolapsu, zostanie uwolniony impuls energetyczny, być może tak silny, że zniszczy życie w całym układzie planetarnym. Jeśli będziemy mieli szczęście, nie osiągnie tak zabójczego poziomu, ale mimo to będzie niezwykle niebezpieczny dla ludzi, statków i instalacji znajdujących się w tym systemie gwiezdnym. Zalecam wam podjęcie wszelkich możliwych kroków zmierzających do zabezpieczenia siebie, macie na to naprawdę niewiele czasu… – Geary przerwał, a polem dokończył, ale już znacznie wolniej: – Nie wiem, ilu ludzi w tym systemie przeżyje. Oby żywe światło gwiazd czuwało nad nami wszystkimi, a przodkowie powitali wszystkich tych, którzy dzisiaj zginą. Na honor naszych przodków, mówił kapitan John Geary, głównodowodzący floty Sojuszu.
Ciszę po przemówieniu Geary’ego przerwała dopiero Rione.
– Na pewno pochowali się już do schronów, spodziewając się bombardowań. Może to im pomoże.
– Może. Ale z pewnością nie tym tysiącom uwięzionych w kapsułach ewakuacyjnych. – Jeden rzut oka na dane wystarczył, by wiedzieć, że kapsuły znajdują się zbyt daleko od miejsca stacjonowania floty, by można którąś z nich podjąć na czas. – Jeśli kolaps wywoła jakąkolwiek eksplozję, będzie po nich.
– Dzięki niech będą żywemu światłu gwiazd, że zdążyliśmy podjąć naszych rozbitków – szepnęła Desjani.
– Dwie minuty do zwrotu, kapitanie – zameldował wachtowy z manewrowego.
Pierwszy rozkaz, dotyczący jak najszybszego oddalenia się od wrót hipernetowych, docierał do okrętów w określonej kolejności, te najbardziej oddalone zawróciły jako ostatnie. Ale drugi rozkaz dotyczył konkretnego czasu, dlatego równo po upływie piętnastu minut wszystkie okręty jednocześnie obróciły się wokół swojej osi dziobami w stronę miejsca, w którym wciąż znajdowały się syndyckie wrota hipernetowe, niby nietknięte, ale już potężnie falujące bez wielu pęt, które zostały zniszczone przez ostrzeliwujące je okręty. To co widzieli teraz, było jedynie niesionym przez fale świetlne obrazem sprzed dwu i pół godziny. Co oznaczało, że wrota przestały istnieć mniej więcej dwie godziny temu, emitując strumień energii o nie znanej nikomu mocy. Okręty Sojuszu skierowały w stronę, z której powinien nadejść, najgrubsze pancerze i najmocniejsze tarcze i wciąż oddalały się od epicentrum z prędkością dochodzącą do 0.1 świetlnej, co dodatkowo powinno zmniejszyć moc uderzenia.
– Jest maksymalna moc na tarcze dziobowe – zameldował wachtowy kapitan Desjani. – Wszystkie przedziały uszczelnione, załoga zabezpieczona, wszystkie zespoły remontowe w pełnej gotowości.
– Znakomicie. – Desjani pochyliła na moment głowę, oczy miała zamknięte, usta poruszały się bezgłośnie.
Modlitwa to dobry pomysł w takiej chwili, pomyślał Geary. On także wykorzystał ten moment na wypowiedzenie kilku bezgłośnych słów, błagając żywe światło gwiazd, aby ta flota i ci marynarze przetrwali, a przodków o każdą pomoc, jakiej mogą mu udzielić.
– Odliczanie do najszybszego przewidywanego momentu uderzenia – zameldował kolejny wachtowy. – Trzy… dwa… jeden… już!
Nic się nie wydarzyło, wizerunek odległych wrót wciąż znajdował się na swoim miejscu, wibrowały i drgały, ale pęta powstrzymujące matrycę przed kolapsem były niszczone systematycznie, jedno po drugim. Niedorzecznością było traktowanie wcześniejszych wyliczeń Cresidy z taką dokładnością, ale ludzki umysł zawsze potrzebował wyraźnych punktów odniesienia.