– Tak, to brzmi prawdopodobnie, sir, ale rozpętanie wojny tylko dlatego, żeby zamknąć dostęp do swojego terytorium, wydaje mi się mocno naciągane i niedorzeczne. Nawet przed wojną Syndycy patrzyli niechętnym okiem na naszą aktywność w swojej strefie wpływów. Mogli ją zdławić, i to kompletnie, używając całej serii mniej lub bardziej wiarygodnych wymówek, nie pozostawiając Sojuszowi żadnego pola manewru. Poza tym nie mogli przecież wiedzieć, czy Obcy nie zaatakują ich, kiedy będą zaangażowani w wojnę z nami.
– Może przywódcy Syndykatu uważali, ze pokonają nas naprawdę szybko – zauważył Duellos.
– To niedorzeczne! – zaprotestowała Cresida. – Nawet przywódcy Syndykatu nie byli aż tak głupi, żeby wierzyć w podobne brednie.
– Uważali, że Sojusz upadnie już po pierwszym uderzeniu – wtrąciła Desjani. – Sądzili, że mając do czynienia z tak wielkimi stratami, załamiemy się i nie będziemy w stanie odpowiedzieć.
– Tego nie wiemy – skontrowała Rione, w jej głosie dało się wyczuć lekką nutkę lekceważenia. – W ten sposób mobilizowano społeczności Sojuszu po pierwszych atakach. Dzięki takiemu podejściu Sojusz dokonał najbardziej bohaterskich zrywów w swojej historii, udowadniając, że podobne pomysły Syndykatu to bzdura. I tak narodziła się legenda o Black Jacku. Walka do końca wbrew wszystkiemu. Bohater, który miał zainspirować masy.
Geary usiłował zignorować fakt, że wszyscy patrzyli teraz w jego stronę.
– Argument ten, oprócz faktu, że był bardzo mobilizującym czynnikiem dla Sojuszu, wcale nie musi być kłamliwy – zasugerował Tulev patrząc w stronę Desjani, którą wyraźnie zdenerwowała riposta Wiktorii. – Czy mamy inne, lepsze wytłumaczenie?
– Może zawarli jakieś porozumienie z Obcymi. – Rione natychmiast podrzuciła inne rozwiązanie. – Zapewne zamierzali do niego powrócić, jak tylko uporają się z nami.
– Jakie to mogło być porozumienie? – zastanawiał się Geary, wracając pamięcią do czasów tak niedawnych dla niego, ale dla tych ludzi odległych o całe stulecie. – Pakt o nieagresji mógł czasowo chronić ich granice z Obcymi, ale Syndykat nie był w stanie rozgromić Sojuszu. Syndycy nie posiadali wystarczająco wielkiej armii, żeby podbić rozległe przestrzenie należące do nas, tak jak i my nie mieliśmy nic więcej, niż było potrzeba do powstrzymania ekspansji światów Sojuszu. I wiedzieliśmy o tym równie dobrze jak oni. Właśnie z tego powodu ataki, jak ten na Grendelu, były dla nas takim szokiem.
– Może tutaj kryje się odpowiedź – rzuciła Desjani rozgorączkowana tak, jakby nagle wpadła na zupełnie nowy pomysł. – Kiedy rozmawialiście, rozważałam pewien problem. – Nacisnęła kilka klawiszy na konsoli i nad stołem pojawiła się holomapa, której kształty wydały się Geary’emu niezwykle znajome.
– Oto granica przestrzeni Sojuszu i światów Syndykatu – wyjaśniła, kierując te słowa prosto do Rione, jak gdyby chciała zasugerować, że polityk może nie skojarzyć widoku, czym zirytowała ją jeszcze mocniej. – Ostatnio spędziłam sporo czasu analizując wydarzenia, które rozpoczęły wojnę. Mamy przed sobą sytuację wyjściową i pierwsze ataki Syndykatu. Shukra, Thabas, Diomede, Baldur, Grendel. Dlaczego uderzyli na Diomede zamiast na Varandala? Dlaczego na Shukrę zamiast na Ulani?
Geary zmarszczył brwi. Nie wiedział o tych wydarzeniach, bo i nie miał szansy się o nich dowiedzieć, śpiąc w komorze kriogenicznej od czasu pierwszego, zaskakującego ataku Syndyków na Grendel. Przez kilka miesięcy, jakie minęły od wybudzenia, nadal unikał bliższego zapoznania się z danymi dotyczącymi tego okresu, mając świadomość, że wszyscy ludzie, którymi podówczas dowodził, zginęli w kolejnych bitwach albo – jeśli mieli więcej szczęścia – umarli ze starości, w czasie gdy on dryfował w kapsule ewakuacyjnej pośród morza szczątków pokrywających miejsce starcia na Grendelu.
– Dobre pytania. Nie zagłębiałem się specjalnie w dokumenty z tamtych czasów, ale zakładałem, że musieli uderzyć na bazę Sojuszu na Varandalu.
– Nie uderzyli – zapewnił go Duellos, przyglądający się uważnie holomapie. – W tamtych czasach Varandal był znaczącą instalacją militarną Sojuszu?
Desjani skinęła głową.
– Mieściła się tam siedziba dowództwa całego sektora, do tego warsztaty naprawcze, główne magazyny i kilka stoczni floty.
– Zatem był to więcej niż tylko pierwszorzędny cel, a jednak zaatakowali inne miejsca zamiast niego. Czy ktoś wie, dlaczego nie doszło do ataku na Varandal?
Raz jeszcze odpowiedziała Desjani.
– Źródła historyczne podają, że Varandal, Ulani i inne ważne systemy gwiezdne miały stać się celem drugiej fali ataków, które nie nastąpiły z powodu ogromnych strat, jakie Syndykat poniósł w pierwszych bitwach. Przypuszczalnych strat – zaakcentowała. – Przyjęto takie założenie, ponieważ wszyscy w Sojuszu zgadzali się, że Syndycy nie mogli uznać, iż uderzenia pierwszej fali spowodowały tak wielkie zniszczenia po naszej stronie, aby można je było uznać za rozstrzygające dla losów wojny. Syndycy nie posiadali wtedy tak silnej floty, co zresztą potwierdził kapitan Geary, żeby zaatakować wszystkie ważne cele jednocześnie.
– Do czego pani zmierza? – zapytała Rione.
Desjani zmierzyła ją zimnym wzrokiem, ale jej głos pozostał profesjonalnie obojętny.
– Być może Syndycy spodziewali się, że będą w posiadaniu znacznie większej liczby okrętów. Czy jest możliwe, że zawarli porozumienie, na mocy którego mieli otrzymać pomoc? Czy liczyli na to, że silniejszy od nich sprzymierzeniec uderzy na tak mocne systemy jak Varandal, podczas gdy oni zajmą się Diomede?
Zapadła cisza. Twarz Rione stężała ponownie, ale tym razem jej złość nie była skierowana na Desjani.
– Obcy wykiwali Syndyków.
– Obiecując im pomoc w ataku na Sojusz.
– A potem nie pokazali się na polu walki, pozostawiając ich sam na sam z nami. Zrobili w konia przywódców Syndykatu, którzy uważali samych siebie za mistrzów wszechświata w cwaniactwie, pakując ich w niemożliwą do wygrania wojnę z Sojuszem. Dlatego władze Syndykatu, nie mogąc się przyznać do tak wielkiej porażki, brnęły dalej w ten konflikt, nie mogąc inaczej zakończyć wojny, którą rozpętały.
Tym razem Cresida zgodziła się bez zastrzeżeń.
– Obcy nie chcą, by któraś ze stron wygrała. Dlatego zainterweniowali na Lakocie. Kapitan Geary radził sobie zbyt dobrze, zadając Syndykatowi takie straty, że już wkrótce mógłby, jak sądzę, przeważyć szalę zwycięstwa w tej wojnie na naszą stronę, a na domiar złego zbliżał się coraz bardziej do granic przestrzeni Sojuszu, wciąż posiadając syndycki klucz hipernetowy. Obcym zależy na tym, aby ludzkość walczyła, a nade wszystko na tym, abyśmy nie myśleli o niczym innym. Ale czy to jest wyłącznie defensywne działanie z ich strony? A może po prostu czekają, abyśmy wykrwawili się wzajemnie. Mogliby wtedy spokojnie wkroczyć do akcji.
– Wiemy, że mogą nas w każdej chwili zniszczyć, wykorzystując do tego celu wrota hipernetowe – przypomniał Geary.
– Ale jeszcze tego nie zrobili – dodała Cresida. – Jeśli obserwowali bieg wydarzeń na Lakocie, musieli się zorientować, że posiadamy już wiedzę o ich destrukcyjnej mocy, i to co najmniej od czasu kolapsu syndyckich wrót na Sancere. Jeśli zamierzali użyć wrót hipernetowych do zgładzenia ludzkości, dlaczego jeszcze tego nie zrobili?
– Piórko czy ołów? – zapytał oglądający własne paznokcie Duellos.
Pomimo wyraźnej frustracji Geary musiał przyznać kapitanowi rację.
– Możemy zgadywać bez końca i nie dojdziemy do jednego sensownego wniosku, ponieważ nie mamy pojęcia, z czym tak naprawdę mamy do czynienia.
– Wiemy już, że potrafili nas oszukać – nalegała Desjani. – Proszę zwrócić uwagę na wzorzec, sir. Działają zawsze z ukrycia i potrafią nakłonić nas do robienia rzeczy, w wyniku których sobie szkodzimy.