Выбрать главу

– Sir, każde opóźnienie może okazać się dla nas fatalne w skutkach. Nie wiemy nawet, jakie siły Syndykatu wysłano za nami w pościg, nie mówiąc już o tych rozsyłanych do najbliższych systemów, aby zablokować nam dalszą drogę. A dotarcie do tej planety zajmie nam dodatkowy dzień. Do tego na manewr podjęcia stracimy część rezerwowych ogniw paliwowych. Może nie tak znów wiele, ale zawsze. Rozbitkowie będą także zjadali nasze pożywienie, a musimy pamiętać, że jego nam też wciąż brakuje. Trzeba ich będzie trzymać przez cały czas pod strażą, żeby nie dopuścili się prób sabotażu. No i będziemy musieli wymyślić jakiś sposób na pozostawienie ich w kolejnym systemie gwiezdnym bez dodatkowych strat paliwa i czasu, być może narażając się na starcie z wrogą flotyllą. – Desjani wymieniła wszystkie wątpliwości, a potem dodała już znacznie łagodniej: – Sir, jeśli zsumujemy wszystkie koszty takiej operacji, przekroczą one wszystko, co możemy uzyskać.

– Rozumiem. – Geary naprawdę rozumiał jej punkt widzenia. Czy mógł narażać wiele tysięcy marynarzy swej floty, a nawet los całego Sojuszu dla uratowania kilkuset cywili wroga? Jakby nie miał innych, znacznie poważniejszych kłopotów na głowie, na przykład ludzi odpowiedzialnych za zainfekowanie napędów nadprzestrzennych, którzy mogliby wykorzystać obecność Syndyków do przeprowadzenia kolejnych akcji sabotażowych. Komodor miał nadzieję, że po powrocie do normalnej przestrzeni zgłoszą się do niego ludzie, którzy przemyśleli sprawę podczas skoku na Wendig, ale jak dotąd nikt taki się nie ujawnił. Nawet źródła Duellosa i szpiedzy Rione niczego nowego nie odkryli. Ale czy to był wystarczający powód na skazywanie tych ludzi na pewną śmierć?

– A co sądzi o tym pani współprezydent?

Rione nie odpowiedziała od razu.

– Nie mogę podważyć argumentów, jakie padły przeciw akcji ratunkowej – wyjaśniła jak zwykle wypranym z emocji głosem – ale pan i tak zamierza to zrobić, kapitanie Geary. – Komodor skinął głową.

– Zatem mogę jedynie doradzić, by szedł pan za swoim instynktem. Do tej pory nigdy się pan na nim nie zawiódł.

Desjani odwróciła się na tyle, by widzieć kątem oka Rione, i nagle wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie.

– Pani współprezydent ma rację, sir. W kwestii pańskiego instynktu. Kierują panem siły, do których my nie mamy dostępu.

Geary z trudem powstrzymał się od jęku. Siły… Żywe światło gwiazd czy też to, w co Desjani i większość ludzi we flocie wierzyła.

– Niemniej, sir – kontynuowała kapitan – nadal pozostaje ogromne ryzyko. Nie cofam mojej rady. Skoro niedługo w tym systemie pojawi się syndycki pościg, usłyszy to wezwanie pomocy i…

Geary skinął głową, ciesząc się, że istnieje inne humanitarne rozwiązanie, ale natychmiast dostrzegł kolejny problem.

– Sądzi pani, że syndycki pościg zatrzyma się, żeby pomóc garstce ludności cywilnej?

Desjani mocno zacisnęła usta, teraz jej wargi były jedynie wąską ciemną linią, i po chwili pokręciła głową.

– Chyba nie, sir. Z pewnością się nie zatrzymają. Ich dowódca zostałby zesłany do obozu pracy za zmarnowanie czasu.

Był pełen podziwu dla Desjani. Nie chciała, by tracili przewagę ratując tych ludzi, miała na poparcie swojej tezy naprawdę imponującą listę argumentów, ale jednocześnie dawała mu naprawdę szczere odpowiedzi, gdy pytał o ocenę sytuacji, nawet jeśli były one dla niej niekorzystne. Geary skierował myśli na mieszkańców Wendig Jeden. Jeśli się nie mylił, wielu z nich, nawet dorosłych, nigdy nie widziało okrętu przelatującego przez ten system. Od kiedy istniał hipernet, nikt nie odczuwał potrzeby lotów przez takie miejsca. A teraz, żyjąc na skraju załamania, zobaczyliby całą flotę przemierzającą ich system i znikającą w milczeniu. Być może zobaczyliby także syndycką flotyllę, która zachowałaby się podobnie. Po niej nikt więcej nie pojawi się w tym systemie. A powietrze będzie coraz zimniejsze i mniej zdatne do oddychania. Dzieci i starcy umrą pierwsi, a ci w sile wieku zaczną walczyć pomiędzy sobą, gdy śmierć zacznie dosięgać także ich. Gdy zginie ostatni, z Wendiga zniknie życie, system powróci do stanu, jaki trwał tutaj przez niezliczone tysiąclecia, zanim pojawiły się pierwsze okręty kolonizacyjne.

Geary zrobił głęboki wdech. Wizja ginącej kolonii była tak realistyczna, że przez moment wydawało mu się, iż jest jednym z tych ludzi. Ale skąd przyszła?

Może rzeczywiście ktoś kierował jego poczynaniami? Wiedział, co podpowiada mu serce, wiedział też, czego go zawsze uczono. Postępowanie wbrew tym zasadom wymuszała na nim ponura rzeczywistość wojny i odpowiedzialność dowódcy. Ale z drugiej strony, nie mieli przecież na ogonie syndyckiego pościgu, nie było bezpośredniego zagrożenia, które usprawiedliwiłoby poświęcenie życia tych niewinnych przecież ludzi. Wszyscy patrzyli na niego, czekając na rozkazy. Tylko on mógł podjąć decyzję. Świadomość tego wytrącała go z równowagi. Jako dowódca musiał podejmować najtrudniejsze nawet decyzje, ale teraz nie musiał nic robić, po prostu mógł zapomnieć o tej kolonii. Wiedział jednak, że to zaniechanie w końcu by go przytłoczyło.

– Czuję – powiedział wreszcie – że mamy obowiązek pomóc tym ludziom. Stoimy przed swoistym testem, mającym udowodnić, że wciąż wierzymy w ideały, które sprawiły, że Sojusz stał się potęgą. I zdamy go celująco.

Wydawało mu się, że wszyscy na mostku Nieulękłego wstrzymali przed chwilą oddech, a teraz jak na komendę wypuścili powietrze z płuc. Spojrzał w stronę Desjani, obawiając się, że dostrzeże w jej oczach dezaprobatę. Wiedział, jaką nienawiścią darzy Syndyków. A teraz chciał zaryzykować jej okręt i załogę, aby ocalić garstkę z nich.

Ale Desjani nie wyglądała na zagniewaną. Spoglądała na niego z wymowną miną, jakby starała się wychwycić coś, czego gołe oko nie zdoła zauważyć.

– Tak, sir – potwierdziła w końcu. – Zdamy ten test.

* * *

Przekaz wideo nadchodzący z Wendig Jeden przerywany był zakłóceniami – kolejna rzecz, która przypominała o wydarzeniach z Lakoty.

– Nie mogę pozbyć się tych interferencji – wyjaśnił wachtowy. – Pewnie nadają na zdezelowanym sprzęcie.

Mężczyzna widoczny na ekranie wyświetlacza wydawał się mocno zmieszany.

– Okręty wojenne Sojuszu, odbieramy wasz przekaz. Jesteśmy niezwykle wdzięczni za okazaną pomoc. Czy wojna dobiegła wreszcie końca? Dlaczego przebywacie tak głęboko w przestrzeni światów Syndykatu?

Geary sprawdził jeszcze raz odczyty, flota Sojuszu znajdowała się o dwie godziny świetlne od Wendig Jeden. Taka odległość nie sprzyjała pogawędkom. Prawdę mówiąc zniechęcała do podejmowania dialogu, w którym pytanie musiało wędrować do rozmówcy przez dwie godziny, a na jego odpowiedź trzeba było czekać niewiele krócej.

– Mówi dowódca floty Sojuszu. Nie zamierzam was oszukiwać. Wojna się jeszcze nie skończyła. Nasza flota wykonuje misję bojową i właśnie wracamy do przestrzeni Sojuszu. Niemniej nie walczymy z cywilami. Zmienimy kurs na tyle, by dostać się do centrum systemu i wysłać wahadłowce, które was ewakuują z powierzchni planety. Ale nie możemy sobie pozwolić na żadne opóźnienia. Klnę się na honor mój i moich przodków, że będziecie traktowani godnie podczas podróży na pokładach moich okrętów i zostaniecie wysadzeni na pierwszej zamieszkanej planecie w syndyckim systemie, do którego dotrzemy. Przygotujcie dokładny spis ludności, stosując podział na poszczególne rodziny, abyśmy mogli rozplanować ich rozmieszczenie, nie chcemy oddzielać dzieci od rodziców. Ustaliliśmy, że najodpowiedniejszym lądowiskiem dla naszych maszyn będzie pas startowy znajdujący się na północny zachód od waszego miasta. Część nawierzchni pokryta jest tam piaskami, przydałoby się, jeśli to oczywiście możliwe, aby wasi ludzie ją oczyścili. Musicie czekać w pobliżu. Nie możecie zabrać ze sobą broni ani niczego, co przypomina broń. Bagaż osobisty maksimum dziesięć kilogramów. Czy macie jakieś pytania?