Выбрать главу

– Jeśli mają odrobinę oleju w głowach.

Nikogo nie dziwiło, że Syndycy nie zareagowali bezpośrednio na przekaz Geary’ego i informacje z Lakoty. Wszystkie frachtowce Syndykatu albo uciekały w stronę najbliższych punktów skoku, albo chroniły się w stacjach orbitalnych, nie zauważono także żadnych prób reakcji na pojawienie się floty Sojuszu prócz standardowych i spodziewanych działań obronnych na powierzchni zamieszkanej planety. Także ukryci we flocie sabotażyści nie podjęli kolejnych prób, co jednak martwiło Geary’ego, nie był bowiem pewien, czy nie przeoczył jakiegoś szczegółu.

W chwili gdy flota zbliżyła się na odległość niespełna dwu godzin lotu do syndyckiej stacji orbitalnej, pojawiła się pierwsza reakcja.

– Odbieramy transmisję z syndyckiej instalacji przemysłowej – zameldował wachtowy z działu komunikacyjnego.

Geary otworzył połączenie, na ekranie pojawiła się kobieta o siwych włosach i rozbieganym spojrzeniu.

– Nie zbliżajcie się do tej stacji. Wasze wahadłowce nie mogą tutaj wylądować – oznajmiła.

– Ale wylądują – zapewnił ją Geary. – Przekażemy wam obywateli światów Syndykatu, a potem odlecimy.

– Będziemy się bronić, jeśli spróbujecie wedrzeć się w głąb bazy.

– Nie mamy zamiaru wdzierać się do żadnej stacji w tym systemie. Ale wahadłowcom będą towarzyszyć uzbrojeni komandosi. Upewnijcie się, że w pobliżu miejsca lądowania maszyn z waszymi obywatelami nie pojawi się nikt uzbrojony. Natychmiast po wyładowaniu cywilów komandosi i wahadłowce opuszczą waszą bazę.

Kobieta pokręciła głową, z jej głosu przebijał strach.

– Nie mogę pozwolić na obecność jakichkolwiek sił Sojuszu na terenie naszej stacji. Będziemy się bronić.

Geary nigdy nie lubił biurokratów, zwłaszcza takich, co nie są w stanie pojąć rzeczy, które kłócą się z przepisami.

– Słuchaj, kobieto. Jeśli ktokolwiek odważy się zaatakować moje okręty, wahadłowce albo ludzi przewożących waszych obywateli, rozpieprzę tę waszą stację tak, że nie zostanie atom na atomie. Zrozumiałaś? A jeśli ktoś otworzy ogień do cywilnej ludności, którą tam pozostawimy, dowalę wam jeszcze mocniej. To wasi obywatele. Ocaliliśmy ich z narażeniem życia, tracimy czas, którego nie mamy wiele, na to, by bezpiecznie odstawić ich do waszej stacji, więc lepiej zajmijcie się nimi tak dobrze jak my! – Geary podnosił głos w trakcie tej przemowy, kończąc ją tak głośnym krzykiem, że przeraził do reszty administratorkę bazy.

– Ta… tak. Ro… rozumiem – dukała. – Zaraz przygotujemy się na ich przybycie. Ale czynimy to pod przymusem. Mamy tutaj nasze rodziny na stacji…

– Tym bardziej nie powinniście robić problemów – odparł Geary, starając się wrócić do normalnego tonu. – Część ludzi, których zabraliśmy z Wendiga, ma zbyt poważne problemy ze zdrowiem, abyśmy mogli im pomóc u siebie. Zrobiliśmy, co się dało, ale będą wymagali długiego leczenia. Powiem wprost: uważam za odrażające, że wasi przywódcy potrafią zostawić swoich ludzi na pewną śmierć w koloniach, które nie posiadają sprawnych systemów podtrzymywania życia.

– Nie zamierzacie nas zabijać? Ani niszczyć stacji? – Administratorka miała najwyraźniej spory problem z ogarnięciem sytuacji.

– Nie. Wartość strategiczna waszych urządzeń nie jest warta cierpień, jakie spowodowalibyśmy wśród cywilnej populacji tego systemu.

– I naprawdę uratowaliście naszych obywateli z Wendiga? Sądziliśmy, ze tam już nikogo nie ma. – Kobieta znajdowała się na krawędzi załamania nerwowego. – Wszyscy mieli być ewakuowani podczas opuszczania tamtego systemu.

– Ludzie ewakuowani z kolonii twierdzili, że statki, które podobno miały ich albo ich rodziców zabrać z Wendig Jeden, nigdy nie przyleciały. Oczywiście nie mieli bladego pojęcia, dlaczego tak się stało. Może wy im pomożecie rozwiązać tę zagadkę – zaproponował Geary.

– I… ilu ich jest?

– Pięćset sześćdziesiąt trzy osoby. – Mógł wyczytać z jej twarzy to samo pytanie, które wciąż zadawali sobie wszyscy Syndycy z Wendiga i wielu ludzi z jego floty: „Dlaczego?”. Zirytowała go myśl o pytaniu, na które przecież istniała prosta odpowiedź, i ostro zakończył tę rozmowę: – To wszystko na ten temat.

Desjani po raz kolejny usiłowała udawać, że jej całą uwagę przykuwają odczyty.

– Kiedy rozpoczniemy przenoszenie Syndyków na pokłady wahadłowców? – zapytał wciąż wściekły Geary.

– Powinni już kierować się do doków – odparła Desjani podejrzanie łagodnym tonem. Zanim Geary zdecydował, czy ten sposób wysławiania pogłębił jego irytację, wstała i oświadczyła: – Zejdę i sprawdzę osobiście, jak przebiega załadunek.

Geary uspokoił się i również wstał.

– Mogę iść z panią?

– Oczywiście, sir.

W dokach trafili na identyczną scenę jak ta, którą mogli obserwować jedenaście dni temu, tyle że teraz rzeka Syndyków płynęła w przeciwną stronę, prosto do luków promu. Niektórzy z nich przystawali na chwilę, by pomachać członkom załogi Nieulękłego, którzy zjawili się na galeriach hangaru i żegnali w milczeniu odlatujących. Komandosi, opancerzeni od stóp do głów, wyglądali równie przerażająco jak zawsze, ale Syndycy zdawali się tym nie przejmować tak bardzo jak za pierwszym razem.

Były burmistrz Alfy zatrzymał się przed Gearym i Desjani.

– Dziękuję za wszystko. Sam nie wiem, co mam powiedzieć. Nigdy nie zdołamy się wam odwdzięczyć.

Ku zaskoczeniu Geary’ego Desjani udzieliła mu natychmiastowej odpowiedzi.

– Odwdzięczycie się nam, jeśli w przyszłości zrobicie coś podobnego dla obywateli Sojuszu.

– Daję słowo, że nie tylko spróbujemy im pomóc, ale powiemy innym, aby też tak czynili.

Żona burmistrza wysunęła się do przodu i spojrzała w oczy Desjani.

– Dziękuję za uratowanie życia moich dzieci, proszę pani.

– Kapitanie – poprawiła ją Desjani, ale kącik jej ust zadrgał, jakby usiłowała się szelmowsko uśmiechnąć. Spojrzała w dół i skinęła na chłopczyka, który patrzył na nią z namaszczeniem, a potem zasalutował niezdarnie na syndycką modłę. Desjani oddała mu salut i spojrzała raz jeszcze na matkę.

– Dziękuję raz jeszcze, kapitanie – dodała kobieta. – Oby ta wojna skończyła się, zanim moje dzieci staną do walki z waszą flotą.

Desjani raz jeszcze pozdrowiła ją ruchem głowy, a potem obserwowała u boku Geary’ego, jak ostatni Syndycy szybko wchodzą do luków wahadłowców. Gdy ostatni z nich został zamknięty, odezwała się tak cicho, że tylko Geary mógł usłyszeć jej słowa:

– Łatwiej jest, gdy nie mają twarzy.

Chwilę trwało, zanim zrozumiał, co miała na myśli.

– Chodzi pani o wrogów.

– Tak.

– Widziała już pani kiedyś Syndyka?

– Tylko jeńców wojennych – odparła Desjani wymijająco. – Obywateli światów Syndykatu, którzy chwilę wcześniej usiłowali zabić mnie i moich towarzyszy broni. – Zamknęła oczy. – Nie mam pojęcia, co stało się z większością z nich. Ale wiem, jaki był los nielicznych.