– Ale ja tego nie chcę, Taniu. Nie zamierzam zdradzić Sojuszu, przyjmując ofertę zostania dyktatorem. Powiedziałem to Badayi. – Wbiła wzrok w pokład, z jej twarzy nie dało się nic wyczytać.
– Mam pytanie, sir, czy zaproponowano panu coś jeszcze? Oczywiście, jeśli wolno mi zapytać.
Usiłował sobie przypomnieć rozmowę z Badayą, gdyż widział, że ta sprawa z jakiegoś powodu jest dla niej ważna, lecz niestety nie potrafił.
– Nie. Nic konkretnego. Propozycja była bardzo ogólna.
– Jest pan pewien? – W jej głosie, chociaż nadal mówiła cicho, zdołał wyczuć gniew. – Niczego innego panu nie obiecano, kapitanie Geary? – Pokręcił głową, okazując zakłopotanie.
Niczego innego? A niby czego…? Był pewien, że zauważyła jego przerażenie.
– Ma pani na myśli siebie? – wyszeptał, niezdolny do podniesienia głosu.
Spojrzała na niego, wpatrując się intensywnie w jego twarz, ale tym razem o wiele spokojniejsza.
– Tak, kilka osób nakłaniało mnie do… ofiarowania siebie. Zastanawiałam się, czy nie zaproponowali panu tego bez mojej wiedzy.
Geary czuł, że jego twarz płonie; zawstydzenie i złość napłynęły razem. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem przepełniała go taka wściekłość.
– Kto? – wyszeptał z furią. – Kto miał czelność zaproponować pani coś takiego? Pani nie jest nagrodą na strzelnicy. Proszę mi powiedzieć, kim są te osoby, a ja… – Przełknął kolejne słowa, zdając sobie sprawę, że nawet dowódca floty nie ma prawa grozić swoim podwładnym rozdarciem na strzępy i wyrzuceniem przez śluzę powietrzną w przestrzeń.
Desjani uśmiechnęła się do niego przez zaciśnięte usta.
– Sama potrafię bronić swego honoru, sir. Ale dziękuję, naprawdę dziękuję.
– Taniu, przysięgam, jeśli się dowiem…
– Proszę mi pozwolić się tym zająć, sir. Proszę. – Niechętnie skinął głową. – Powinniśmy teraz wrócić na mostek i monitorować naszą operację. – Kolejne skinienie głowy, jeden róg ust Desjani uniósł się minimalnie w górę. – Nie byłby pan zbyt dobrym dyktatorem, prawda?
– Chyba nie.
– Być może i to nie dzieje się bez przyczyny.
Spodziewał się, że coś może pójść nie tak, ale wahadłowce Sojuszu dostarczyły wszystkich pasażerów na stację i wróciły na macierzyste jednostki, nie niepokojone ani razu przez Syndyków.
– Czy naprawdę przeprowadziliśmy operację, podczas której Syndycy nie próbowali nas oszukać ani nie przygotowali żadnej pułapki? – spytała Desjani.
– Na to wygląda. Na dodatek nasi spiskowcy także nie próbowali żadnych sztuczek. – Geary sprawdzał odczyty na wyświetlaczach równie zaskoczony jak Desjani. Wszystkie wahadłowce w dokach, flota już przyśpiesza po łuku do studni grawitacyjnej prowadzącej na Anahalta albo Dilawę. – Trzy dni do punktu skoku?
– Tak, sir. Chyba że wydarzy się coś nieprzewidzianego. – Desjani zacisnęła zęby, słysząc dźwięk dzwonków alarmowych. – Na przykład coś takiego.
W punkcie skoku, do którego zmierzali, pojawiły się syndyckie okręty wojenne.
DZIESIĘĆ
Dziesięć pancerników, dwanaście okrętów liniowych, siedemnaście ciężkich krążowników, dwadzieścia pięć lekkich krążowników, czterdzieści dwa ŁZ–ty – zameldował wachtowy z operacyjnego.
– Ponad połowa naszego stanu – zauważyła Desjani – chociaż mamy sporą przewagę w lżejszych jednostkach. Ciekawe, czy będą unikać walki?
– Zapewne otrzymali rozkaz powstrzymania nas albo przynajmniej opóźnienia. – Geary myślał na głos. – Ale żeby to zrobić, muszą walczyć.
– Mogą mieć niezłego stracha po tym, co zrobiliśmy z ich flotą na Lakocie… – Desjani przerwała, jakby nagle coś do niej dotarło. – Ale oni mogą nie mieć pojęcia o tym, co wydarzyło się na Lakocie. Mogą zakładać, że siły pościgowe, które podążają za nami, lada moment się tutaj pokażą…
– Prawdopodobnie ma pani rację, zwłaszcza że przylecieli albo z Anahaltu, albo z Dilawy. – Geary przyglądał się, jak syndycka formacja oddalona o osiem godzin świetlnych wchodzi na nowy wektor. Syndycy mieli już przeszło osiem godzin na podjęcie decyzji o następnym kroku i jej wykonanie.
– Na razie zachowali standardową formację prostopadłościanu.
– Może ich DON okaże się równie głupi jak jego kolega z Kalibana – zasugerowała Desjani.
Wspomniany dowódca przeprowadził szarżę na przeważające siły Sojuszu, pozwalając Geary’emu na unicestwienie swojej floty dzięki umiejętnemu skoncentrowaniu ognia.
– To byłoby miłe z jego strony – przyznał Geary – ale nie powinniśmy liczyć na takie przypadki. Zaczynam mieć obawy, że zabijamy najgłupszych DONów Syndykatu szybciej, niż oni ich promują.
– Nie przeceniałabym wydolności systemu, który promuje głupców na takie stanowiska, sir.
Czując zbliżającą się walkę, Desjani odzyskała wigor, potrafiła nawet zdobyć się na żart, choć z drugiej strony Geary nie potrafił odmówić jej racji w kwestii oceny Syndykatu.
– Załóżmy więc, że ta osoba nie należy do grona głupców. Uważa pani, że wybierze szybkie ataki na nasze flanki albo jeśli nakażę ponowny podział floty, będzie atakować całą siłą pojedyncze zgrupowania?
Desjani rozważyła obie opcje.
– Sądzę, że będą walczyć w dobrze znany nam sposób: szarżując na złamanie karku. Jeśli nawet spróbują jakichś bardziej wyszukanych form ataku, będzie to raczej szarża na któreś ze zgrupowań niż szybkie przejścia ogniowe na flankach czy atak na najdalej wysunięte formacje w stylu, którego pan nas nauczył. Moim zdaniem tak właśnie postąpią.
Na szczęście zdołał niedawno skoncentrować swoje siły w jedno wielkie zgrupowanie, które Syndycy musieli zaatakować. Ale w takim szyku nie mógł wykorzystać wszystkich swoich okrętów do uderzenia na znacznie mniejsze siły wroga, przez co tracił przewagę uzyskaną dzięki większej liczebności. Z drugiej strony, gdyby Syndycy faktycznie uderzyli dzisiaj w jedną z podformacji zamiast na główne siły floty, taktyka zastosowana na Kalibanie też nie przyniosłaby pożądanych rezultatów. Musiał wymyślić coś zupełnie nowego.
Rione zdążyła już dotrzeć na mostek, skupiła się na odczytach wypełniających ekran wyświetlacza przed jej fotelem, a potem odezwała się do Geary’ego:
– Co zamierza pan zrobić?
Komodor wskazał palcem na własny wyświetlacz, na którym nowy wektor ruchu rozciągniętej syndyckiej formacji przecinał łuk marszruty jego okrętów, wyznaczając idealny kurs przejęcia floty Sojuszu. Linie stykały się w miejscu oddalonym o kilka godzin świetlnych, przypominając w tym momencie dwie bliźniacze skrzyżowane szable.
– Zamierzam spotkać się z wrogiem, pani współprezydent, za mniej więcej półtorej doby.
Rione sprawdziła na wyświetlaczu liczebność jednostek wroga, potem przeniosła wzrok na Geary’ego i pokręciła głową.
– To mi przypomina walkę z hydrą – powiedziała. – Możemy zniszczyć każdą liczbę okrętów Syndykatu, ale zawsze pojawią się następne.
– Budują je nieustannie i w odróżnieniu od nas mogą liczyć na uzupełnienia – odparł Geary.
– Sugerowałabym schwytanie ich DONa żywcem, kapitanie Geary. Ten człowiek może nam odpowiedzieć na wiele pytań.
– Kapitanie odbieramy wąskopasmowy, kierunkowy przekaz z zamieszkanej planety systemu. Jest adresowany do kapitana Geary’ego.
Desjani spojrzała na komodora z niepokojem. Do kontaktu z syndycką flotyllą pozostało jeszcze niemal osiem godzin, nie rozpoczęli nawet przyjmowania właściwego szyku bojowego.
– Odbiorę – powiedział Geary i natychmiast polecił: – Kapitan Desjani też powinna widzieć przekaz.
W okienku, które pojawiło się przed jego twarzą, ukazała się siedząca za biurkiem starsza kobieta w mundurze DONa średniego szczebla.